Ministrant na 100 lat!

Piotr Sacha

|

MGN 06/2015

publikacja 24.11.2017 12:02

Ośmioletni Marek złożył przy ołtarzu śluby czystości i posłuszeństwa Kościołowi. Tak został ministrantem. Przez następne 50 lat zmieniał tylko rozmiar komży.

D yrektor technikum zarządził „czyn społeczny”. Tak nazywano w Polsce Ludowej prace wykonywane za darmo, często w dni wolne. Tak zwane prace dla „wspólnego dobra”. – Jutro o godzinie 9 zaczynamy! – ogłosił uczniom. – Ale w tym czasie jest Msza święta – odezwał się Marek. – I co z tego? – syknął dyrektor. – I wtedy będę służył jako ministrant. – Nie będziesz! – Będę. – Jeśli pójdziesz, wyrzucę cię ze szkoły – dyrektor postawił sprawę jasno. – Trudno – uczeń odparł bez namysłu. I poszedł na Mszę.

Egzaminy

– Poszedłem na tę Mszę – wspomina po czterdziestu latach pan Marek Puczka. – Dyrektor też przyszedł. Po to, żeby przyjrzeć się, kto jeszcze chodzi do kościoła. Ale mnie nie wyrzucił. Wtedy, w komunizmie, ministranci nie mieli łatwo – dodaje. Do grupy ministrantów przy parafii ojców jezuitów w Kłodzku pan Marek zapisał się, gdy miał siedem lat. Rok później, w 1965 roku, mógł wreszcie stanąć przy ołtarzu. I służy od tamtej pory aż do dziś. Równo 50 lat! Ministrant jubilat pokazuje swoją dawną legitymację a właściwie „Dyplom służby ołtarza”. Data wydania: 22 lutego 1976 r. – Wtedy nie było w parafii legitymacji ministranckich – wyjaśnia pan Marek. I wyciąga małą, nieco wyblakłą książeczkę. Otwiera na stronie drugiej i czyta: „Confiteor Deo omnipotenti, beatae Mariae semper Virgini…”. [Spowiadam się Bogu wszechmogącemu, Najświętszej Maryi, zawsze Dziewicy…] – 50 lat temu każdy ministrant musiał znać liturgię po łacinie – uśmiecha się. – Egzamin, a właściwie egzaminy z łaciny trwały cały rok. Zdawaliśmy kolejne fragmenty Mszy. A na końcu – główny egzamin przed proboszczem. I odpytywanie na wyrywki.

Śluby

Gdy pan Marek Puczka pierwszy raz zakładał komżę, podczas Mszy obowiązywał jeszcze tak zwany tradycyjny ryt rzymski. Ksiądz stał tyłem do wiernych a przodem do ołtarza. Odprawiał po łacinie, a ministranci po łacinie odpowiadali na jego wezwania. – Przez większą część Mszy klęczeliśmy na kamiennej posadzce – opowiada pan Marek. – Ludzie w ławkach byli właściwie widzami. Tylko ministranci stojąc blisko księdza słyszeli, co on mówi – wspomina. – Dobrze pamiętam też twarde dyżury. Służba cztery razy w tygodniu. Młodsi chodzili przeważnie na 6 rano, do tego oczywiście Msza w niedzielę. Nasi księża byli bardzo wymagający – dodaje pan Marek. – Podczas przyjęcia do grona ministrantów składaliśmy śluby czystości i posłuszeństwa Kościołowi. Kilka lat później, po Soborze Watykańskim II, księża odprawiali już Msze po polsku. – Na początku wcale nie było łatwo się przestawić – uśmiecha się pan Puczka. – Na przykład zamiast odpowiedzieć: „I z duchem twoim”, czasem mówiłem jeszcze: „Et cum spiritu tuo„. Rekolekcje Zanim pan Marek został lektorem, musiał na miesiąc pojechać do Starej Wsi na Podkarpaciu. – Tam u jezuitów mieliśmy rekolekcje zamknięte – wspomina. – Pobudka o piątej rano, potem Różaniec. Pokoiki były małe – przypominały cele zakonne. I taka cisza, że po tygodniu wszyscy mówiliśmy do siebie tylko szeptem. Podczas studiów ministrant Marek często przesiadywał w bibliotece seminaryjnej ojców franciszkanów w Kłodzku. W końcu zaczął służyć w pobliskim kościele. Dziś w tym samym kościele, w parafii Matki Bożej Różańcowej, jest ceremoniarzem. Podczas Mszy to on zwykle ustawia na ołtarzu kielich. – Można powiedzieć, że jako ceremoniarz pilnuję liturgii – stwierdza. – Obserwuję ministrantów. Wiem, jaką kto ma funkcję – dopowiada. – Po tylu latach pan Marek ciągle ma zapał do służby – mówi ministrant Jonatan Jantarski. – Myślę, że będzie służył jeszcze kolejne 50 lat – uśmiecha się 11-latek.

Powołanie

Na co dzień Marek Puczka sporo jeździ koleją. To jego praca. Jest kierownikiem pociągu na trasie Wrocław-Międzylesie. A po pracy... też pracuje. Jako wolontariusz. A właściwie to już nie jest praca, tylko spotkania z potrzebującymi pomocy. Na ministranta z Kłodzka zawsze mogą liczyć osoby chore na stwardnienie rozsiane. Czasem pan Marek przebiera się też w pruski mundur. Bo należy do Grupy Rekonstrukcji Historycznej „47 Pruski Pułk Piechoty Pruskiej” w Kłodzku. Tak pomaga innym lepiej zrozumieć historię. Ale przede wszystkim najstarszy ministrant przypomina młodszym, czym jest powołanie. – Nie jesteście tu dlatego, że tak chcieli wasi rodzice. Ale dlatego, że tak chciał Pan Bóg – powtarza im nieraz. – Pan Marek służył przy ołtarzu, kiedy mnie jeszcze nie było na świecie – śmieje się ojciec Jeremiasz Brzeziński, opiekun ministrantów. – Daje piękne świadectwo, że bycie ministrantem to nie jest praca sezonowa – dodaje franciszkanin. – I nie kończy się na gimnazjum czy liceum.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.