Zaczęło się o 17.00

MGN 09/2013

publikacja 12.12.2013 10:00

archiwum rodzinne Barbary Mazuś/MPW   archiwum rodzinne Barbary Mazuś/MPW
Barbara Mazuś

Pseudonim: „Prztyk” Szare Szeregi
Formacja: Wojskowa Służba Kobiet
Funkcja: służba sanitarna i zaopatrzeniowa
Dzielnica: Mokotów, Śródmieście

Tuż przed powstaniem, właściwie tego samego dnia, mój średni brat, Staszek, zauważył rodziców, którzy jechali dorożką, i zatrzymał ich. Powiedział: „Wracajcie do domu, bo powstanie się dzisiaj zaczyna już na pewno”. Tata od razu pojechał na Żoliborz do swojej jednostki, a mama wróciła. Ze mną znosiła kryształy, jakieś różne rzeczy do piwnicy, żeby w razie czego nie potłukło się to wszystko. Na piętnaście minut przed piątą, bo nie miałam żadnego meldunku, gdzie mam się stawić, wbiegła Halina Prytulak, moja drużynowa, i mówi: „Masz być na Natolińskiej 4, bo tam jest nasz punkt zbiorczy”. Mama mówi: „Dobrze, jak chcesz”. Chlebak mi pakowała, prześcieradło, apteczkę. Wyszłyśmy na balkon, patrzymy, a już są powstańcy w parku Dreszera. Mama mówi: „Słuchaj, dziecko, i tak nie zdążyłabyś tam, a tutaj się możesz na coś przydać, przecież tak samo możesz coś robić”. Okazało się, że to było słuszne, bo Halina doszła do ulicy Dworkowej, została ranna. Przewieźli ją w aleję Szucha i całe powstanie tam siedziała. Tak się zaczęło. Pierwszy dzień, pamiętam, pierwsza noc – wszyscy siedzieliśmy w piwnicach. Drugi dzień deszcz padał. Jeszcze nie było akcji bardzo zorganizowanych. Co prawda już chłopcy niektórzy z pistoletami wpadali. Bo przez pierwszy okres powstania na Mokotowie tylko wyjątkowo były bombardowania, na przykład w jednej linii. Za naszymi domami wszystkie ogródki działkowe były zrujnowane. Gdyby bliżej bomby spadły, to oczywiście wszystkie domy byłyby zburzone. Świetnie pamiętam chłopców, nie więcej niż dziesięcioletnich, z butelkami – jak pierwszy czołg dotarł do ulicy Ursynowskiej, jak oni czołg popędzili, rzucając butelki z benzyną. Każdy robił to, co potrafił. Trzeba było wyjmować odłamki albo opatrywać rannym głowy czy ręce. Pamiętam dobrze bardzo fajnego chłopaka, który mnie się osobiście podobał, ale nie śmiałam mu nigdy tego powiedzieć. Przecież miałam czternaście lat, on miał szesnaście. Miałam okazję opatrywać mu głowę. Czułam, że jestem potrzebna, chciałam coś więcej robić. Zgłosiłam się do Wojskowej Służby Kobiet na ulicę Krasickiego 53. W ogóle nie chcieli ze mną rozmawiać. Powiedzieli: „Idź do domu do mamy...”. Uparłam się, że ja chcę. Powiedziałam, że jestem siostrą Bogdana, Staszka, że jestem w harcerstwie. Zgodzili się mnie przyjąć na łączniczkę. Jak był apel, stałam na samym końcu, bo byłam najmniejsza. (...) Moi dwaj bracia byli w batalionie „Zośka”. Na Starym Mieście, na Franciszkańskiej zginął mój brat średni, Staszek. (...) Myśmy [nie] wiedzieli. Przed końcem powstania list od niego przyniosła „Miłka”, to znaczy Emilia Nogajówna, łączniczka. W tym liście pisał, że jest zadowolony, że tylu Niemców zginęło. Okazuje się, że w tym czasie już nie żył, tylko ona nam tego nie powiedziała. Po prostu nie chciała mamie mówić.

 

Robert Danieluk/MPW   Robert Danieluk/MPW
Tadeusz Jarosz

Pseudonim: „Topacz” Szare Szeregi
Oddział: Harcerska Poczta Polowa
Funkcja: łącznik-listonosz
Dzielnica: Śródmieście

1 sierpnia rano jeszcze nie wiedzieliśmy, czy wybuchnie powstanie. Poprosiłem „Gozdala”, żebym mógł pójść na Saską Kępę do domu, żeby się przebrać, umyć, zjeść i wrócić z powrotem. Tłum ludzi, rozmaite furmanki, a ja biegłem pod prąd. Do domu przyszedłem około pierwszej z minutami. Zadzwoniłem do drzwi, otworzył ojciec. To nie było normalne, żeby sam ojciec otwierał. Zobaczyłem, jak pakuje pistolet za pas i mówi do mnie: „A ty co tutaj robisz? Za cztery godziny zaczynamy!”. Konsternacja. Ojciec był wtedy zastępcą dowódcy zgrupowania na Pradze i już rozkaz do niego dotarł. Pożegnał się ze mną. Zostały tylko mama z siostrą. Mama szykowały mi jedzenie, siostra przynosiła inne spodnie, koszulę, myłem się i o drugiej z minutami biegiem ruszyłem z powrotem na Śródmieście. Niedługo potem na Bracką przyszedł łącznik z karteczką. „Gozdal” pokazał ją wszystkim. Była napisana duża literka „W”, siedemnasta zero zero, pierwszy zero osiem. Rzeczywiście zaczyna się. W nocy z 1 na 2 sierpnia około trzeciej rano „Gozdal” mnie zbudził i dał polecenie wydobycia dokumentów ze skrytki, jego pasa, furażerki i jeszcze czegoś. Dokumenty były najważniejsze. „Pójdziesz, przyniesiesz. Bracka, Tamka, idziesz, wracasz”. Proste. Pobiegłem. Naprzeciwko szli szybko nasi powstańcy, czterech czy pięciu, z opaskami. Prawdopodobnie dostali sygnał, że czołgi idą. Ja nie miałem opaski, bo „Gozdal” powiedział: „Nie wolno zakładać opasek, możesz sobie ją mieć w kieszeni, bo przecież idziesz przez tereny nie wiadomo czyje”. Gdzie nasi, gdzie Niemcy? Nikt nie wiedział. Postanowiłem zasięgnąć języka w ostatniej bramie, przed dojściem do Nowego Światu. A tu w bramie stoi facet, który mieszkał dwa piętra nade mną. Wracał z pracy, gdy wybuchło Powstanie. On do mnie: „Tadziu! Co ty tutaj robisz?! Mamusia by się gniewała, jakby wiedziała, że ty tak biegasz!”. Co miałem odpowiedzieć? Spojrzałem na tego pana i powiedziałem: „Mamusia wie!”. Odwróciłem się i wybiegłem. Nie miałem co dyskutować. Co mu powiem? Że idę z rozkazem? Będę mu pokazywał opaskę, że mam w kieszeni? Jak wyskoczyłem, od razu Niemiec zaczął z BGK strzelać. Strach mnie uratował, bo zamiast biec do przodu, to zrobiłem łuk i znalazłem się na przeciwnym chodniku ulicy Chmielnej. Niemiec już mnie wtedy nie widział. Co robić? Ten pan stoi w bramie, wstydzę się go. Wiem, że mam iść tam, ale tamten strzela. Pomodliłem się, przeżegnałem się i skoczyłem. Jak Niemiec zaczął strzelać, już byłem za połową jezdni. Dostałem się na Powiśle, już bez żadnych kłopotów. Wszedłem do mieszkania, budynek był prawie zupełnie pusty. Otworzyłem drzwi, wszedłem. Wszystko wiedziałem. W skrytce w podłodze przekręciłem gwóźdź w listewce, wyciągnąłem go, klepka dała się wyjąć. Wyjąłem wszystko do kieszeni, do chlebaka i... trzeba iść z powrotem.

 

Zbigniew Furman/MPW   Zbigniew Furman/MPW
Jerzy Kasprzak

Pseudonim: „Albatros” Zawiszak
Formacja: Harcerska Poczta Polowa
Funkcja: podporucznik, listonosz
Dzielnica: Śródmieście-Południe

Dojechaliśmy na ulicę Barską 5 – była godzina 14, może 13. Niedługo miał przyjechać komendant chorągwi – „Bolek”. Przyjechał tuż przed godziną piątą. Rano brał ślub, potem miało być przyjęcie u panny młodej z rodziny Tyszkiewiczów. Tam przyszła łączniczka i zgarnęła pana młodego, zawiadamiając, że o 17 wybucha powstanie. Pan młody biegiem od stołu, w tramwaj na ulicę Ursynowską – przebrał się, wsiadł na rower „Zośki” i przyjechał na ulicę Barską dosłownie w ostatniej chwili… Trochę wcześniej jego nowo poślubiona małżonka przywiozła ze stołu weselnego tort, którym nas poczęstowała. Tuż przed godziną 17 „Bolek” zarządził zbiórkę, stanęliśmy w szeregu – spojrzał na zegarek i powiedział: „Chłopcy, ta godzina, która się zbliża, przejdzie do historii”… A później zapytał: „Który z was podejmie się zadania? Trzeba przenieść ważny meldunek”. Wszystkie łapy się podniosły – oczywiście. Trafiło na mnie, chyba dlatego, że mnie znał. Wybiegłem na plac Narutowicza i wskoczyłem w ostatni ruszający tramwaj, który wjeżdżał w ulicę Filtrową. Już rozpoczęła się walka o Dom Akademicki na placu Narutowicza. Dosłownie w grzmocie strzałów tramwaj już się nie zatrzymywał nigdzie. Zostaliśmy ostrzelani na rogu Śniadeckich przy Politechnice. Konduktor podał, że dalej nie jedziemy. Ludzie się rozbiegli. Przebiegłem przez podwórka, bramy i dotarłem na ulicę Wilczą. Oddałem meldunek pod adresem 44, zostałem poklepany po ramieniu i z pozdrowieniem dla „Bolka” mam wracać. Zaczęła się moja gehenna samotnego łącznika. Strzelanina, nie wiadomo, gdzie Niemcy, gdzie Polacy… Tak przez dwa dni szukałem drogi powrotu… Było bardzo niebezpiecznie. Przez ogródki działkowe, kartofliskami, dotarłem do domu przy ulicy Marszałkowskiej 35. Był przepełniony warszawiakami, którzy szukali tak jak ja dojścia do jakiegoś celu. 3 sierpnia w godzinach popołudniowych około godziny siedemnastej przyszedł z pobliskiej plebanii ksiądz, który na podwórzu udzielał rozgrzeszenia wszystkim obecnym. Powiało grozą, że to już tak niebezpiecznie. W tym czasie dosłownie rozwarła się brama, wpadli esesmani i wygarnęli wszystkich. Znalazłem się w rękach Niemców... Oddzielili kobiety od mężczyzn. Nie wiedziałem, że w tym domu miała sklep moja sąsiadka. Zatrzymała mnie i mówi: „Jurek, zostań tutaj z kobietami”. Zawiązała mi chusteczkę na głowę, dostałem damski płaszcz długi tak, że sięgał mi do kostek. Poprowadzono nas ulicą do gestapo w alei Szucha. Tam przeżyliśmy dramatyczne chwile, które trwały dwa dni i jedną noc. Niemcy chcieli wykorzystać kobiety, żeby były osłoną czołgów. Bardzo zaradna była ta moja wybawczyni. W pewnym momencie, gdy kobiety były ustawione w zwartych kolumnach, Niemcy zaczęli zdejmować im chustki z głów i wiązać sobie na hełmy – po prostu maskowali się, chcieli się między kobietami poukrywać, bo od Alei Ujazdowskich do Kruczej byli już powstańcy. Moja wybawczyni mówi: „Słuchaj, ja zaraz będę mdleć, ty mnie chwycisz i wyjdziemy z tej kolumny”. I rzeczywiście w pewnym momencie fajtnęła do tyłu, zamieszanie się zrobiło i wynieśliśmy panią Przyłuską na trawnik. W międzyczasie te kolumny ruszyły i myśmy zostali sami. (...) To był taki najbardziej dramatyczny fragment mojego udziału w powstaniu, kiedy znalazłem się w rękach Niemców i nie wiedzieliśmy, gdzie są powstańcy. Dopiero w połowie sierpnia przyszedł patrol powstańczy. Poprosiłem, żeby zabrali mnie z sobą. Podwórkami i piwnicami trafiłem do zawiszaków. W tym miejscu działała już harcerska poczta polowa. Tu się zaczął mój następny etap w powstańczej Warszawie. Dostałem swój rejon, skrzynki i poznałem nowych kolegów. Wciągnąłem się do pracy listonosza – łącznika poczty powstańczej. To było moje główne powstańcze zadanie, które pełniłem już prawie do końca powstania. Na podst. Archiwum Historii Mówionej ze zbiorów Muzeum Powstania Warszawskiego. Więcej wspomnień: ahm.1944.pl

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.