Znałem świętego

MGN 05/2014

publikacja 28.04.2014 09:50

O przygodzie w Bieszczadach, wiązaniu sznurówek, huraganie podczas łaciny, i świetnej pamięci św. Jana Pawła II opowiadają ci, którzy znali go osobiście.

Znałem świętego Ks. Karol Wojtyła razem z młodzieżą jeździł w góry, na narty czy na kajaki LASKI DIFFUSION/EAST NEWS

 

 

 

 

 

 

 

 

Spotkaliśmy się na imieninach Znałem świętego   Piotr Malecki Roman Koszowski/GN

Piotr Malecki Profesor fizyki, informatyk. Był ministrantem w kościele św. Floriana, gdzie opiekunem ministrantów był ks. Wojtyła. Należał również do „Środowiska” w Krakowie; członkowie tej grupy nazywali ks. Wojtyłę Wujkiem.

Księdza Wojtyłę poznałem gdy on miał 29 lat, a ja tylko 10. Pamiętam, że najbardziej zadziwiała mnie jego fantastyczna pamięć do ludzi. Nawet w czasie krótkiej rozmowy całkowicie skupiał się na tej osobie, z którą rozmawiał. Był kiedyś u nas na spotkaniu rodzinnym pan Florkowski. W czasie wojny walczył w armii Andersa, a później wyemigrował do Argentyny. Na to spotkanie do mojej kuzynki dosłownie na krótką chwilkę wpadł ks. Karol Wojtyła. Minęły lata, ks. Wojtyła został wybrany na papieża i pojechał na pielgrzymkę do Argentyny. Tam wśród Polonii argentyńskiej, która spotkała się z papieżem, był pan Florkowski. Proszę sobie wyobrazić, że Ojciec Święty od razu do niego podszedł i powiedział: „Spotkaliśmy się kiedyś na imieninach”. Przecież od tego czasu minęło z 10 lat! To była ta niezwykła zdolność Jana Pawła II. Spotkanie z człowiekiem, każda rozmowa, nawet krótka, były dla niego ważne.

Znałem świętego   Eugeniusz Mróz z papieżem Archiwum domowe Często ratował nas z łaciny

Eugeniusz Mróz Kolega szkolny i sąsiad Karola Wojtyły.

Przez te wszystkie lata papież spotykał się z nami, swoimi kolegami i koleżankami z lat szkolnych. Najmilej wspominam spotkanie w Zakopanem. Było to 6 czerwca 1997 roku. Zjechaliśmy z całej Polski. Maturzyści, rocznik 1938. 10 kolegów z gimnazjum im. Marcina Wadowity i 6 koleżanek z żeńskiego Gimnazjum im. Michaliny Mościckiej. Ojciec Święty przyszedł do nas w świetnym nastroju. Każdego przytulił, przywitał. Pytał o kolegów, o nasze gimnazjum, o profesorów, o rodziny i jak nam się żyje na emeryturze. Z Karolem Hagenhuberem, który był synem cukiernika z Wadowic, wspominał kremówki za 10 groszy. Serdecznie uściskał się też z Danką Pukło, z którą grali w kółku teatralnym i razem przystępowali do I Komunii. Na koniec powiedział, że chciałby jeszcze kiedyś stanąć w naszym gimnazjum i przeczytać słowa przy wejściu. Chórem je wyrecytowaliśmy: Casta placent superis, pura cum veste venite et manibus puris sumite fontis aquam. (To, co czyste, podoba się Najwyższemu, przychodźcie w szacie czystej i rękoma czystymi czerpcie wodę ze źródła). Na koniec papież powiedział, że za rok mamy 60 lat od matury więc zaprasza nas do siebie. Z Karolem byliśmy też sąsiadami. On już jako dziecko był bardzo zdolny i pilny. I taki święty… Najlepszy był z polskiego, z historii. Często ratował nas z łaciny. Mieliśmy bardzo surowego nauczyciela Damazego. Potrafił oblać pół klasy i dopiero na Lolku ten huragan się zatrzymywał. Lolek nigdy nie dawał odpisywać na lekcjach. Uważał, że byłoby to dla nas ze szkodą. W zamian za to zapraszał do siebie na wspólną naukę. W czasie sprawdzianów często pierwszy miał wszystko napisane, ale nie oddawał kartki, zawsze czekał aż ostatnia osoba napisze. U Lolka lekcje odrabialiśmy w kuchni lub w małym pokoju. Jego ojciec, który wcześniej służył w armii austriackiej, pomagał nam w niemieckim. Dziękuję, że w mojej młodości, gdy człowiek się kształtuje, był Karol Wojtyła. Jego osoba i łaciński napis w szkole miały na nas wielki wpływ w późniejszym życiu.

Znałem świętego   Wojciech Pikul Archiwum domowe Niezwykle ciepłe spojrzenie

Wojciech Pikul Wnuk sługi Bożego Jerzego Ciesielskiego, przyjaciela Karola Wojtyły. Dziadek Jerzy i babcia byli bliskimi przyjaciółmi Karola Wojtyły.

Moja rodzina stale utrzymywała kontakt z Janem Pawłem II. Pierwszy raz byłem na spotkaniu z Ojcem Świętym gdy miałem 1,5 roku więc niewiele z tego pamiętam. Ale podczas następnego spotkania miałem już 5 lat, a mój brat 7. Było to w 2002 roku. Pamiętam, jak ogromne wrażenie zrobiły na nas pomieszczenia watykańskie i gwardia szwajcarska, która dokładnie sprawdzała nasze dokumenty zanim doszliśmy do papieża. Razem z mamą, tatą i babcią uczestniczyliśmy we Mszy odprawianej przez Jana Pawła II, a potem zostaliśmy zaproszeni na obiad. Zdarzyła się wtedy bardzo śmieszna sytuacja. Rodzice pouczali nas, że kiedy będziemy witać papieża, trzeba pocałować Ojca Świętego w rękę. Mojemu bratu tak się wszystko pomieszało, że zamiast pocałować rękę papieża, podał papieżowi swoją rękę do pocałowania. Było sporo śmiechu. Podczas poprzedniej wizyty w Watykanie, kiedy mój brat był o kilka lat młodszy, nazwano go podstolim papieskim, bo ciągle wchodził pod stół i związywał papieżowi sznurówki w butach. Ja z kolei miałem przygodę przy nalewaniu zupy cytrynowej. Nie wiedziałem jak powiedzieć siostrze zakonnej, która podawała do stołu, że już wystarczy, że dziękuję. Skoro nic nie mówiłem, siostra nalewała i nalewała te zupę do mojego talerza, aż Jan Paweł II to zauważył i zaczął się z tej sytuacji serdecznie śmiać. Mimo że był już wtedy tak bardzo cierpiący i schorowany, zapamiętałem jego niezwykle ciepłe i bystre spojrzenie. Pamiętam, że ze mną, 5-letnim chłopcem rozmawiał bardzo poważnie, jak z równym sobie. Człowiek, który niedługo będzie świętym.

Znałem świętego   Prof. Teresa Malecka (w środku) M. Lasyk/Reporter/East News Czuwał tylko Wujek

Prof. Teresa Malecka Teoretyk muzyki, profesor w Akademii Muzycznej w Krakowie. Księdza Karola Wojtyłę poznała przez swoją starszą siostrę. Należała także do „Środowiska” – duszpasterstwa „turystycznego”, założonego przez papieża. Ks. Wojtyła bywał też gościem w jej domu rodzinnym.

Pamiętam jedną z przygód, którą Ojciec Święty bardzo lubił wspominać. Był to 1960 rok. Wędrowaliśmy z księdzem Wojtyłą po Bieszczadach. W jednym miejscu założyliśmy bazę i część z nas wybrała się na 8-godzinną wędrówkę. Gdy wracaliśmy, robiło się już ciemno, a my nie za bardzo wiedzieliśmy, gdzie jesteśmy. Krótko mówiąc, zabłądziliśmy. A trzeba pamiętać, że nie były to czasy telefonów komórkowych i GPS. Znaleźliśmy się w Bieszczadach z pudełkiem zapałek, bez namiotów, wody i jedzenia. Wszystko pozostało w bazie. Karol Wojtyła, którego nazywaliśmy Wujkiem zdecydował, że trzeba zanocować i przeczekać, a rano zorientować się w terenie. Rozpaliliśmy ognisko. Mieliśmy przy nim czuwać na zmianę. Najpierw panowie, dziewczyny mogły iść spać. No ale w końcu czuwał tylko Wujek. Mimo, że był zmęczony, odmawiał jeszcze brewiarz. Rano Piotrek (później mój mąż) wszedł na drzewo, żeby rozejrzeć się gdzie jesteśmy. Zdecydowaliśmy się iść wzdłuż rzeki i koło 12.00 udało nam się dotrzeć do reszty grupy. Pół żywi, zmęczeni i głodni mieliśmy jeszcze najpierw Mszę, a potem powstał problem z… obiadem. Wyruszyliśmy w czwartek, a wróciliśmy w piątek, więc czekał na nas obiad mięsny. Ale na szczęście dostaliśmy dyspensę od księdza Wojtyły. Później, gdy spotykaliśmy się już z papieżem Janem Pawłem II, Ojciec Święty bardzo lubił wspominać tę historię. Kiedyś zapytał, czy pamiętamy, kiedy to było. Nie mieliśmy pojęcia, a on powiedział, że noc z 25 na 26 sierpnia. Pamiętał dokładnie, że wtedy w brewiarzu odmawiał modlitwy z wigilii święta Matki Boskiej Częstochowskiej

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.