Iluzjonista, DJ i kowboj

Piotr Sacha

|

MGN 10/2015

publikacja 17.12.2015 10:15

Najpierw Alan wchodzi do specjalnej klatki. Potem Tomek przecina go na pół. A za kulisami nad wszystkim czuwa Mateusz.

Iluzjonista,  DJ i kowboj Roman Koszowski /Foto Gość

Na rekolekcjach ministranckich 10-letni Alan Kralski nieco nabroił. I wylądował na dywaniku u swojego animatora, 18-letniego Tomka Kabisa. Usłyszał kilka twardych słów, a potem dostał kubek „Małego Gościa” – tak na poprawę humoru. Dopiero ostatniego dnia rekolekcji, podczas agapy dowiedział się, że jego animator to magik… to znaczy prawdziwy iluzjonista.

Zaproszenie urodzinowe

Alan chodzi już teraz do maturalnej klasy. Od niedawna jest kandydatem na animatora ministrantów w parafii św. Piusa X w Rudzie Śląskiej. Przed rokiem z Tomkiem znalazł się w finale programu „Mam talent”. Bo od pewnego czasu występują razem na scenie – iluzjonista i jego asystent. Ale od początku. – Skończyły się tamte rekolekcje, a zaczął się rok szkolny – wspomina Alan. – W październiku miałem urodziny. Zaprosiłem Tomka. Poprosiłem o pokaz iluzji. I… przyjechał – dodaje. – Przecież zrobiłeś własnoręczne zaproszenie. Wiesz, że jesteś chyba jedynym ministrantem, który zaprosił mnie na swoje urodziny? – śmieje się Tomek Kabis. – Później były następne rekolekcje ministranckie w Bielsku-Białej – mówi dalej Alan. – A ja nie miałem jak na nie dojechać. Tomek zgodził się mnie podrzucić samochodem. Najpierw pojechaliśmy na casting do „Mam talent”. Przesiedziałem tam 12 godzin! Gdy Alan czekał za kulisami, Kuba Wojewódzki przepytywał Tomka z… wiary. – Wierzysz w Boga? – spytał wprost. – Wierzę – odpowiedział bez wahania ministrant. – To ci się może przydać – stwierdził jeszcze juror. – Wynik: trzy razy „tak”! Jechaliśmy do Bielska jako zwycięzcy – wspomina Tomek Kabis.

Patron iluzjonistów

Później Alan zaczął pomagać przy występach Tomka. – Na początku opiekowałem się jego walizką – śmieje się ministrant z Rudy. Niedługo potem został DJ-em i asystentem iluzjonisty. Był rozcinany na pół, wielokrotnie znikał… Oczywiście wszystko było czystą iluzją. Czasem występują przed ministrancką publicznością. Ich pokaz zaczyna się od wyjaśnienia, czym różni się magia od iluzji. Tomek opowiada też o św. Janie Bosko. – Gdy Jan Bosko miał 14 lat, uczył się od kuglarzy cyrkowych sztuczek. Potem pokazywał je na ulicy dzieciom i dorosłym. A gdy tłum gromadził się wokół niego, mówił o Panu Bogu – przypomina Tomek. – Ja chodziłem z księdzem po szkołach, pokazywałem sztuczkę i zachęcałem: „Przyjdźcie na zbiórkę ministrantów, to pokażę wam więcej” – uśmiecha się. Nie wstydzi się mówić o Panu Bogu, który powołuje do różnych zadań. – Od dziecka chciałem być iluzjonistą – mówi. – Pierwszy zestaw małego magika dostałem od rodziców, jak miałem osiem lat – opowiada Tomek Kabis. – W szkole średniej wpadłem na pomysł, że zostanę księdzem… ale takim fajnym księdzem, który na kazaniach pokazuje różne sztuczki. W seminarium duchownym spędziłem rok. Przekonałem się, że jednak to nie moja droga – wspomina.

Ucieczka z akwarium

– Niedługo po wyjściu z seminarium dostałem – za sprawą Pana Boga – „wysokich obrotów” – śmieje się iluzjonista. – Wziąłem udział w „Mam talent”, założyłem firmę, dostałem dotację z Unii Europejskiej i coraz częściej występowałem – mówi Tomek. Tomka Kabisa najczęściej można zobaczyć na… Dzikim Zachodzie. To znaczy w westernowym miasteczku „Twinpigs” w Żorach, gdzie pracuje. Właśnie przygotowuje nowy, zapierający dech w piersiach numer. Olbrzymie akwarium napełnia się wodą. Tomek daje nura. Ale wcześniej zostaje spięty kajdankami. Opada ciężka pokrywa, którą dodatkowo zakleszcza gruby łańcuch. Na specjalnej konstrukcji, ponad akwarium, staje asystentka Tomka. Iluzjonista cały czas jest pod wodą. Wreszcie opada zasłona – na jedną sekundę. Gdy się podnosi, w akwarium jest asystentka, a Tomek na zewnątrz. Niemożliwe? Można będzie się o tym przekonać podczas przyszłorocznych występów.

Ciężarówka zamiast walizki

Jak stworzyć takie „magiczne akwarium” albo krzesło do znikania, najlepiej wie Mateusz Goralczyk. Pracuje z Tomkiem w Żorach. I razem z Tomkiem służył też w parafii katedralnej w Katowicach. –  Ministrantem zostałem jako ośmiolatek. Trafiłem do grupy trzy lata starszego Tomka, animatora najmłodszych – opowiada Mateusz. – A ja, gdy miałem 16 lat – dodaje Tomek – zacząłem jeździć z występami. Któregoś dnia poprosiłem Matiego o pomoc. Na początku jego zadaniem było zapanować nad moją pierwszą torbą na rekwizyty. Dziś Mateusz, jak dawniej, panuje nad rekwizytami kolegi. Tyle że mieszczą się one już nie w walizce, a w ogromnej ciężarówce. Podczas większych występów na scenie pojawia się aż 30 osób. – Robię wszystko to, czego publiczność nie widzi – śmieje się Mateusz. – Za kulisami to on jest szefem. Rekwizyty, wybuchy, kolejność sztuczek, muzyka. To wszystko jest na jego głowie – mówi Tomek. Dziki Zachód Mateusz w westernowym miasteczku pracuje jako aktor i kaskader. Codziennie przebiera się w strój kowboja. Przykładowa scena: Mateusz stoi na dachu. Czatuje na szeryfa. Mierzy ze strzelby spod kowbojskiego kapelusza. Ale szeryf ma celniejsze oko. Strzela pierwszy. Kowboj trafiony kulą spada z wysokości trzech metrów. Ląduje na środku ulicy. Prawdziwy Dziki Zachód. Gdy wszyscy biją brawo, kaskader podnosi się z ziemi. Nic się mu nie stało. Innym razem przez miasteczko pędzi koń w galopie. Ciągnie za sobą przywiązanego lassem Mateusza. – Im szybciej biegnie koń, tym lepiej. Bo mniej mną rzuca – uśmiecha się Mateusz. Gdy na święta obaj panowie przyjeżdżają do swojej rodzinnej parafii, obowiązkowo zakładają alby. – Siedzieć w ławce wśród wiernych to nie to samo, co służyć przy ołtarzu – przyznaje Mateusz.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.