Tyle mam, ile dam

Gabriela Szulik

|

MGN 12/2013

publikacja 14.11.2013 10:01

O zamkniętej skarbonce i otwartym sercu rozmowa z ojcem Stanisławem Jaroszem, paulinem, proboszczem we Włodawie.

Tyle mam, ile dam roman koszowski /gn

Mały Gość: Wstępując do zakonu, ślubował Ojciec ubóstwo. Co to oznacza?

Ojciec Stanisław Jarosz: Śluby zakonne: ubóstwa, czystości i posłuszeństwa to krok dalej po tym, co zaczęło się podczas chrztu. Ślub ubóstwa oznacza, że chcę być bardziej podobny do Jezusa. A przecież Jezus nie był bogaty. On nie miał nic. Miał biednych rodziców. Święty Józef był zwykłym cieślą. Ich warunki były cieniutkie. To nie był kupiec ani handlowiec, tylko robotnik, który ciężko pracował. A potem, kiedy Jezus nauczał, był bezdomny. Żył z tego, co mu ludzie dali. I ja w zakonie ślubowałem, że chcę być podobny do Jezusa ubogiego.

Jak Ojcu wychodzi ta uboga droga?

Kiedy składałem śluby zakonne, pisałem testament, że odtąd już nie będę miał nic własnego. A to, co niby mam, nie należy już do mnie. Jeżeli na przykład jeżdżę samochodem, to on nie jest mój. Mieszkanie też nie jest moje. W klasztorze mam tyle, ile potrzebuję. A kiedy mnie przenoszą do innego, to mogę się spakować w jedną, najwyżej dwie walizki. Nic nie zabieram ze sobą. Ani mebli, ani samochodu, tylko rzeczy osobiste.

A kiedy Ojciec jest proboszczem, to trudniejsze?

Nie, bo przecież jeśli coś kupuję albo robię w parafii, to nie dla siebie. Kościół nie jest przecież mój, klasztor nie jest mój. Ja tylko zarządzam parafią. Tu nic nie jest moje. Pieniądze z rekolekcji czy zarobione w szkole, czy emerytura nie wpływa na moje konto, tylko na wspólne. Jeśli któremuś z braci buty się na zimę rozsypią czy musi jechać na pogrzeb do rodziny, to przychodzi do przełożonego i prosi.

Dlaczego tak jest, że jedni mają tyle, że nie wiedzą, co z tym zrobić, a inni nawet na chleb nie mają?

Pamiętam, jak byłem dzieckiem i kupiłem sobie dropsa za 50 gr, to pięcioro dzieci tym obdzieliłem. Każdy dostał jeden cukierek i był zadowolony. Czasem myślę, że kiedy niewiele mamy, Pan Bóg chroni nas przed zepsuciem. Bo jeśli nie masz na talerzu, to częściej patrzysz do góry. Szukasz pomocy u Boga. Jeżeli Pan Bóg daje taki czas, że mamy mniej, to może po to, żebyśmy zobaczyli, co jest dla nas najważniejsze. Zbawienie czy markowe ubranie, nowa gra, komputer albo smartfon.

Jak pomagać tym, którzy mają mniej ode mnie?

Tylko ubodzy mogą pomóc ubogim.

Jak to?

No, popatrz, jak masz 4 złote, to 2 złote dasz. Jak masz 10 złotych, to 5 złotych dasz. Ale jak masz 2 miliony, to dasz milion?... A to też jest połowa. Przede wszystkim mamy pomagać w imię Boga, a nie po to, żeby mieć satysfakcję, żeby się dobrze poczuć, pochwalić przed innymi, jaki to jestem dobry. Pomagać ze względu na Jezusa. To nie muszą być od razu wielkie miliony. To może być dobre słowo, serdeczny uśmiech, podzielenie się kanapką w szkole. Dzieci dobrze wiedzą, kto ma tylko chleb z masłem albo nie ma nic.

To jest jałmużna?

Tak, jałmużna to podzielenie się. Odmawiam sobie, żeby dać drugiemu. Dostajesz kieszonkowe i nie wykorzystujesz wszystkiego dla siebie, tylko dzielisz się z biedniejszym od ciebie. I nie po to, żeby się pochwalić, ale w imię Pana Jezusa. Bo możesz też dać z tego, co ci zostaje, czego już nie potrzebujesz, co chętnie byś wyrzucił. Popatrz, uboga wdowa tylko grosz wrzuciła do skarbony, a Jezus powiedział, że wrzuciła najwięcej. Dlaczego? Bo dała wszystko, co miała. Już nic nie zostało dla niej.

To trudne...

Sam mam sporo długów z powodu remontu kościoła, ale wiem, że jeśli kogoś wspomogę, to będę miał. Jeśli masz wiarę i podzielisz się nią, to tej wiary nie ubędzie, tylko przybędzie. Masz w sercu miłość i podzielisz się tą miłością, to miłości przybędzie

Czyli tyle masz, ile dasz?

No tak, u mnie się to sprawdza. Jeżeli nie mam pieniędzy, nie mam skąd wziąć, to próbuję się dzielić z ludźmi. I mam tyle, ile potrzebuję. Jeśli zamknę skarbonkę, nie będę miał.

A jeżeli ktoś mówi, że sam jest biedny i nie ma się czym podzielić?

To niech da komuś innemu choć suchą bułkę. Ile razy widziałem w aptece, jak ktoś rezygnował z lekarstw, bo nie miał pieniędzy. A za nim ktoś drugi mówi: „Proszę wziąć lekarstwa, ja dopłacę”. Albo w sklepie ktoś chciał kupić mortadelę i serek topiony, ale zajrzał do portfela i okazało się, że starczy mu tylko na serek. I wtedy słyszy: „Proszę się nie obrażać, ja akurat mam, zapłacę”. To jest bardzo konkretna pomoc. Choćby to była tylko brakująca złotówka.

Dzieci też tak mogą?

Oczywiście. Na przykład przy sklepiku szkolnym. A czasem rodzice pomagają im otwierać serca. Mama mówi: „Masz tu dwie kanapki, podziel się, jak ktoś będzie głodny albo nie będzie miał”. Podzielić się jedzeniem, swoim czasem, wytłumaczyć komuś zadanie... To mogą zrobić dzieci.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.