Refleksje samotniczki

publikacja 20.10.2013 19:25

Jestem typem samotnika. Od dziecka lubiłam bawić się sama. Często słyszałam: "czemu nie pójdziesz do dzieci? czemu nie pobawisz się z koleżanką?". I szłam, bawiłam się z dziećmi, ale jeśli miałam okazję, czmychałam w jakiś kąt, gdzie za towarzyszkę zabaw służyła mi moja wyobraźnia. Nie pamiętam, żebym nudziła się sama ze sobą. I tak jest do teraz- nawet jeśli nic aktualnie nie robię, to zawsze nad czymś się zastanawiam, o czymś rozmyślam. Tymczasem panuje jakieś straszliwe parcie na posiadanie znajomych, towarzystwa, na zabawę. Pod koniec gimnazjum dałam sobie wmówić, że to moja wyłączna wina, że nie posiadam dużego grona znajomych, że nie wychodzę często, nie bawię się i nie imprezuję- co więcej, że to jest czymś wielce nagannym i powinnam "czym prędzej to zmienić, żeby nie być dzikusem!". A bycie dzikusem jest nielegalne.

Dlatego w progi liceum wkraczałam z nastawieniem "zdobywam znajomych, będę towarzyska, popularna. Przez te trzy lata chodziłam na wszelkie klasowe integracje, robiłam sobie samej jakieś zawody z serii "pobij dziś rekord osób, z którymi rozmawiasz". Starałam się "być spoko", dążyłam do tego, by każdy mnie lubił. I byłam potwornie spięta. Co powiedzieć, jak zażartować, jak zabłysnąć? Co zrobić, żeby dobrze wypaść? Kiedy było organizowane jakieś wyjście grupką koleżanek, oczywiście szłam, ale tak naprawdę najszczęśliwsza byłam, jak już było po wszystkim, i wracałam do domu. Oczywiście lubiłam te dziewczyny, ale nie dzieliłam z nimi zainteresowań, wspólnych tematów. Gadało się o głupotach- jak z tysiącem ludzi, których w ciągu życia spotyka się na swojej drodze- i mija, bo nie strzelają żadne "iskry". Pamiętam, że wiele rzeczy udawałam. Teraz mam piątkę przyjaciół. Jedni są bliżsi, inni dalsi, ale to z nimi się spotykam i robię to z przyjemnością. Czasem raz, czasem dwa, czasem więcej razy w tygodniu, różnie.
Idąc na studia, gdzieś w tle słyszałam głosiki "znajomi, kontakty, towarzystwo, nie bądź dzikusem". Zna może Pani nieśmiertelne motto "otwórz się na ludzi"? Ono jest wszechobecne. I nie jest już możliwością- tylko normalnością. Jeśli jestem zamknięta, to jestem dzikusem, dziwakiem, outsiderem, i na pewno mam depresję, albo ku niej zmierzam. Może nie miała Pani okazji zetknąć się z takim określeniem, ale na kogoś, kto jest domatorem i samotnikiem, mówią teraz "no-life". Bez życia! Nie żyje naprawdę! Nie otwiera się na ludzi! Nie robi nic ciekawego! Oczywiście to ogromny przekąs. Ale mimo wszystko to tak działa, bardzo dużo ludzi tak myśli. Skąd wiem? Słucham i obserwuję
Lubię ludzi. Jestem do nich nastawiona pozytywnie; wchodząc w nowe towarzystwo jestem uśmiechnięta i otwarta, chętnie zagaduję- jeśli oczywiście nasunie się jakiś temat. Tym razem jednak to wszystko jest w stu procentach naturalne. Jeśli nie wiem, co powiedzieć, to nie wymyślam na siłę stu sposobów, jak rozbawić i nastawić do siebie przychylnie towarzystwo, tylko po prostu nic nie mówię. Czasem tak bywa, że po prostu nie mam o czym rozmawiać.
Mam wrażenie, że bardzo wiele osób samotność postrzega jako nieszczęście, czy raczej- porażkę. Samotnik musi być ekscentryczny, wręcz zdziwaczały,
mało ciekawy. Wymaga troski: "jak to nie na piwo?", "biedaku, piątkowy wieczór spędzasz samotnie w domu?" i dobrych porad "nie bądź dzikus, wyjdź
do innych", "OTWÓRZ SIĘ NA LUDZI".
A może ktoś nie lubi? Może komuś dobrze jest samemu? Czy samotność musi się   kojarzyć z jakąś ułomnością, niepełnosprawnością społeczną? Czy częste
spędzanie czasu w pojedynkę nie może być po prostu wyborem?
Studentka

Zadaj pytanie:

korepetycje@malygosc.pl