Zaklęcie na „w”

Piotr Sacha

|

MGN 04/2015

publikacja 18.06.2015 12:30

Włodek ujrzał hitlerowskie auto. „Zrobię psikusa” – pomyślał. „Jeśli wsypię do baku cukru, silnik się zatrze, a samochód nie pojedzie”.

Michał Głąb, odtwórca roli Włodka, z panem Włodzimierzem Dusiewiczem, prawdziwym Włodkiem Michał Głąb, odtwórca roli Włodka, z panem Włodzimierzem Dusiewiczem, prawdziwym Włodkiem
Jakub Szymczuk /foto gość

Gdy zbliżał się do baku na paliwo, ktoś szarpnął go mocno za ucho. Chłopiec ujrzał niemieckiego żołnierza. Przez jego głowę przemknęła ostatnia myśl: „To już koniec, zaraz na pewno zginę”. – Ja tak strasznie lubię niemieckie mercedesy. Po wojnie będę miał takiego – rzucił bez namysłu Włodek. – Jesteś Niemcem? – usłyszał. – Nie, Polakiem – odpowiedział. – Ty polska świnio! – krzyknął żołnierz. Po czym kopnął chłopca. I zaczął się głośno śmiać. Włodek uciekł.

Zdechł Hitler

Tę historię sprzed blisko 70 lat opowiada sam Włodek... to znaczy, pan Włodzimierz Dusiewicz. Mówi tak, jakby to było wczoraj. Dziś ma 84 lata. I mnóstwo wspomnień zapierających dech w piersiach. – W czasie wojny musiałem chodzić do niemieckiej szkoły. A tam mogliśmy rozmawiać tylko po niemiecku – wspomina pan Włodzimierz. – Może to uratowało mnie w sytuacji z cukrem i samochodem? – uśmiecha się. Gdy wybuchła wojna, Włodek miał osiem lat. Mieszkał w Grodzisku Wielkopolskim. – Niemieccy nauczyciele powtarzali nam ciągle, żeby każdego Niemca w mundurze pozdrawiać słowami „Heil Hitler”. Obiecałem sobie, że nigdy tego nie wypowiem. I pozdrawiałem Niemców: „Zdechł Hitler”. Oczywiście pierwsze słowo mówiłem cichutko, drugie głośno – opowiada Włodzimierz Dusiewicz.

Zaproszenie na ślub

Włodek już przed wojną należał do zuchów. I bardzo chciał zostać harcerzem. Jego sąsiadem był drużynowy jednej z drużyn harcerskich. To on któregoś dnia poprosił chłopca o pomoc. – Miałem zanieść list jednemu panu. Zaproszenie na ślub – wspomina pan Włodzimierz. – Później były kolejne listy. „Co tydzień wesele? Ale nudne…” – dziwiłem się. I szedłem pod wskazany adres. Dostałem też nieduży rowerek. Dopiero po wojnie dowiedziałem się, że panowie z konspiracji odkręcali w nim siodełko. A do rurki wkładali tajne rozkazy i instrukcje wojenne. Na rowerku jeździ też bohater książki „Zaklęcie na »w«”. To opowieść napisana przez Michała Rusinka na postawie wspomnień pana Włodka. Gdy książka wpadła w ręce nauczyciela historii i uczniów Szkoły Podstawowej nr 8 w gliwickiej dzielnicy Bojków, padło hasło: „Robimy przedstawienie”. – Zaczęło się od Westerplatte – mówi Krzysztof Kruszyński, historyk i katecheta. I pokazuje cmentarz tuż przy szkole. – Tam spoczywają dwaj żołnierze broniący Westerplatte. Przygotowaliśmy więc spektakl z okazji 75. rocznicy wybuchu II wojny światowej – dodaje.

Czarni Panowie

Niedawno szóstoklasiści wystąpili po raz ósmy. Tym razem w Muzeum Powstania Warszawskiego. Dwa miesiące przed 70. rocznicą zakończenia wojny. Przedstawienie „Zaklęcie na »w«” przygotowała cała klasa – dziewczęta i chłopcy w tym samym wieku co Włodek w czasie powstania warszawskiego. Na scenie w krótkiej chwili świat staje się czarno-biały. Swoją barwę tracą domy, drzewa, ubrania... A wszystko przez jedno zaklęcie na „w”. Jak opowiada narrator książki: „Wszyscy dorośli wymawiając słowo »wojna«, ściszali głos i mieli takie dziwne, przestraszone oczy (...) wkrótce pojawili się u nas Czarni Panowie, ci, którzy wywołali wojnę. A my – byliśmy biali”. – Teraz na historii omawiamy właśnie II wojnę światową – mówią aktorzy. – Sporo czytamy na ten temat – zaznaczają. I wymieniają tytuły: „Biegnij chłopcze, biegnij”, „Galop 44”, „Dziadek i niedźwiadek”, „Srebrny miecz”. – Gdy czytamy o wojnie, mimo wszystko nie robi to aż takiego wrażenia. Inaczej jest, gdy to samo odgrywamy na scenie – mówi Magda Bulwin. – Wcielamy się w postać, próbujemy odczuwać to, co bohater – dodaje szóstoklasistka.

Bitwa na kasztany

Rolę Włodka gra Michał Głąb. – Moja ulubiona scena to ta, kiedy wypada mi dusza – śmieje się Michał. I wyjaśnia. – Dusza to kawałek rozgrzanego do czerwoności żelaza, który dawniej wkładało się do żelazka. W przedstawieniu dusza wypada mi na podłogę. Buchają kłęby dymu... chociaż zamiast prawdziwego żelaza wykorzystaliśmy czerwoną lampkę z roweru. Biegnę do kolegów, wołając: „dusza mi wypadła”. Stąd właśnie wojenny pseudonim Włodka – „Dusza” – opowiada aktor. – Podobno Włodek „Dusza” Dusiewicz był niezłym rozrabiaką – dopowiada nauczyciel. – Michał ma z nim chyba wiele wspólnego – uśmiecha się. – Ja też jeżdżę na rowerze. Jestem ministrantem, gram na bramce w klubie KS Bojków – wymienia Michał. I zaczyna opowiadać o bitwie na… kasztany: – Występowaliśmy w Młodzieżowym Domu Kultury w naszej dzielnicy. Razem z kolegą zanosiliśmy tam rekwizyty. I nagle zostaliśmy zbombardowani kasztanami. To grupka naszych kolegów, którzy zaczaili się za płotem. Pobiegliśmy więc pod drugi kasztanowiec. – Wymiana ognia trwała tak długo, aż jeden z naszych, oberwał kasztanem – wtrąca Filip Lis. – Czasem o siódmej rano, godzinę przed pierwszym dzwonkiem na lekcję, a czasem po lekcjach, cała klasa przychodziła na próbę – mówi Kasia Stasiak. – Ćwiczyliśmy codziennie. Nawet sami wykonaliśmy dekoracje.

Niech pan szybko ucieka!

Włodzimierz „Dusza” Dusiewicz odwiedził kiedyś uczniów w ich szkole w Bojkowie. I opowiedział kilka historii z powstania warszawskiego. Pan Dusiewicz przyjechał do Warszawy w 1941 roku. Zamieszkał w internacie, gdzie wstąpił do Zawiszaków – najmłodszych harcerzy Szarych Szeregów. Służył też jako ministrant w kościele. Któregoś dnia po Mszy ksiądz zawołał Włodka i jeszcze jednego harcerza-ministranta. „Musicie natychmiast ostrzec pewnego człowieka. Grozi mu wielkie niebezpieczeństwo” – powiedział i podał adres. Chłopcy pobiegli. Tuż przed domem postanowili założyć komże. Zapukali. „Niech pan szybko ucieka!” – powiedzieli młodemu mężczyźnie. W tym momencie usłyszeli pisk opon. Pod dom podjechali Niemcy. – Wszyscy pobiegliśmy na dach – opowiadał gliwickim uczniom „Dusza”. – Kiedy zeszliśmy na ulicę, ruszyliśmy w tych komeżkach w stronę Niemców. A ten pan poszedł w przeciwną stronę. Spotkałem go po wojnie. „Ty wiesz komu wtedy pomogłeś?” – zapytał. Okazało się, że był ważnym kurierem między Londynem a Warszawą. – W końcówce przedstawienia wracają kolory – opowiada Filip. – Dzieci skaczą na skakance, grają w piłkę. Wojna się skończyła. Wszyscy czujemy ulgę – kończy szóstoklasista.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.