Zakiełkowało

Piotr Sacha

|

MGN 12/2014

publikacja 22.01.2015 10:39

Dobry wzór albo dobre pytanie w dobrym momencie. Czyli jak ministranci zostali księżmi.

Zanim nasionko zakiełkuje, potrzebuje wody. Później łupina pęka. Z niej wyrasta korzeń i wypuszcza pędy. Na nich pojawiają się liście, kwiaty, potem owoce… Lekcja biologii może mieć związek nawet z… ministrantami. Potwierdzają to ich diecezjalni opiekunowie. Bo przy ołtarzu też coś kiełkuje. Po jakimś czasie ministrant rozumie, że to „coś” to jego powołanie. Swoją ministrancką służbę i głos „pójdź za mną” wspominają duszpasterze ministrantów diecezji zielonogórsko-gorzowskiej, legnickiej, kaliskiej i archidiecezji katowickiej.

Zakiełkowało   archiwum parafii ss. Piotra i Pawła w Krotoszynie ks. Dariusz Kowalek

duszpasterz ministrantów w diecezji kaliskiej Gdy byłem ministrantem, kiełkowanie mojego powołania do kapłaństwa było wyraźne. Spotykałem bardzo dobrych księży. To oni pokazywali mi swoim życiem, że kapłaństwo jest czymś pięknym. Nie musieli nic mówić, by podpowiedzieć dobry wybór. Po drugie nasze ministranckie środowisko było świetne. To była grupa chłopaków, którzy wiedzieli, po co służą Panu Bogu. Ministrantem byłem aż do szkoły średniej. Myśl o kapłaństwie wracała co pewien czas. Ale jakoś czułem się niegodny tej posługi. Patrząc nawet na swoich kolegów ministrantów, myślałem: „Inni lepiej ode mnie nadają się do tej roli. Są na pewno mądrzejsi, inteligentniejsi ode mnie”. W liceum też myślałem, że nie jestem najlepszym kandydatem. „Panie Boże, kogo Ty wołasz?” – mówiłem sobie. Czułem lęk przed pójściem do seminarium. Tuż po mojej maturze, w czerwcu 1987 r. do Polski przyjechał Jan Paweł II. Sporo za nim jeździłem. Modlił się też przy grobie ks. Jerzego Popiełuszki. Po tym, jak odjechał, ja się tam zjawiłem. I wtedy usłyszałem wyraźny głos, żebym, mimo obaw, zgłosił się do seminarium. Trzy miesiące później byłem już klerykiem.

 

Zakiełkowało   roman koszowski /foto gość ks. Cezariusz Wala

duszpasterz ministrantów w archidiecezji katowickiej W dzieciństwie miałem wielkie szczęście do wspaniałych księży. Ich postawa na pewno mogła mieć wpływ na moje późniejsze myśli o powołaniu. Jeszcze jako przedszkolak, a później jako pierwszoklasista nieraz „odprawiałem” w domu mszę. Śpiewałem przy tym prefację wniebogłosy. (śmiech) Podobnie jak bawiło i bawi się wielu chłopców w tym wieku. Mój tata bardzo lubił niedzielne nieszpory. Chodziłem razem z nim i bardzo polubiłem to nabożeństwo. I szybko zostałem ministrantem, bo zaraz po wczesnej Komunii, w pierwszej klasie. A w wakacje od razu pojechałem na moje pierwsze rekolekcje ministranckie. Mama zawiozła mnie do Rydułtów. Powiedziała, że przyjedzie po mnie za… dziewięć dni. A pamiętajmy, że w tamtych czasach nie było telefonów komórkowych. Byłem najmłodszym ministrantem. I jedynym z mojej parafii. Nie znałem nikogo. Odtąd na rekolekcje jeździłem co rok. A pragnienie bycia księdzem było zawsze gdzieś w głębi mojego serca. Choć były też inne pragnienia. Na przykład, żeby zostać aktorem albo reżyserem. Później w liceum – wtedy już byłem lektorem – gdy trzeba było konkretnie zdecydować, czułem jeszcze mocniej, którą drogą powinienem pójść.

 

Zakiełkowało   Jendrzej Rams /foto gość ks. Przemysław Durkalec

duszpasterz ministrantów w diecezji legnickiej Mieszkałem w Jeleniej Górze. Do kościoła miałem cztery kilometry. Podczas jednej ze spowiedzi ksiądz zaproponował, żebym został ministrantem. Zostałem. Ale jako małemu chłopakowi było mi jakoś trudno odnaleźć się w tak dużej grupie i zrezygnowałem. Kilka lat później powstała nowa parafia. Do kościoła miałem już blisko, niecałe pięć minut. Któregoś dnia ksiądz wikary wyszedł z konfesjonału, podszedł do mnie i powiedział: „Przyjdź po Mszy do zakrystii”. Byłem już wtedy w pierwszej klasie technikum. Nogi mi się lekko ugięły. (śmiech) Co ja takiego przeskrobałem? – zastanawiałem się. Ledwo dotrwałem do końca Mszy. W zakrystii usłyszałem: „Słuchaj, brakuje nam ministrantów. Może chciałbyś służyć?”. W pierwszej chwili pomyślałem, czy nie jestem na to za stary. Teraz tak sobie myślę, że to było wezwanie Pana Boga. I zostałem ministrantem po raz drugi. Po dwóch tygodniach byłem już lektorem. Pierwsze czytanie przeczytałem na jednym oddechu.. aż mi go zabrakło. (śmiech) Później były ministranckie rekolekcje. Matura i decyzja co do dalszej drogi. Na pewno pomogły mi w niej modlitwa i przykład wiary księży.

 

 

Zakiełkowało   krzysztof Król /foto gość ks. Robert Patro

duszpasterz ministrantów w diecezji zielonogórsko-gorzowskiej Ministrantem zostałem dosyć późno, bo gdy miałem 15 lat. Ksiądz proboszcz któregoś dnia poprosił mnie, żebym przeczytał czytanie podczas Mszy. Potem czytałem kolejny raz, a w końcu dostałem komżę. Odkąd zacząłem służyć przy ołtarzu, bardzo gorliwie się modliłem. To było niesamowite. Każdego dnia klękałem do wieczornej modlitwy z książeczką komunijną. I od początku, strona po stronie, odmawiałem kolejne modlitwy i litanie. To trwało przez całą szkołę średnią. Nie tylko moi rodzice byli pod wrażeniem. Ja sam nie rozumiałem, co się dzieje. Z tamtego czasu pamiętam też przygotowanie do koronacji obrazu Matki Bożej Rokitniańskiej. Kopia tego obrazu wędrowała wtedy od domu do domu. Mama poprosiła, żebym to ja poprowadził u nas nabożeństwo. Potem poproszono mnie jeszcze, żebym poprowadził modlitwę w innym domu. Pytanie o wybór drogi pojawiło się niespodziewanie w Częstochowie. Pojechałem po raz pierwszy na rekolekcje na Jasną Górę. Spotkałem tam wielu ministrantów z całej Polski. Gdy wyszedłem z kaplicy, podszedł do mnie i do kolegi pewien starszy, dostojny kapłan w kapeluszu. Zaproponował spacer i zaczęliśmy rozmawiać. Pytał, czy jestem ministrantem i… czy myślałem o tym, żeby zostać księdzem. To pytanie mnie zaskoczyło. Ale uruchomiło też we mnie myśl o powołaniu. Na końcu drogi była rezydencja. Okazało się, że rozmawiałem z biskupem.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.