Z głową w chmurach

Piotr Sacha

|

MGN 05/2013

publikacja 17.06.2013 15:47

Czteroletni Sebastian zmykał z przedszkola na... lotnisko. I chodził z głową w chmurach. Czterdziestoletni Sebastian szybuje w chmurach najlepiej na świecie.

Sebastian Kawa ze złotym medalem mistrzostw świata w USA Sebastian Kawa ze złotym medalem mistrzostw świata w USA
PAP/Andrzej Grygiel

W styczniu poszybował nad olbrzymim polem uprawnym w Adolfo Gonzales Chaves, w prowincji Buenos Aires w Argentynie. Zdobył swój dziewiąty tytuł mistrza świata. Ponieważ pogoda nie dopisała, w dniu zawodów piloci wzbijali się tylko na 1200 metrów. W innej części Argentyny, w Patagonii można szybować nawet 14 tysięcy metrów nad ziemią. – Tak wysoko można unosić się dzięki fali powietrza. Wykorzystujemy wtedy silny wiatr przelatujący nad pasmem gór – wyjaśnia Sebastian Kawa, najlepszy pilot szybowcowy świata.

Ucieczki na lotnisko

Gdy miał cztery lata, przeprowadził się z rodzicami do Międzybrodzia Żywieckiego. Stąd do lotniska u podnóża Góry Żar już tylko rzut kamieniem. Jego tata, Tomasz Kawa, był pilotem szybowcowym, więc kiedy tylko nadarzała się okazja, mały Sebastian zmykał z przedszkola na... lotnisko. Dotykał pięknych szybowców i słuchał opowieści o przygodach lotników. – Wszyscy wiedzieli, gdzie mnie szukać – uśmiecha się pan Sebastian. – W tamtym czasie odwiedzał mnie Michał, kolega z Gliwic – wspomina szybownik. – Budowaliśmy modele samolotów, latawce. Któregoś dnia postanowiliśmy przerobić na lotnię mój kolorowy indiański wigwam. Przybiliśmy kilka listewek z boazerii i postanowiliśmy sprawdzić, czy zadziała. Na szczęście lotnia złamała się, zanim zdążyliśmy się połamać, skacząc z dachu – śmieje się. – Każdy samolocik musiałem rozebrać na części. Sprawdzałem, dlaczego nie lata, choć ma skrzydła.

W kabinie na poduszkach

Po raz pierwszy poleciał szybowcem, gdy miał sześć lat. – To był „Bocian”, żółto-brązowy, potężny szybowiec – wspomina. – Tata posadził mnie z tyłu. Usiadłem w kabinie na poduszkach, żeby głowa wystawała mi nad burtę. Pamiętam, byłem tylko w koszulce i spodenkach, więc na dwóch tysiącach metrów zrobiło mi się zimno. Ale pamiętam też niesamowite uczucie, gdy obok nas przelatywał inny szybowiec. Sebastian Kawa, zanim zaczął latać samodzielnie, został... żeglarzem. Pływał, odkąd skończył 7 lat. Najpierw na dziecięcych łódkach, potem na większych. Zdobył nawet mistrzostwo Polski. – Kariera żeglarska skończyła się, gdy w klubie nie było możliwości, by przesiąść się do olimpijskiej łódki 470 – mówi. – Ale miałem już 16 lat i mogłem myśleć o lataniu szybowcami – dodaje. Szybowiec unosi się w powietrzu dzięki jego ruchom. Zdarza się, że nad wysokimi górami tworzą się długie chmury w kształcie soczewki. – To znak, że będzie można surfować jak na morskiej fali – tłumaczy pilot. – I uczucie jest podobne jak na prawdziwych falach – dodaje pan Sebastian, który uprawiał też windsurfing. – Na niebie też widać fale. I leci się na ich krawędzi. Nieraz bardzo wysoko nad ziemią. Różnica jest taka, że surfer na morzu porusza się z prędkością 40 km/h, a pilot szybowcem nawet 400 km/h.

Najlepsi szybownicy świata walczą o wysokość nad polami Argentyny    Najlepsi szybownicy świata walczą o wysokość nad polami Argentyny
Sebastian kawa

Lądowanie między antylopy

Gdy pilot leci powyżej 4 tys. metrów nad ziemią, potrzebuje więcej tlenu, niż normalnie jest w powietrzu. – Na takiej wysokości ciśnienie jest zbyt małe, żeby tlen rozpuścił się odpowiednio we krwi – tłumaczy mistrz świata. – A poza tym z każdym tysiącem metrów temperatura obniża się o około 10 stopni – dodaje. Szybowce są bezpieczniejsze od samolotu. – Awaria w samolocie to katastrofa – wyjaśnia Sebastian Kawa. – A szybowiec skonstruowany jest tak, że można lądować w nieznanym terenie, nawet na nierównościach. Wystarczy 100 metrów pola. Niedawno takie lądowanie przytrafiło się panu Sebastianowi w Republice Południowej Afryki. – Zapędziliśmy się trochę za daleko na pustyni Kalahari – opowiada. – Musiałem wylądować, a dookoła był tylko busz: niewysokie drzewa i kolczaste zarośla. Wreszcie pojawił się kawałek łąki z małymi antylopami, blisko rancza myśliwych i wszystko skończyło się dobrze. Innym razem, w Zielonej Górze, lądował na bagnach. A w Nowej Zelandii na rzece, na jedynej wąskiej wysepce.

Rower w chmurach

– Latanie szybowcem to jak jazda na rowerze – śmieje się lotnik. – W szybowcu jest tak cicho, że można ze sobą spokojnie rozmawiać. A przy dobrych warunkach długimi godzinami zwiedzać piękne miejsca – dodaje. Sebastian Kawa mistrzowskie tytuły zdobywał na niebie nad Słowacją, Norwegią, Francją, Nową Zelandią, Włochami, Chile, USA i Argentyną. Zdarzyło się, że w ciągu jednego dnia mistrz z Międzybrodzia Żywieckiego przeleciał 2100 kilometrów. Rekord Polski pobił, pokonując w 26 minut trójkąt o obwodzie 100 kilometrów. Leciał wtedy ze średnią prędkością 225 km/h. Najwyżej wzbił się na 8 tys. metrów. Z zawodu Sebastian Kawa jest lekarzem ginekologiem. Jak policzył, był przy narodzinach około 1200 dzieci.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.