środa, 23 września, 2015

publikacja 23.09.2015 15:00

Donośnym szczekaniem ogłosiłam wreszcie Paulinie, że natychmiast muszę wybiec do ogrodu. Zbiegłam jak szalona ze schodów, okrążyłam dom kilka razy, wystraszyłam trzy gołębie, ostrzegłam wszystkie okoliczne koty, że jestem gotowa do bohaterskiej obrony mojego terytorium.  Ale to ciągle nie pomagało mi wyrzucić z siebie negatywnego myślenia, wręcz czarnowidztwa, które wsączyła mi dzisiaj Alicja. Przyszła ze szkoły z Pauliną, nawet mnie nie przywitała, zero radości, żadnego komplementu, tylko od razu narzekanie. „Tak ślicznie mieszkasz, a mój pokój to szkoda gadać, Nic się z nim nie da zrobić.” Paulina oponowała, ale koleżanka rzuciła jej w oczy: „łatwo być optymistką, gdy się ma fajną rodzinkę. Pomieszkaj u mnie 3 dni i zaraz wpadniesz w dołek.” A potem było już tylko coraz gorzej i gorzej. „Nie zdam nigdy matury, nie będę miała dobrej pracy, żaden chłopak nigdy na mnie nie spojrzy. ” Widziałam, jak Paulina powoli, powoli garbi plecy, jej mina staje się równie ponura jak koleżanki i to wtedy zażądałam, by mnie wypuściła do ogrodu. Niestety, trucizna już zadziałała i gdy oprowadzałyśmy Alicję, to obie dziewczyny szły z opuszczonymi głowami, prześcigając się wręcz w dostrzeganiu ciemnych stron życia. Pożegnały się machnięciem ręki, że niby wiadomo, jest źle, będzie gorzej. Stałyśmy na chodniku, więc zakręciłam się trzy razy w kółko, złapałam w zęby własny ogon, co zawsze wszystkich rozśmiesza. Udało się. Paulinie chyba łuski spadły z oczu. Wystukała numer do Jadzi. „Błagam, spotkajmy się na biegi lub rowery, bo muszę odreagować pewne sprawy”. No i pognaliśmy, aż się kurzyło.  Cześć. Astra