Taki mały – taki Duży

Gabriela Szulik

|

MGN 10/2014

publikacja 22.01.2015 09:57

Faustino rozmawiał z Jezusem o meczach. Z Anią nikt nie umiał sobie poradzić. Chiara marzyła, że zostanie stewardesą.

zasoby internetu zasoby internetu

N ie ma reguły na to, kto ma być świętym. Nie ma tu znaczenia wiek, ani to, kto lepiej zna Pana Boga. Ani Chiara Luce Badano, ani Faustino Pérez-Manglano, ani tym bardziej Ania de Guigné nie urodzili się świętymi. Jak wszyscy chodzili do szkoły, nie zawsze mieli dobre stopnie. Byli bardziej lub mniej lubiani. Mieli swoje zainteresowania, marzenia. Jedno mieli wspólne – Pan Bóg był dla nich ważny. Podczas nabożeństw różańcowych w tym roku, niektórzy z Was poznają trzydziestu takich młodych ludzi. Niektórzy są Waszymi rówieśnikami. Poniżej przedstawiamy trójkę: Anię, Faustina i Chiarę.

Anna de Guigné

Mały tyran Mówiono o niej: „Mały tyran, ma wszystkie możliwe wady, gdy czegoś chce, to musi to mieć natychmiast, w tej chwili i bez dyskusji. Nieposłuszna, ciągle naburmuszona i zarozumiała”. Gdy urodził się jej brat, była tak zazdrosna, że rzuciła mu w oczy garść piasku. Wszystko zmieniło się, gdy na wojnie zginął jej tata. „Aniu, jeśli chcesz mnie pocieszyć, musisz być dobra” – powiedziała matka do swej pięcioletniej i jednocześnie najstarszej z czworga dzieci córki. Przekorna Ania stara się jak umie najlepiej. Chce mieć dobre serce, być posłuszną i chętną do pomocy. Nie było łatwo. Jeszcze czasem czerwieniała ze złości, ale wygrała. Nie tylko dzięki temu, że bardzo chciała. Przede wszystkim – jak sama mówiła – dzięki pomocy Jezusa. Ania bardzo kochała swoich rodziców i tak chciała pocieszyć swoją mamę po śmierci taty, że ta miłość stała się jej drogą do Boga. On ją powoli zmieniał. „Wszystkiego, co piękne i dobre, nauczyłam się od Mamy...” – zapisała w swoim zeszycie. „Mama opowiadała mi wspaniałe historie. Najbardziej lubiłam tę o św. Agnieszce. Ochrzciłam nawet lalkę tym imieniem”. Zabawka miała głowę z porcelany i spotkał ją tragiczny koniec. Młodszy brat podrzucał ją tak długo, aż głowa się rozbiła. Ania – ku zdumieniu wszystkich – po raz pierwszy przebaczyła. Już od jakiegoś czasu wiedziała, że daleko jej do grzecznego aniołka. „Tylko mama ma do mnie anielską cierpliwość. Tylko ona mnie rozumie. Ale przyjdzie taki dzień, że zacznę walczyć z moimi wadami, aby mnie nie znienawidzono” – zapisała. „Staram się nie przypominać już diabła, którego dziadek widział we mnie”. W grudniu rozwinęła się u niej poważna choroba mózgu. Jedenastoletnia Ania modliła się: „Boże, proszę Cię o zdrowie, ale chcę tego, czego Ty chcesz. I ulecz też innych chorych”. Zmarła o świcie 14 stycznia 1922 r. Wszyscy mówili: „święte dziecko”. ☻

Faustino Pérez-Manglano

Piłkarz i kibic Kiedy się urodził, rodzice chcieli powiadomić cały świat. Tata był tak szczęśliwy, że podarował mu nawet swoje imię. Mieszkali w pięknym domu w Walencji, hiszpańskim portowym mieście nad Morzem Śródziemnym. Na wakacje wyjeżdżali na wieś, do dziadków. Dzieci szalały tam do woli. Szukały skarbów, bawiły się w Indian, grały w piłkę nożną, budowały szałasy i rozbijały obozy. Najważniejsze, żeby było głośno i wesoło. Faustino został „szefem bandy”. Świetnie grał w piłkę. Kibicował CF Valencia. Nie opuścił żadnego meczu. O piłce nożnej rozmawiał nawet z Jezusem. Któregoś dnia dowiedział się, że w pobliżu mieszka chłopiec, który zamiast chodzić do szkoły, musi pracować, żeby mieć na jedzenie. Na początek razem z przyjacielem Ernestem kupili mu dwie koszule. Potem odwiedzali chłopca i szukali dla niego lepszej pracy, by nie musiał do późnej nocy pomagać w barze. Faustino nie zapomniał o nim nawet wtedy, gdy był już bardzo chory. Codziennie odmawiał za niego dziesiątkę Różańca. A choroba zaczęła się nagle. Dziwnymi bólami i podwyższoną temperaturą. Nikt nie spodziewał się, że to poważna choroba Hodgkina (nowotwór białych ciałek krwi). W szkole długo nikt nie domyślał się, że Faustino jest śmiertelnie chory. – Kiedy mógł, przychodził – wspomina kolega z klasy. Nawet w góry z kolegami pojechał. Faustino dwa lata wiedział, że umiera. Najbardziej martwił się, że tacie i mamie będzie smutno. Kiedy już nie mógł wstać z łóżka, znajomy ksiądz zapytał: „Jak się czujesz?”. „Dobrze”. „Ale powiedz, boli?” „Nie wiem… To zależy... Myślę, że… inni cierpią bardziej…” – odpowiedział Faustino. W niedzielę ksiądz przyniósł Komunię. Zauważył, że w zamkniętej dłoni chłopiec trzyma medalik Matki Bożej. „Pomaga mi bardzo” – powiedział słabo, jednak po chwili ożywił się: „Czy w telewizji pokażą dziś mecz Valencji? Ale i tak go nie zobaczę...” – posmutniał. „Taki jestem zmęczony...” „Faustino, Twój stan jest ciężki, wkrótce pójdziesz do nieba”. „Wiem”. „Denerwujesz się? Ręce ci drżą”. „Nie, to tylko ciało. W środku jestem spokojny…” Faustino umarł 20 minut po godzinie 23 w objęciach swojej mamy. Nie miał siedemnastu lat.

Sługa Boży Faustino z rodzicami podczas jednej z wycieczek   Sługa Boży Faustino z rodzicami podczas jednej z wycieczek
zasoby internetu

Chiara Luce Badano

Biała jak śnieg Lubiła śnieg i morze. Była piękna i wysportowana. Nikt nie pomyślał, że tylko 19 lat będzie trwało jej życie. Radosnej, energicznej dziewczyny z północnych Włoch. Rodzice czekali na nią jedenaście lat. Chiara była ich upragnionym, wyproszonym dzieckiem. Kochali jedynaczkę ponad wszystko i uczyli kochać innych. Gdy była w pierwszej klasie szkoły podstawowej – nie pytając rodziców – zaprosiła na Boże Narodzenie koleżankę z klasy. – Przecież ona nie ma mamy – tłumaczyła. Miała 9 lat, gdy poznała ludzi z Ruchu Focolari. Chciała – jak oni – by świat był taki, jakim chce go widzieć Bóg. Była lubiana, podobała się chłopcom. Z przyjaciółmi umawiała się na tenisa, basen, w góry. Bardzo lubiła muzykę, pięknie śpiewała i tańczyła. Marzyła, że kiedyś zostanie stewardesą. Pierwszy raz straszny ból w ramieniu siedemnastoletnia Chiara poczuła na korcie. – Zaraz mi przejdzie – pomyślała. Nie przeszło. Ból powracał. Dokładne badania i diagnoza: rak kości z przerzutami. „Jestem młoda. Dam radę. Będzie dobrze” – myśli. W szpitalu wstaje, pomaga innym. Jeden z lekarzy powiedział, że swoim uśmiechem i wielkimi, pełnymi światła oczami Chiara pokazuje, że śmierci nie ma. Jest tylko Życie. Kiedy po chemioterapii traci włosy, po każdym utraconym kosmyku mówi: „Dla Ciebie, Jezu. Jeśli Ty tego chcesz, ja też”. Lekarze nie dają nadziei. Ból jest coraz silniejszy. „Jezus jak chlor wybiela moje ciemne plamki. Kiedy dotrę do nieba, będę biała jak śnieg” – mówi do mamy. Wie, że niedługo odejdzie. Rozmawia o swoim pogrzebie: „Nie płaczcie nade mną. Ja idę do Jezusa. Chcę mieć białą, prostą sukienkę z czerwonym paseczkiem”. Zawsze lubiła się ładnie ubrać. Na swój pogrzeb wybiera nawet muzykę, śpiew, czytania mszalne i kwiaty. Prosi: „Mamo, gdy będziesz mnie przygotowywała do trumny, powtarzaj: Teraz Chiara widzi Jezusa”. W niedzielny poranek 7 października 1990 roku o 4 nad ranem, Chiara wypowiada ostatnie słowa: „Ciao, mamo. Bądź szczęśliwa, bo ja jestem szczęśliwa”.

– Tylko mama ma do mnie anielską cierpliwość. Tylko ona mnie rozumie – mówiła Ania   – Tylko mama ma do mnie anielską cierpliwość. Tylko ona mnie rozumie – mówiła Ania
zasoby internetu

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.