Nie święci uśmiechnięci

Piotr Sacha

|

MGN 02/2015

publikacja 22.01.2015 10:47

Na początku głośno gaworzyli, dziś puszczają głośne fajerwerki. Czyli od „A gu gu” do „Petardy”.

12 października 2003 r.  Koncert z okazji 25. rocznicy pontyfikatu Jana Pawła II 12 października 2003 r. Koncert z okazji 25. rocznicy pontyfikatu Jana Pawła II
JACEK TURCZYK /PAP

Nie święty Henio, nie święta Julka, nie święta Zosia, nie święty Julek …” – podczas koncertu Robert Friedrich przedstawia kolejnych wokalistów. Z pierwszych występów Arki Noego pozostał już tylko on, gitarzysta i założyciel zespołu. – To już piąty skład Arki – liczy szybko pan Robert. – Na scenę wkroczyły niedawno największe nasze łobuzy, czyli nasze najmłodsze dzieci – dodaje.

Gdzie można dzisiaj świętych zobaczyć

„Taki duży, taki mały może świętym być…” – tę piosenkę znają i mali, i duzi. Zna ją każdy. Mija 15 lat od ukazania się pierwszego albumu Arki Noego. Miliony sprzedanych płyt. Setki koncertów. A wszystko zaczęło się od … Ojca Świętego. W czerwcu 1999 roku do Polski miał przyjechać Jan Paweł II. Pojawił się pomysł, żeby z tej okazji nagrać piosenkę o ojcu. Przed mikrofonami stanęła grupka dzieci. Ci, którzy wtedy wołali na całe gardło: „Nie boję się, gdy ciemno jest. Ojciec za rękę prowadzi mnie”, dziś są dorośli. A niektórzy mają własne dzieci. „Sprawiłeś, że usta dzieci i niemowląt oddają Ci chwałę, na przekór Twym przeciwnikom, aby poskromić nieprzyjaciela i wroga” – Robert Friedrich przypomina sobie Psalm 8. – Ten psalm mówi, że ustami dzieci i niemowląt głoszona jest chwała Boża. I to się stało w Arce Noego. Usta dzieci i niemowląt przemówiły! – wspomina.

Nie tylko w niedzielę jestem Twoim przyjacielem

Te słowa pochodzą z płyty „Daj na zgodę”. Minęły cztery lata od papieskiej pielgrzymki, a w zespole pojawiły się nowe twarze i … nowe brzmienie Arki. Gitarzyści odstawili w kąt akustyki, a podłączyli do wzmacniaczy gitary elektryczne. Chociaż w następnych latach w Arce Noego pojawiały się kolejne „nowe twarze” (często młodsze rodzeństwo), to piosenki nie zmieniały się w ogóle… To znaczy szybko wpadały do głowy i nie chciały z niej wypaść… I zawsze mówiły o sprawach ważnych. – Rodzimy się po to, by pójść do nieba. Nie po to, by sobie troszkę pomieszkać, ułożyć sobie jakoś życie. Naszym jedynym celem jest niebo – mówił w jednym z wywiadów założyciel zespołu. Te trzy zdania mogą być kluczem do wielu utworów. Kilka przykładów – „Na drugi brzeg” (z płyty „Hiphip hura Alleluja!”), „Telefon” (z płyty „Nie ma to tamto – Subito Santo”) czy „Dobry dzień” (z płyty „Petarda”). Zresztą piosenki Arki to dobry temat do długich dyskusji. Na przykład jak zacząć rozmowę o ludzkiej godności i wartości, jaką jest życie od momentu poczęcia? Wystarczy włączyć piosenkę „Ja jestem”.

Święty natychmiast, Santo nie ma to tamto

– Nie tworzymy muzyki dla dzieci – mówi zaskakująco Robert Friedrich. – Śpiewamy dla wszystkich, którzy szukają informacji o tym, że Bóg troszczy się o nas, jest dobrym ojcem – wyjaśnia. Najlepszym tego dowodem był występ Arki Noego na rockandrollowym Przystanku Woodstock w 2011 roku. Przy jej piosenkach bawiło się wtedy blisko 400 tys. ludzi. Ale wśród setek koncertów były też mniejsze i te… najmniejsze. W hospicjum w Mysłowicach zagrali specjalnie dla Krzysia, który marzył, żeby być na ich koncercie, ale był tak chory, że nie mógł nawet wstać z łóżka. Cała Arka zmieściła się w jego małym pokoiku. Kilka tygodni później Krzyś zmarł. I kolejny wyjątkowy koncert – dla Jana Pawła II. Rok 2001. Tak przy okazji płyty „Nie ma to tamto – Subito Santo” wspominał go Robert Friedrich: – Czuliśmy się u Oj- ca Świętego jak w domu. Ponad godzinę słuchał, jak śpiewamy, a potem chciał poznać wszystkie arkowe rodziny. Pytał i słuchał uważnie, co mówimy, czasami poprawiał, jak się niejasno wyrażałem. (śmiech) Miał takie niesamowite spojrzenie. Było w nim tyle zrozumienia, przebaczenia, że chętnie opowiedziałbym mu całe moje życie. Tym spojrzeniem dawał nadzieję, że jestem coś wart. Tak może patrzeć tylko ktoś, w kim mieszka Duch Święty, chrześcijanin. To spojrzenie Chrystusa.

Daj mi trochę wiary, a przeszkody wszystkie pokonamy

„Nie ma takich murów, których nie da się rozwalić. Nie ma takiej pułapki, z której nie da się uwolnić” – Julek Starosta jest pewien swoich słów. Tak zaczyna się najnowsza płyta „Petarda”. Starsze siostry Julka też śpiewały kiedyś w Arce. Teraz są już dorosłe. Rok 2015. Ze wzmacniaczy płynie fala ostrych gitarowych riffów. Prawdziwa petarda. Arka Noego nie zwalnia tempa od 15 lat. Koncerty to wciąż prawdziwy żywioł. A na klockach w nazwie zespołu pierwsza litera to wciąż grecka alfa, a ostatnia – omega. Początek i koniec… Ale zespół na pewno nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.

 

 

Mikołaj Pospieszalski

– Od czasu występów w Arce Noego zacząłem grać na gitarze basowej i kontrabasie. Ukończyłem studia na Akademii Muzycznej w Krakowie w klasie kontrabasu jazzowego. Teraz to mój główny instrument. Występuję w zespole Dagadana. Biorę też udział w różnych muzycznych projektach rodzinnych. Jakiś czas grałem jeszcze w zespole Bester Quartet. Z Arki Noego wyniosłem nie tylko doświadczenie muzyczne, ale przede wszystkim duchowe. Tamci ludzie wpoili mi pewien kodeks zasad. Do dziś kieruję się nimi jako muzyk. Wiem, jak ważny jest przekaz w tym, czym się zajmuję. Pamiętam niesamowitą skalę koncertów Arki. Nasza publiczność liczyła czasem kilkadziesiąt tysięcy osób. To robiło wrażenie. Później już nie występowałem dla tak licznego grona. Najbardziej lubiłem właśnie trasy koncertowe. Na co dzień uczyłem się w szkole muzycznej. Koncerty pozwalały oderwać się od zwykłej, szkolnej i domowej, rzeczywistości. Radość i beztroska. (śmiech) Szczególnie ważny stał się dla mnie utwór „Jezus Ratownik”. Śpiewałem go w całości. Ta piosenka pomagała mi w trudnych chwilach. Słychać na nim charakterystyczną chrypkę. Ten rodzaj głosu wziął się stąd, że byłem wtedy wielkim fanem ostrej gitarowej muzyki. Lubiłem to brzmienie gitar, bębnów czy wokalu. Podczas nagrania w studiu Robert Friedrich poprosił, żebym zaśpiewał moją zwrotkę inaczej, mocniej, z charakterem. Zaśpiewałem takim zachrypniętym głosem. A później trzeba było tak śpiewać na koncertach. Gdy pojawiłem się w Arce Noego, miałem 11 lat. A moja piosenkarska kariera skończyła się w okolicach 14. urodzin. Wtedy, podczas trasy koncertowej w Stanach Zjednoczonych, zrozumiałem, że arkowe partie wokalne są już nie dla mnie. Po prostu zaczął mi się zmieniać głos. Ale to nie był koniec mojej drogi z Arką Noego. Odtąd brałem udział w koncertach, grając na skrzypcach. Do tej pory zdarza mi się grać z Arką i słuchać kolejnych płyt.

Maria Śpikowska

– Od trzech lat jestem szczęśliwą żoną. Mamy dwuletniego Jeremiasza i ośmiomiesięczną Noemi. I spodziewamy się kolejnego dziecka. Bycie żoną i mamą to teraz moje główne zajęcie. I mimo że czasem jestem trochę niewyspana, to daje mi szczęście. Wychowywanie dzieci jest przecież fascynujące! W tej mojej rodzinnej codzienności mocno doświadczam, jak Pan Bóg kieruje moim życiem. Gdy powstała Arka Noego, miałam 10 lat. Ale koncerty czy nagrywanie płyt nie były dla mnie najważniejsze. Szczerze mówiąc, miałam problem z wychodzeniem na scenę. Raczej nie jestem zwierzęciem scenicznym. (śmiech) Najlepiej wspominam przyjaźnie. Razem dorastaliśmy, mieliśmy wspólne przygody. Z dziewczynami z tamtej Arki znam się do dziś. Pamiętam, jak najbardziej cieszył nas koszyk słodyczy od burmistrza. (śmiech) No i możliwość podróżowania, nie tylko po Polsce. Dobrze pamiętam oczywiście spotkanie z Janem Pawłem II w Rzymie. Byłam bardzo przejęta, szczególnie podczas prywatnej audiencji. Sala wydawała się tak ogromna jak cały pałac. Ale kiedy pojawił się Ojciec Święty, wszystko stało się znów normalne. Pamiętam jego ciepłe spojrzenie, skupienie na każdej osobie. Pozwalał nam nawet tupać i biegać po tej sali, gdy już nie mogliśmy wystać w miejscu. W tamtym czasie też zaczęłam myśleć o ekumenizmie, ponieważ jedna z dziewczynek śpiewających w Arce była innego wyznania niż ja. A teraz? Mój syn Jeremiasz pojawił się na scenie z Arką Noego. Stanął z małą gitarą koło swojego dziadka [Roberta „Litzy” Friedricha – przyp. red.], którego jest wielkim fanem. Stał tak prawie cały koncert. Nie mogliśmy go ściągnąć ze sceny. (śmiech)

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.