Miałem pod górkę

Piotr Sacha

|

MGN 01/2014

publikacja 06.02.2014 11:34

O jeździe na nartach z latarką, ludziach-pługach i małym wojsku opowiada Joszko Broda, muzyk, kompozytor i twórca zespołu Dzieci z Brodą.

Miałem pod górkę Kuba Suszek / REPORTER/east news

Joszko Broda: To ciekawe, że akurat dziś rozmawiamy o mojej ministranturze…

Mały Gość: Dlaczego? Bo dziś w nocy spalił się drewniany kościół Matki Bożej Fatimskiej na Stecówce. To był mój kościół parafialny. To w nim służyłem jako ministrant. Piękny drewniany kościółek spłonął niemal doszczętnie. Strażakom udało się jedynie wynieść, częściowo już stopione, tabernakulum. Jak się dowiedziałem, żadna z Hostii nie ucierpiała. Ciało Pana Jezusa zostało nietknięte przez ogień. Teraz ważna jest modlitwa za tamtejszych parafian i księdza proboszcza, którzy będą tę świątynię odbudowywali.

Służył Pan w kościele na szczycie góry. Jakie to były czasy?

Byłem ministrantem w połowie lat osiemdziesiątych. Wtedy tam, gdzie mieszkałem, w Istebnej na Zaolziu, były chyba tylko cztery samochody – syrenka, mały fiat, duży fiat i warszawa. (śmiech) Rzeczywiście nasz kościółek stał na szczycie, 760 metrów nad poziomem morza. A ja na Msze chodziłem szlakiem turystycznym. Nie było łatwo, bo na ostatnich 400 metrach musiałem się mocno wspinać. Droga do kościoła zajmowała mi latem niecałą godzinę.

A zimą?

Zimą było jeszcze ciekawiej. Zwłaszcza gdy w nocy spadł śnieg. Ludzie musieli wychodzić dwie godziny wcześniej, żeby utworzyć ścieżkę. Szli przez las, po pas w śniegu i torowali drogę. Nieraz służyłem jako taki pług. (śmiech) Czysta frajda! Pod kościołem byłem już cały mokry od śniegu. Gdy zima była bardzo sroga, chodziliśmy lepszą, choć dłuższą trasą, co najwyżej… po kolana w śniegu. Często do kościoła jeździło się na nartach, zakładałem biegówki i jazda do kościoła!

Na nartach to chyba z górki, a pod górkę?..

Też na nartach. (śmiech) Kto urodził się w górach, wie, że istnieje wiele rodzajów śniegu. Dużo zależy od temperatury. Kiedy w dzień jest cieplej, a w nocy taki mróz, że ścina śnieg, wtedy na całej powierzchni tworzy się skorupa. Mały ministrant po takim śniegu jedzie jak po lodzie, ale dorosły człowiek też. Zaczynałem ministranturę chyba właśnie w Adwencie. Na Stecówce Roraty mieliśmy o siedemnastej. Nie mogły być rano, bo wtedy na pewno nie zdążylibyśmy do szkoły. Z Rorat wracaliśmy na nartach po ciemku przez las. Problem miał ten, kto nie miał latarki. Jazda na nartach przez las, z latarką w ręku – to dopiero była roratnia atrakcja.

Wszyscy ministranci radzili sobie tak dobrze?

Wjazd na nartach do lasu był dosyć ryzykowny. Radzili sobie tylko ci, którzy mieli dobrą technikę jazdy. Mój tata był świetnym narciarzem. Nauczył mnie, jak jeździć po muldach z latarką w ręku. (śmiech) Po drodze podpytywałem starszych kolegów o różne ministranckie sprawy. Najbardziej stresujący był dla mnie moment dzwonienia. Kolega Tadek prawie godzinę wykładał mi, co, kiedy i jak mam robić. A tuż przed kościołem powiedział: „Joszko, patrz lepiej na mnie. Ja ci będę mrugać. Jak mrugnę – dzwonisz”. (śmiech) No i były jeszcze wojny o to, kto w niedzielę służy na siódmą rano, bo każdy chciał na niej być.

Nie chcieliście pospać dłużej?

Nie, nie. Każdy wolał wstać wcześniej, nawet o 5.30. I po Mszy wrócić szybko do domu. Bo i niedziela była dłuższa, i o 9.00 w telewizji leciał Teleranek dla dzieci. A jeśli była dobra mroźna pogoda i twardy śnieg, tzw. strzeń, nieraz po Mszy świętej zapuszczałem się w las na nartach i tropiłem po śladach zwierzęta. Na świeżym śniegu tropy zwierząt były doskonale widoczne i mogłem dogonić np. sarnę. Zająca nigdy nie udało mi się wytropić, to bardzo szybkie zwierzę i płochliwe.

Co pamięta Pan z tamtej służby?

Służba ministranta przypominała mi obowiązki żołnierza. Wtedy tak o tym nie myślałem, ale dziś widzę, że to było takie małe wojsko, a my byliśmy małą kompanią. Musiał być pewien rytm, dowódca, ministranci ważni i... ważniejsi. Każdy dawał to, co umiał najlepiej. Dla mnie stroje ministranckie – to było coś niezwykłego. Miały taki smaczek historyczny. Czułem się jak postać z Pisma Świętego. Mężczyźni ubrani w długie szaty... Takie miałem biblijne skojarzenie.

A Pasterka była po góralsku?

Większość ministrantów występowała w zespole mojego taty. Śpiewaliśmy też podczas Pasterki. Najpierw zwykłe kolędy. A potem góralskie. Ludzie w Istebnej do dziś dobrze śpiewają. Żadne tam mruczenie, tylko prawdziwy śpiew. Ostatnio, gdy byłem w kościele na Stecówce, nagrałem sobie dwie pieśni na komórkę. Czasem sobie je odtwarzam.

Ma Pan siedmiu synów, ilu z nich to ministranci?

Mam ośmioro dzieci, siedmiu synów i jedną córkę. Teraz czekamy na dziewiąte dziecko. Roch ma półtora roku, a Iwo cztery lata. Pozostali, czyli Jeremi, Tomek, Mikołaj, Maciek i Jasiek, służą przy ołtarzu. Ale oni mają do kościoła tylko 150 metrów… (śmiech) Jestem z nich bardzo dumny, bo świetnie sobie radzą. Każdy chciałby dzwonić, ustawiać kielich na ołtarzu... Mają te same problemy, co wszyscy ministranci… (śmiech)

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.