Przyjaciel Jezusa

Leszek Śliwa

|

MGN 09/2013

publikacja 12.12.2013 10:01

Ocalisz życie, jeśli krzykniesz: „Niech umrze Chrystus” – usłyszał. Oprawcy myśleli, że skoro José Sánchez del Río ma tylko 14 lat, łatwo da się złamać. Pomylili się.

Przyjaciel Jezusa zasoby internetu

C zternastolatek z Meksyku uważał się za przyjaciela Jezusa i nic tego nie zmieniło. „Niech żyje Chrystus Król” – krzyknął, choć wiedział, że to oznacza śmierć. Dwóch młodszych chłopców, którzy widzieli umierającego José, zostało potem kapłanami i założyło zgromadzenia zakonne. A José? Jest w niebie, co w 2005 roku ogłosił papież Benedykt XVI.

Proca i kulki

Gdyby nie straszna wojna domowa w Meksyku, José pewnie wiódłby spokojne, normalne życie. W dzieciństwie niczym nie różnił się od kolegów. Jego rodzina nie była zbyt zamożna. Tata, Macario Sánchez, miał własne ranczo, czyli gospodarstwo hodowlane, co rodzinie zapewniało bezpieczne życie. Zresztą mieli też dom w mieście, niewielkim Sahuayo, gdzie urodzili się José, jego dwaj starsi bracia i młodsza siostra. Małego José zapamiętano z tego, że szczególnie lubił grać w kulki. To bardzo popularna rozrywka w całej Ameryce Łacińskiej. Polega na tym, że rzuca się szklane kulki tak, by znalazły się jak najbliżej wyznaczonego celu, przy czym można zbijać kulki przeciwników. Lubił też bardzo jeździć konno. Niektórzy opowiadają, że José nie był zbyt grzeczny. Miał procę i zdarzało mu się nawet strzelać do gołębi. Kiedy rodzina przeniosła się do Guadalajary, dużego miasta, drugiego pod względem liczby mieszkańców w całym Meksyku, José spotkał kolegów z katolickich organizacji młodzieżowych. Szczególne wrażenie zrobiło na nim ACJM (Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży Meksykańskiej), z Anacleto Gonzálezem Flores, który potrafił pociągnąć za sobą młodzież, na czele.

Sztandar i karabin

Niestety, historia Meksyku brutalnie wkroczyła również w życie kilkunastoletniego José. W tamtym czasie prezydentem kraju był Plutarco Elías Calles, wyjątkowo przeciwny katolikom, który wręcz chorobliwie prześladował Kościół. Za jego rządów zlikwidowano wszystkie wspólnoty religijne, a księża nie mogli nawet odprawiać Mszy. Jeśli ktoś się temu zakazowi sprzeciwiał, ginął bez sądu. Wśród zamordowanych księży i katolików świeckich znalazł się Anacleto González Flores, podziwiany przez 13-letniego wówczas José. To zadecydowało, że ten dorastający młody człowiek musiał podjąć swą pierwszą bardzo dojrzałą decyzję. Gdy w kraju wybuchło powstanie katolików przeciwko rządzącym, do walk przyłączyli się dwaj bracia Sánchez del Río. Najmłodszy José też nie chciał pozostać bezczynny. „To okazja, żeby dostać się do nieba” – przekonywał rodziców, którzy nie chcieli mu pozwolić zaciągnąć się do wojska. Dowodzącego armią cristeros (chrystusowców) – tak nazywano powstańcze wojsko w tym regionie – gen. Prudencio Mendozę José przekonał dopiero wtedy, gdy obiecał, że nie będzie walczyć z karabinem w ręku. Miał przygotowywać posiłki powstańcom, czyścić broń i oporządzenie. Przydzielono go do oddziału gen. Rubéna Guízara Morfína. José dość szybko zdobył tak duże zaufanie dowódcy i innych powstańców, że pozwolono mu nosić sztandar jednostki.

Koń dla generała

5 lutego 1928 roku pod miejscowością Cotija doszło do krwawej bitwy. Szala zwycięstwa przechyliła się na stronę oddziałów rządowych. Zabito konia dowódcy cristeros. José, który nie miał jeszcze nawet 15 lat, wykazał się największą przytomnością umysłu. „Generale, niech pan weźmie mojego konia” – krzyknął. Generał Rubén Guízar Morfín przez chwilę wahał się, ale chłopiec przekonywał: „Pan będzie potrzebny żołnierzom, żeby znowu zebrać oddział i walczyć”. Generał w końcu się zgodził. José pozostał na polu bitwy i dostał się do niewoli. Młodego więźnia przewieziono do jego rodzinnego Sahuayo. Próbowano go namówić, by wstąpił do armii rządowej. Kiedy zdecydowanie odmówił, 10 lutego 1928 r. rozwścieczeni oprawcy przecięli mu skórę na stopach i pędzili broczącego krwią na cmentarz, gdzie go zamordowali.

Testament José

Świadkami dzielnej postawy José Sáncheza del Río było dwóch młodszych chłopców. Obaj po latach zostali księżmi. Jednemu z nich, wtedy 9-letniemu Enrique Amezcua Medina, na dzień przed śmiercią José powiedział: „Ty będziesz mógł zrobić to, czego ja już nie zdążę…”. – Te słowa zadecydowały, że po latach postanowiłem wstąpić do seminarium, by zostać księdzem. Chciałem być taki jak José – wspominał później Enrique Amezcua Medina, kapłan, który zasłynął jako założyciel znanego w Ameryce Łacińskiej bractwa kapłańskiego Robotnicy Królestwa Chrystusa. 20 listopada 2005 r. Benedykt XVI ogłosił, że José Sánchez del Río i dwunastu innych męczenników meksykańskiej wojny domowej są błogosławieni.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.