Dwaj panowie M.

Leszek Śliwa

|

MGN 11/2014

publikacja 22.01.2015 10:08

Stadion Narodowy w Warszawie. Zaczyna się mecz Polska–Niemcy. „Skoro z Brazylią wygrali 7:1, to co będzie z nami?” – można usłyszeć na trybunach.

D o tej pory Polacy albo grali źle i przegrywali (wtedy kibice gwizdali) albo grali nieźle i… też przegrywali (wtedy kibice skandowali: „Nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało”). Czyżby nadeszły lepsze czasy?

Pierwsza połowa

Mistrzowie świata mają przewagę, ale wszyscy czują, że nie jest źle. Polacy walczą. Kompromitacji chyba nie będzie, choć nawet o remisie nikt nie śmie jeszcze marzyć.

Druga połowa

Niemcy naciskają coraz mocniej. Polacy wyprowadzają kontrę, Arkadiusz Milik strzela głową i… piłka wpada do siatki! Mam wrażenie, że wybuch radości na trybunach jest o ułamki sekund opóźniony. Jakby nikt nie wierzył, że to może się stać.

77 minuta

Niemcy grają coraz lepiej, kibice z niepokojem spoglądają na zegar. Trener Nawałka wprowadza na boisko pomocnika za napastnika – Sebastian Mila zastępuje Milika. Będziemy bronić wyniku.

88 minuta

Emocje rosną. Wszyscy kibice stoją, zaczynają wierzyć, że Polakom uda się pierwszy raz w historii pokonać Niemców. Kolejna kontra. Mila technicznym strzałem umieszcza piłkę w bramce. Euforia na trybunach jest niewiarygodna.

Trzy dni później

Remisujemy ze Szkocją. Polacy grają bardzo dobrze, a do najlepszych na boisku znów należą dwaj panowie M.: Milik i Mila, czyli najmłodszy i najstarszy spośród polskich piłkarzy.

Dwaj panowie M.   Bartłomiej Zborowski /PAP Słodka zemsta

Najmłodszy: Arkadiusz Milik Poprzednim Polakiem, który strzelił Niemcom gola w meczu o punkty, był Robert Gadocha w 1971 r. Arkadiusz Milik urodził się 23 lata później. Ma dopiero 20 lat, a już wydaje się, jakby był doświadczonym piłkarzem. To dlatego, że bardzo wcześnie zauważono jego talent i szybko stało się o nim głośno. Jako siedemnastolatek trafił do Górnika Zabrze i strzelał gole w Ekstraklasie. Gdy miał osiemnaście lat, zadebiutował w reprezentacji i został zawodnikiem Bayeru Leverkusen, czołowego klubu Bundesligi. Okazało się jednak, że szansa przyszła za… wcześnie. Selekcjoner reprezentacji Polski Adam Nawałka, który był jego klubowym trenerem w Górniku, przestrzegał, że Milik potrzebuje czasu, by jego talent się rozwinął. Wychowanek Rozwoju Katowice nie przebił się do podstawowego składu ani w Bayerze, ani potem w Augsburgu, ani w Ajaxie Amsterdam, którego piłkarzem jest obecnie. Nawałka nie stracił jednak wiary w jego talent i okazało się, że miał rację. Gole strzelone w reprezentacji są „słodką zemstą” dla tych, którzy go nie docenili i trzymali na ławce rezerwowych. Wszyscy, którzy znają Arkadiusza Milika, podkreślają, że to skromny, porządny chłopak, któremu nie grozi „woda sodowa”. Pytany przez dziennikarzy o to, dlaczego nie gra w podstawowej jedenastce, odpowiada, że brakuje mu jeszcze umiejętności. Jego pierwszy trener z Rozwoju Katowice Sławomir Mogilan twierdzi, że Arek zrobi karierę, bo sukcesy nie przewracają mu w głowie, a po niepowodzeniach podnosi się szybko. Mogilan zna Arka bardzo dobrze. Był sąsiadem Milików na osiedlu „N” w Tychach, gdzie Arek się wychowywał. – Trener Mogilan to taki mój przyszywany tata – powiedział kiedyś Milik dziennikarzowi Eurosportu. – Ojciec odszedł od mamy, gdy byłem jeszcze bardzo mały. Od szóstego roku życia opiekę nade mną sprawował też trener, któremu bardzo wiele zawdzięczam.

 

 

Dwaj panowie M.   Piotr Blawicki /East News Lepiej późno niż wcale

Najstarszy: Sebastian Mila Przed meczem z Polską reprezentanci Niemiec dostali od trenera kartki z informacjami o piłkarskich wadach i zaletach rywali. O 32-letnim Sebastianie Mili szkoleniowiec mistrzów świata zapomniał. – Nie wiem kto strzelił drugiego gola, bo tego piłkarza nie mieliśmy na kartce – wyznał po meczu Thomas Müller, zawodnik Bayernu Monachium. Kilkanaście lat temu Milę uważano za wielki talent. Z reprezentacją Polski do lat 18 chłopak z Koszalina zdobył mistrzostwo Europy juniorów. Potem jako piłkarz Groclinu-Dyskobolii Grodzisk Wlkp. zasłynął strzelając gola Manchesterowi City w Pucharze UEFA. Niestety później źle pokierował swoją karierą. Próbował szczęścia w lidze austriackiej i norweskiej, ale bezskutecznie. Jak sam mówi, zabrakło mu zdecydowania, by przykładać się do pracy i powalczyć o miejsce w składzie. Wypadł też z reprezentacji. Najgorsze jednak było to, że gdy mieszkał w Wiedniu z dala od rodziny, stał się bywalcem salonów gry nie w piłkę, a w ruletkę. Miał nadwagę, grał coraz gorzej, wydawało się, że jako piłkarz jest skończony. Wrócił do kraju, ale w Śląsku Wrocław też nie wiodło mu się zbyt dobrze. Stać go było na wspaniałe zagranie, ale bywały całe sezony, w których nie wytrzymywał kondycyjnie. W polskiej piłce wielu było dobrze zapowiadających się piłkarzy, którzy zmarnowali swoje możliwości, bo zabrakło im silnej woli. Wydawało się, że z Milą będzie podobnie. Okazało się jednak, że dla utalentowanego piłkarza zawsze jest szansa, jeśli tylko zacznie traktować futbol poważnie. Na początku tego roku trener Śląska Tadeusz Pawłowski odebrał mu opaskę kapitana drużyny i kazał zrzucić nadwagę. Takiego wstrząsu Mila potrzebował. Wziął się solidnie do roboty. Grał coraz lepiej. Kiedy powołano go do reprezentacji, natychmiast zadzwonił do trenera Pawłowskiego z podziękowaniami. Dla reprezentacji Niemiec piłkarz Śląska wydawał się zupełnie niegroźny. Teraz już nikt go nie zlekceważy.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.