Rozszyfrowany kod

Gabriela Szulik

|

MGN 05/2015

publikacja 27.08.2015 12:07

Najpierw usłyszał śpiew ptaków, potem poczuł delikatny zapach kwiatów, a w końcu dojrzał dziwny blask. Poszedł w tamtą stronę i… oniemiał. Na wzgórzu stała przepiękna młoda dziewczyna, wołając go: „Jasieńku, podejdź tu”.

Wizerunek, który niespełna 500 lat temu zostawiła Maryja Juanowi Diego, do dziś widnieje w sanktuarium w Guadalupe Wizerunek, który niespełna 500 lat temu zostawiła Maryja Juanowi Diego, do dziś widnieje w sanktuarium w Guadalupe
zdjęcia roman koszowski /foto gość

Prawie 500 lat temu w imperium Azteków podbitym przez Hiszpanów, u stóp wzgórza Tepeyac w Meksyku, na przedmieściach dzisiejszej stolicy Mexico City, między 9 a 12 grudnia Matka Boża trzy razy ukazała się Indianinowi Juanowi Diego. Do dziś każdego roku przyjeżdża tam prawie 20 milionów ludzi.

Jasieńku, idź do biskupa

Juan Diego przechodził właśnie w pobliżu wzgórza Tepeyac… Od kiedy jako jeden z pierwszych Azteków żyjących na tej ziemi przyjął chrzest i uwierzył, że to Jezus zbawia, a nie skrzydlaty wąż czy inni bogowie, często tędy chodził do misjonarzy, by słuchać ich katechez o kochającym Bogu. Znał tu niemal każdy kamień. Jednak w ten grudniowy wczesny poranek zaskoczył go przedziwny śpiew ptaków dochodzący ze wzgórza. To nie zdarzało się w tym miejscu nigdy dotąd. Spojrzał w tamtą stronę i poczuł delikatny zapach kwiatów, a w końcu dojrzał jakiś dziwny blask. Poszedł w tamtą stronę i… oniemiał. Na wzgórzu, jakby w pełnym słońcu, stała przepiękna młoda dziewczyna, wołając go: „Juanito, podejdź tu”. Ubrana była jak białe kobiety, w suknię i płaszcz, ale twarz miała ciemną, jak Indianki. Śpiew ptaków ucichł, a Pani przemówiła. Juan nie był wykształcony, nie umiał czytać ani pisać, znał tylko nahuatl, język Azteków. Zresztą w okolicy uchodził za niezbyt mądrego, ale takich właśnie Pan Bóg wybiera. Piękna Pani odezwała się do Juana w języku, który znał: „Wiedz i dobrze zrozum, że Ja jestem zawsze Dziewicą – Świętą Maryją, Matką Boga prawdziwego, dla którego istniejemy, Stworzyciela wszystkich rzeczy, Pana nieba i ziemi. Jestem waszą Matką miłosierną dla was, dla wszystkich mieszkańców tej ziemi”. Maryja mówiła do niego jak mama do swego małego dziecka: „Jasieńku, idź do biskupa i poproś, by zbudował tu kościół”.

Nie martw się Jasieńku, będzie znak

Juan nie wierzył własnym uszom. „Ja do biskupa?! Przecież mnie nawet nie przyjmie”... Zaskoczony tym dziwnym zdarzeniem zrobił jednak to, o co Maryja prosiła. Biskup przyjął Juana, wysłuchał, pobłogosławił i… nie uwierzył. Następnego dnia  Indianin znowu spotkał Piękną Panią i historia się powtórzyła. Biedny Juan posłusznie drugi raz poprosił o spotkanie z biskupem. Biskup znowu go przyjął, znowu wysłuchał, ale tym razem zażądał znaku. Dowodu, że to wszystko, co mówi nawrócony Aztek, wydarzyło się naprawdę. Juan nie chciał już spotkać Maryi. Omijał wzgórze Tepeyac z daleka. Ale dla Maryi to nie był problem – zaskoczyła Juana, stając na jego drodze. Jakby chciała powiedzieć: „Nie martw się mój Jasieńku, będzie znak”. Juan wykręca się jak może. – Znajdź sobie kogoś mądrzejszego – prosi. – Może ktoś bogatszy, ktoś kto ma poważanie, kogo szanują, komu uwierzą, poszedłby do biskupa. „Jasieńku, syneczku, idź” – prosi Maryja. „Tam, na wzgórzu rosną kwiaty, zerwij je i zanieś biskupowi, i wszystko będzie dobrze”. Juan dobrze wiedział, że na wzgórzu nigdy nie rosły żadne kwiaty, że suchą wulkaniczną ziemię porastały jedynie kaktusy i tylko czasem któryś z nich zakwitł. Ale poszedł. Wspiął się na wzgórze i… ujrzał piękne kwiaty, kastylijskie róże o szczególnym wyglądzie i zapachu. Nazrywał róż, okrył je swoim płaszczem – tilmą i poszedł do pałacu biskupa. Kiedy wysypał pachnące kwiaty, wszyscy upadli na kolana. O co chodzi? No tak, te róże… o tej porze roku… Ale biskup nie na róże spoglądał. Wzrok miał wbity w pierś Juana. Indianin schylił głowę i też osłupiał. Na jego tilmie widniał wizerunek Matki Bożej, którą spotykał na wzgórzu Tepeyac.

Ujrzeli, uwierzyli i pokochali

Ale to jeszcze nie koniec. To dopiero początek cudownej historii. Kiedy rozniosła się wiadomość, że na wzgórzu Tepeyac biskup kazał wybudować kościół, a w nim umieścić cudowny obraz, każdy chciał to zobaczyć. I Aztekom właściwie nikt nie musiał tłumaczyć, kim jest Piękna Pani. Co ujrzeli Indianie, patrząc na wizerunek podarowany przez samą Maryję? Po pierwsze zobaczyli, że Maryja jest człowiekiem, bo nie miała maski jak inne bóstwa, które dotąd czcili. A mimo to jest potężna, bo stojąc na księżycu zasłania sobą słońce. Po drugie byli pewni, że przychodzi z nieba, od samego Boga, bo okrywa ją błękitnozielony płaszcz. Aztecy dobrze wiedzieli, że to kolory władców. Po trzecie – rozpuszczone włosy Maryi to był dla nich znak, że jest ona dziewicą, a jednocześnie spodziewa się dziecka, bo jest przepasana czarną wstążką, więc to ktoś wyjątkowy. Czwarty znak, który rozpoznali Indianie, to kwiaty magnolii na bladoróżowej sukni Maryi – dla Azteków magnolie były symbolem ideału i boskości. Poznali więc, że Maryja jest Matką Boga, że niesie im swojego Syna, który kocha ich od wieków. Kolejnym czytelnym znakiem dla Azteków był układ gwiazd na płaszczu Maryi, dokładnie taki jak w dniu objawienia, czyli 12 grudnia 1531 roku, ale pokazany jakby z drugiej strony, nie z ziemi tylko ze strony kosmosu. W ciągu siedmiu lat (niektórzy mówią, że w ciągu dziesięciu) pod wpływem tego wizerunku nawróciło się prawie dziewięć milionów Indian. Z różnych stron przychodzili do zdumionych misjonarzy prosząc o chrzest. Zdarzało się, że jednego dnia chrzcili kilka tysięcy ludzi. Im, przez dziesiątki lat, mimo wysiłków, nie udało się to, co stało się w Meksyku po objawieniu Maryi. Indianie chcieli żyć po chrześcijańsku, uznali swoją grzeszność, chcieli się spowiadać. Pozbywali się posążków, które kiedyś uznawali za bóstwa.

Wszystko jest w oczach

Obraz, który Maryja zostawiła Juanowi na tilmie, do dziś można oglądać i czcić w ogromnej bazylice w Guadalupe w Meksyku. Już prawie 500 lat. Każdego roku miliony ludzi z całego świata polecają tam Maryi swoje sprawy i sprawy swoich bliskich. A naukowców cudowny wizerunek wciąż zadziwia. Badacze mówią, że właściwie dzisiaj nie powinno go już być. Dlaczego? Bo tilma Indianina utkana była z włókien agawy, a te wytrzymują najwyżej 20 lat. Po tym czasie po prostu się rozpadają. Tilma z wizerunkiem Matki Bożej nie dość, że się nie rozpadła, to jeszcze nie ma na niej żadnych oznak zniszczenia ani starości. A trzeba jeszcze dodać, że przez pierwszych sto lat obraz nie był niczym osłonięty. Ludzie podchodzili do niego, dotykali, całowali, palili przy nim świece i rozpalali kadzidła. Okazało się też, że kolory na obrazie nie wyblakły przez setki lat. Świeże i żywe przetrwały do dziś. Jakby ktoś dopiero co obraz namalował – co prawda to niewłaściwe stwierdzenie, bo w 1936 r. profesor Richard Kuhn, noblista, stwierdził, że na włóknie nie ma farby. Dalsze badania potwierdziły, że na obrazie nie ma śladów pędzla. Kolejna tajemnica kryje się w oczach Matki Bożej. Jak to? Przecież Maryja ma oczy zamknięte – tak można pomyśleć w pierwszej chwili. Jednak Ona spogląda w dół. Fotograf bazyliki w Guadalupe Alfonso Gonzales w 1929 roku pierwszy dostrzegł, że w oczach Madonny widać odbicie jakiejś twarzy... Nie zdecydowano się jednak ogłosić tej wiadomości. Dopiero 22 lata później grafik S. Carlos Salinas Chavas odkrył, że w źrenicy prawego oka Maryi widać rysy brodatego mężczyzny. Obraz zaczęli badać okuliści, optycy i inni naukowcy z całego świata. Oczy powiększano 25-krotnie i bez wątpienia stwierdzono, że widać w nich nie tylko postać mężczyzny, ale i inne postacie: biskup rozmawia z mężczyzną, który patrzy w stronę Indianina rozpościerającego tilmę. Jest w nich też widoczna rodzina: Indianka z dzieckiem na plecach, jej mąż, mały chłopiec i dziadkowie. Meksykański okulista dr Enrique Graue, spoglądając przez wziernik do wnętrza oka na obrazie, powiedział: „Nie mogę pozbyć się wrażenia, że to zjawisko nadludzkie. Do tego stopnia przypominają oczy żywego człowieka, że podczas jednego z badań oftalmoskopem przyłapałem się na tym, że powiedziałem głośno: proszę teraz spojrzeć nieco w górę”.

Obraz z nieba

Nie ma na świecie podobnego zjawiska. Ostatnie badania sprzed siedmiu lat pokazały, że postacie widoczne w lewej i prawej tęczówce oczu Maryi są takie same. Meksykański matematyk Fernando Ojeda Llanes obliczył, że są zgodne w 98,45 procentach. I to wszystko na przestrzeni 8 milimetrów – taka jest średnica tęczówek Maryi na obrazie. Żaden malarz na świecie nie umiałby czegoś podobnego namalować. Nic dziwnego, że przez czterysta lat nikt tego nie zobaczył. Bo dopiero prawa optyki odkryte w XIX wieku, a przede wszystkim technologia cyfrowa pozwoliły powiększyć źrenice Matki Bożej aż 2500 razy, dzięki czemu można było dojrzeć utrwalone w nich sceny. Obraz z Guadalupe od wieków przyciąga uwagę badaczy. Wciąż zajmują się nim naukowcy z całego świata: matematycy, fizycy, geografowie astronomowie. Wszyscy mówią o tajemnicy, jaką kryje. I można jego zagadki odczytywać bez końca. Bo nie jest to zwykły, namalowany ręką człowieka obraz. To obraz, który dostaliśmy z nieba. A skoro tak, to pewnie naukowcy wciąż będą odkrywać w nim coś nowego. Jednak ważniejsze od wszystkich badań jest to, że wciąż przybywa tych, którzy u Matki w Guadalupe szukają pociechy i ratunku. Korzystałam z książki G. Górnego i J. Rosikonia „Sekrety Guadalupe. Rozszyfrowanie ukrytego kodu”

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.