Szachista

Piotr Sacha

|

MGN 09/2015

publikacja 24.11.2017 12:06

Boisko 
to szachownica, 
a piłkarze 
– Lewandowski, Müller, Robben, Vidal… – to szachowe figury. Jak rozegrać kolejną partię? – głowi się pan w eleganckim garniturze.

Szachista Alberto Estevez /epa/pap

Ten pan to Josep Guardiola, czy jak nazywa go większość, Pep Guardiola. Nie arcymistrz szachowy, tylko arcytrener Bayernu Monachium, który każdy mecz dokładnie rozgrywa w… swojej głowie. Zamyka się w niedużym gabinecie bez okien. Czasem włącza spokojną muzykę. Musi dowiedzieć się, jak porusza się po szachownicy – to znaczy po boisku – przeciwnik. A potem myśli, jak odpowiedzieć na każdy jego ruch. 


Sekret


1 maja 2009 r. Pep Guardiola cały dzień rozmyślał w ośrodku treningowym w Barcelonie. Za kilkanaście godzin spotkanie z Realem Madryt, drużyną w tamtym czasie niepokonaną w lidze od 17 meczów. Po 22.00 Guardiola złapał za telefon. 
– Leo, mówi Pep, mam coś ważnego, bardzo ważnego. Przyjedź. Teraz, już – usłyszał w telefonie Lionel Messi. 
Pół godziny później Leo pukał już do drzwi gabinetu trenera. Na dzień dobry, a właściwie na dobry wieczór Messi dowiedział się, że będzie „fałszywą dziewiątką”. Guardiola włączył mecz na wideo. Zrobił pauzę i pokazał fragment boiska. 
– Leo, jutro w Madrycie zaczniesz na skrzydle, jak zawsze. Ale kiedy dam ci znak, przejdziesz za plecy pomocników i będziesz się poruszał po tej strefie, którą ci właśnie pokazałem – wyjaśnił trener. I zaznaczył, że to ich wspólny sekret.
„Fałszywa dziewiątka” okazała się strzałem w dziesiątkę (w końcu Messi to najlepszy numer 10 na świecie), a Barca następnego dnia pokonała Real aż 6:2. 
Takich strzałów w dziesiątkę hiszpański trener miał dużo więcej. Nic dziwnego, że pod jego dowództwem FC Barcelona zdobyła 14 trofeów z 19 możliwych w tym czasie do zdobycia. I padł jeszcze jeden niesamowity rekord – sześć tytułów w dwanaście miesięcy. Dotąd nie udało się to nikomu.


Szczęść Boże


Tak jak wyjątkowe były wygrane, tak wyjątkowe było pożegnanie Pepa Guardioli. Odszedł, gdy drużyna była na samym szczycie. Gdy przyjechał do Monachium, swoją pierwszą konferencję prasową rozpoczął po niemiecku. – Dzień dobry, szczęść Boże, panie i panowie. Proszę mi wybaczyć mój niemiecki. Ostatni rok spędziłem w Nowym Jorku, a nie jest to najlepsze miejsce, by się go uczyć. Mam nadzieję, że z każdym dniem będzie coraz lepiej – przywitał zebranych. 
I było coraz lepiej. Bo języki obce to jego mocna strona. Oprócz hiszpańskiego zna kataloński, włoski, angielski i niemiecki. Ciekawe, jak hiszpański trener powiedział w języku niemieckim „tiki-taka”. Guardiola słynie z tego stylu gry, gdzie piłka chodzi dosłownie jak w zegarku. I zanim wyląduje w siatce, w jednej akcji pada kilkadziesiąt krótkich podań. Do tyłu, do przodu, w bok i znów do tyłu. Tylko po co tyle razy podawać? Odpowiedź na to pytanie, tak jak historyjkę o „fałszywej dziewiątce”, można znaleźć w książce „Herr Guardiola”. Dziennikarz Marti Perarnau przez rok nie odstępował w Monachium herr Guardioli nawet na krok. 


Piętnaście podań


No więc po co tyle razy podawać? – Jeśli nie ma sekwencji piętnastu wcześniejszych podań, to niemożliwe jest dobre przejście z ataku do obrony. Niemożliwe – odpowiada Guardiola. – Nie chodzi o samo posiadanie piłki ani podawanie jej wiele razy, ale wykonywanie tego z określonym zamiarem, w konkretnym celu – tłumaczy. – Gdy wykonujesz tych piętnaście podań i uporządkowujesz zespół, rywal podąża za tobą wszędzie. Stara się odebrać ci piłkę i, nie zdając sobie z tego sprawy, dezorganizuje się całkowicie. Jeśli stracisz piłkę, jeśli odbiorą ci ją w pewnym momencie, piłkarz, któremu się to uda, prawdopodobnie będzie otoczony twoimi zawodnikami, którzy z łatwością ją odzyskają – zapewnia trener Roberta Lewandowskiego.
O piłce nożnej Guardiola może opowiadać godzinami. – Zawsze żył futbolem. Dla niego doba to piłka nożna. O niej myśli i mówi. Ma to we krwi – powiedział w hiszpańskiej telewizji tata trenera, pan Valentí Guardiola. 
Za to nigdy trener nie opowiada o swoim życiu prywatnym, o swojej żonie Cristinie i trójce dzieci: czternastoletniej Marii, dwunastoletnim Mariusie i siedmioletniej Valentinie.


Piłka na Trzech Króli


Niedawno świat obiegło zdjęcie, na którym 44-letni Pep Guardiola spaceruje, trzymając za rękę swoją mamę Dolors. W Manresa, niedaleko Barcelony, wszyscy go znają. Pojawił się tam z mamą z okazji 50. rocznicy istnienia fundacji na rzecz niepełnosprawnych „Ampans”. Przemawiał do ponad 500 osób. Kilka lat wcześniej, gdy odchodził z Barcelony, powiedział na pożegnanie: „Do zobaczenia wkrótce, ja zawsze będę blisko Was”. Być może słyszeli to też podopieczni „Ampans”.
Manresa leży 8 kilometrów od wioski Santpedor, gdzie trener Bayernu się wychowywał. Od rana do zmierzchu kopał tam piłkę. Gdzie tylko się dało. Jego tata Valentí jest murarzem. Gdy Pep był mały, pan Valentí myślał, że może jego syn też zajmie się murarką. Ale chłopca z murowanymi ścianami łączyło tylko jedno – odbijanie od nich piłką. Nic dziwnego, że mały Pep prosił co roku, żeby prezentem na święto Trzech Króli była nowa futbolówka. Bo w Hiszpanii Trzej Królowie przynoszą dzieciom świąteczne prezenty.
Guardiolowie oprócz Pepa mają jeszcze trójkę dzieci – Francesco, Olgę i Pere’a. Pere, młodszy brat znanego trenera, jest znanym agentem piłkarskim. Kieruje karierą na przykład Luisa Suareza. 


Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.