Asy przestworzy

Adam Śliwa

|

MGN 06/2014

publikacja 26.09.2014 14:40

Drewniane śmigła, wielkie czarne silniki i delikatne kółka jak… w zabawkach. 100 lat temu piloci latali samolotami z drewna, drutu i płótna.

Halberstadt CL.II z 1917 roku był osobistym samolotem samego dowódcy lotnictwa niemieckiego generała Hoeppnera Halberstadt CL.II z 1917 roku był osobistym samolotem samego dowódcy lotnictwa niemieckiego generała Hoeppnera
Henryk Przondziono /Foto Gość

Całkiem niezłym pilotem podczas I wojny światowej, zwanej też wielką, był skazany w Norymberdze za zbrodnie wojenne Herman Goering, marszałek lotnictwa III Rzeszy. Pasję do lotnictwa wykorzystał do tworzenia kolekcji samolotów walczących w Wielkiej Wojnie. Kolekcja w większej części zaginęła, tylko jeden transport kolejowy z samolotami Niemcy porzucili w okolicach Poznania. Samoloty można dziś oglądać w Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie.

Porzucony skarb

Z Wielkiej Wojny zachowało się na świecie 78 samolotów. – Z tego 10 jest u nas, w Krakowie – mówi pan Krzysztof Mroczkowski, opiekun wystawy w Muzeum Lotnictwa Polskiego. – To najważniejsza światowa kolekcja – dodaje. – Każdy samolot jest bezcenny. Maszyny, mocno poturbowane, dziś prezentują się pięknie. Kolorowe kamuflaże, drewniane śmigła, wielkie czarne silniki i delikatne kółka. Przypominające kruche zabawki, 100 lat temu były największym osiągnięciem techniki. Piloci musieli być niezwykle odważni, żeby nimi latać, zwłaszcza że spadochrony były rzadkością.

Szybsze niż rower

Do wybuchu wojny w 1914 roku, nikt nie traktował lotnictwa poważnie. – Pilot nie był kimś ważnym, jak teraz. Nie byli to nawet oficerowie – wyjaśnia przewodnik. – Samolot miał dwa miejsca. Na jednym siedział oficer, który prowadził rozpoznanie, a pilot był „szoferem”. Samoloty, oprócz tego, że dostarczały ważnych informacji, pomagały też w kierowaniu ogniem artyleryjskim. Kiedy okazało się, że w powietrzu pojawiają się też samoloty obserwacyjne przeciwnika, rozpoczęły się walki. Z prędkością 80 km/h, czyli dwa razy szybciej niż rozpędzony rower, lotnicy strzelali z pistoletów, rzucali kamieniami albo linami, które miały wkręcić się w śmigło. Z tych mało skutecznych walk narodziły się samoloty myśliwskie, maszyny i piloci zajmujący się tylko walką powietrzną. Aeroplany wyposażono w karabiny maszynowe, a piloci stali się prawdziwymi rycerzami przestworzy. Prawda jednak była mniej romantyczna. Samolot zbudowany z cienkiego drewna oraz płótna i sterowany za pomocą cienkich drutów był dosłownie siekany przez pociski z karabinów maszynowych. Zbiornik paliwa znajdował się tuż za pilotem, który często ginął razem z maszyną.

Latające obrazy

Pilot, niczym nie chroniony, musiał polegać na swoich umiejętnościach. Żeby ukryć samolot, Niemcy przeważnie malowali swoje maszyny. – Dzięki temu samolot był mniej widoczny w powietrzu – wyjaśnia pan Mroczkowski. – Trudniej też było ocenić jego odległość i prędkość – dodaje. – Ale potem Niemcy uznali, że skoro są lepsi, to po co mają się kryć? Niech przeciwnik wie, kto go zestrzelił – opowiada przewodnik. – Na kamuflażu zaczęły pojawiać się wielkie godła i rysunki. Na przykład słynny niemiecki lotnik myśliwski Manfred von Richthofen kazał przemalować swój samolot na jaskrawoczerwony kolor. Z maskowaniem nie miało to nic wspólnego. Gdy Richthofen, zwany Czerwonym Baronem, spadł na terytorium Francji, urządzono mu pogrzeb ze wszystkimi honorami, a informację o tym zrzucono na lotnisko niemieckie. Z czasem wojna stawała się coraz brutalniejsza i wzajemne uprzejmości zanikały. Najważniejsze było zabicie wroga.

Bez spadochronów

Co drugi pilot ginął w powietrzu. Najsłynniejsi: Max Immelmann, Oswald Boelcke czy Manfred von Richthofen, mieli na koncie kilkadziesiąt samolotów wroga, jednak ani jeden nie przeżył wojny. Richthofen, latając czerwonym trójpłatowcem, zestrzelił 80 maszyn. Sam zginął od ognia... piechoty. – Brytyjscy piloci do końca wojny walczyli bez spadochronów – opowiada pan Krzysztof. – Uznano, że jest on zbyt niebezpieczny. Niemcy na swoich pilotach testowali spadochrony. Samotnych myśliwych łączyli w eskadry wyspecjalizowane w niszczeniu wroga. W 1917 roku dowódca niemieckiego lotnictwa, gen. Hoeppner, którego samolot stoi w krakowskim muzeum, postanowił zmienić taktykę walki. Nowe myśliwce D.III Albatros miały czekać w chmurach na Francuzów i Brytyjczyków, po czym spadać na wroga, dziesiątkując ich słabsze maszyny. Straty W kwietniu 1917 roku brytyjski RFC (Royal Flying Corps) stracił jedną trzecią samolotów i pilotów. A niedoświadczeni piloci, którzy przychodzili w ich miejsce w starciu z Niemcami przeżywali średnio 11 do 21 dni. Po tej masakrze alianci zmienili w końcu taktykę i zaczęli formować jednostki myśliwskie z nowymi, lepszymi od niemieckich, samolotami Sopwith Camel (w Krakowie jest jeden z najlepiej zachowanych egzemplarzy) i Spad XIII. Poziom się wyrównał, a przewaga liczebna aliantów dała o sobie znać. W kwietniu 1918 roku to Niemcy stracili większość samolotów i doświadczonych pilotów. Dopiero podczas II wojny światowej siły powietrzne pokazały swą moc. A to i tak był dopiero początek potęgi dzisiejszego lotnictwa. Remont hangaru i nowa wystawa zostały dofinansowane z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz UE

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.