To musiało boleć

Gabriela Szulik

|

MGN 03/2013

publikacja 02.10.2013 15:33

Relikwie, które w różnych miejscach zachowały się do dziś , pokazują niewyobrażalne cierpienie naszego Zbawiciela.

To musiało boleć Janusz Rosikoń

Relikwiarz Krzyża Świętego
 
W dawnej cysternie niedaleko Golgoty robotnicy odnaleźli trzy drewniane krzyże i trzy gwoździe.
 
Odnalezienia Krzyża Świętego zawdzięczamy świętej Helenie, matce cesarza rzymskiego Konstantyna Wielkiego. Jedną część krzyża cesarzowa pozostawiła w Jerozolimie, drugą przekazała synowi do Konstantynopola, a trzecią zabrała do Rzymu.
 
Zadanie dla cesarzowej
Gdy cesarz Konstantyn od biskupa Jerozolimy Makariusza dowiedział się, że w mieście wciąż jest mnóstwo pamiątek po ukrzyżowanym Jezusie, postanowił szukać zaginionych relikwii. Z takim zadaniem pojechała do Jerozolimy jego matka Helena. Podczas prac wykopaliskowych w dawnej cysternie niedaleko Golgoty, gdzie ukrzyżowano Jezusa, robotnicy odnaleźli trzy drewniane krzyże i gwoździe. Dlaczego w cysternie? Bo nadchodziły święta Paschy, a według żydowskich przepisów religijnych, wszystko, co miało kontakt ze zmarłym, było nieczyste i nie mogło pozostać w mieście. Dlatego krzyże wrzucono do starej cysterny. Helena po powrocie z Ziemi Świętej część rzymskiego pałacu Sessorium, gdzie mieszkała, przeznaczyła na kaplicę dla relikwii: gwoździa, fragmentu krzyża i titulusa, czyli tabliczki z krzyża. Na podłodze kaplicy rozsypano ziemię z Golgoty. Po śmierci cesarzowej Konstantyn ofiarował pałac papieżowi. Pałac rozbudowano i tak powstała stojąca do dziś bazylika Świętego Krzyża w Jerozolimie.
 
Tabliczka z krzyża
Wiadomo, że Jezus niósł na Golgotę krzyż z sosny czarnej. Dwie belki: pionowa, wysoka na około 3–4 m, i pozioma, długa na prawie 2 m. Dla naukowców badających, czy krzyż jest prawdziwy, ważna okazała się niewielka tabliczka zwana titulusem, na której wypisywano winy skazanego i przybijano nad jego głową. Ewangeliści wspominają o niej. Dlatego na krzyżach widnieją często tabliczki z inicjałami: INRI (Iesus Nazarenus Rex Iudaeorum). Gdy Helena znalazła titulius, podzieliła go na dwie części. Lewa część została w Jerozolimie i z czasem zaginęła, a drugą z napisem „Jezus Nazarejczyk” zabrała do Rzymu. Po latach wmurowano titulus w ścianę bazyliki, ale w końcu o nim zapomniano. Dopiero w 1997 roku zainteresował się nim niemiecki badacz Michael Hesemann. Dziś wiemy, że tabliczka miała ok. 50 cm długości, bo rzymska część ma długość 25 cm, że pochodzi z drzewa orzechowego rosnącego na Bliskim Wschodzie, a napis na tablicy powstał w I wieku po Chrystusie. Titulus przechowywany w rzymskiej bazylice Świętego Krzyża w Jerozolimie jest więc prawdziwym „tytułem winy” Jezusa Chrystusa. A jeśli tak jest, to prawdziwe są też odnalezione razem z nim trzy krzyże i gwoździe.
 
 
To musiało boleć   Janusz Rosikoń Korona Cierniowa
 
Bez butów, ubrani w proste lniane szaty król Ludwik i jego brat Robert wprowadzali do Paryża koronę cierniową po Zbawicielu. Mieszkańcy stolicy na kolanach witali świętą relikwię.
 
Do dziś w każdy pierwszy piątek miesiąca, a w Wielkim Poście w każdy piątek o godzinie piętnastej, w godzinie śmierci Jezusa, w katedrze Notre Dame w Paryżu ludzie modlą się przy wystawionej Koronie Cierniowej. Jakimi drogami tam trafiła?
 
Kaplica dla Korony
Król Francji św. Ludwik IX w 1239 roku kupił koronę cierniową Jezusa od młodego władcy Konstantynopola Baldwina II, który musiał walczyć o przetrwanie dynastii. Pomocy szukał na europejskich dworach. Dopiero król Francji, pobożny Ludwik IX zgodził się pomóc władcy, ale nie zbrojnie. Król wiedział, że w skarbcu w Konstantynopolu przechowywane są cenne relikwie. Złożył więc cesarzowi propozycję, by za 135 tysięcy liwrów w złocie oddał koronę cierniową Jezusa. 18 sierpnia 1239 roku korona cierniowa Pana Jezusa znalazła się w Paryżu. Od murów miasta do katedry Notre Dame koronę w złotym relikwiarzu niósł król ze swoim bratem, a mieszkańcy stolicy witali relikwię na kolanach. Z całej Europy do Paryża zaczęli zjeżdżać pielgrzymi. Król postanowił więc wybudować specjalną kaplicę-skarbiec dla Korony Cierniowej i innych relikwii. Piękna kaplica (Sainte Chapelle) stanęła na paryskiej wyspie Cité.
 
Ciernie z Korony
Korona, którą włożono na głowę Jezusa, była czepcem zrobionym z krzewów cierniowych. Przykrywała całą głowę. Do obręczy z gałązek doczepiano gałęzie cierni. Dlaczego więc na obrazach korona Pana Jezusa jest inna? Gałęzie tworzące czepiec prawdopodobnie połamały się, a ciernie odpadły. Do Paryża Korona Cierniowa dotarła już jako obręcz z sitowia. Wprawdzie ciernie też były, ale osobno. Ludwik IX rozesłał kolce do różnych kościołów we Francji (w Reims, Saint-Denis, Tuluzie, Bordeaux) i Włoch (w Rzymie, Pizie, Vicenzy). Naukowcy twierdzą, że skoro obręcz ma średnicę około 21 cm, to według ich obliczeń czepiec musiał mieć od 50 do 60 kolców. Tymczasem w europejskich kościołach przechowuje się ponad setkę cierni. To znaczy, że część jest fałszywa albo są to tak zwane relikwie wtórne, czyli powstałe przez potarcie o relikwie oryginalne.
 
 
To musiało boleć   Janusz Rosikoń Chusta Świętego Oblicza
 
Na chuście nie ma żadnych śladów farb. Mimo to jest na niej utrwalona twarz mężczyzny. Przy nosie i oczach szczególnie widać, że wizerunek jest trójwymiarowy.
 
Niezwykłe Oblicze Jezusa można dziś zobaczyć w Manoppello we Włoszech, w kościele kapucynów. Umieszczono je nad głównym ołtarzem w szklanym relikwiarzu w formie monstrancji. Można je oglądać z dwóch stron. Każdy widzi twarz Jezusa nieco inaczej. Wystarczy inny kąt spojrzenia, inne światło. Czasem nie widać nic. To tajemnica Oblicza z Manoppello, którego na pewno nie namalował człowiek.
 
Pusta rama
Osiem lat temu do skarbca w filarze św. Weroniki w bazylice św. Piotra wpuszczono niemieckiego dziennikarza Paula Badde. Wizerunek tam przechowywany nie zrobił na nim większego wrażenia. Ale nie dawał mu spokoju. Dziennikarz zaczął szukać i doszedł do wniosku, że skoro w watykańskim skarbcu, znajduje się pusta rama po Chuście Weroniki z napisem: „do XVII wieku między dwiema szybami przechowywano sławną relikwię”, to prawdziwą chustę skradziono. Gdy do Manoppello przyjechał ks. profesor Pfeiffer, wykładowca historii sztuki chrześcijańskiej w Rzymie, nie miał wątpliwości: „To zaginiona »Weronika« z bazyliki Świętego Piotra w Rzymie!” Siostrę Blandina, trapistka z niemieckiego klasztoru o Obliczu Jezusa z kościoła w Manoppello dowiedziała się z gazety. Zakonnica była pewna, że ta twarz jest niesamowicie podobna do twarzy Jezusa z Całunu Turyńskiego. Przez kilka lat zbierała informacje i o całunie, i o obrazie z Manoppello. Zdobyła nawet folie z reprodukcjami wizerunków, nałożyła je na siebie i... osłupiała. Okazało się, że wszystkie szczegóły obu twarzy, rozmieszczenie ran, pasowały do siebie idealnie.
 
Oczy zmartwychwstałego
W VI wieku płótno nazywano Całunem albo Chustą z Kamulii. Nikt nie potrafił wyjaśnić, jak powstał cudowny obraz i kiedy pojawił się w Kamulii. Wiadomo, że ok. VIII wieku umieszczono go w bazylice św. Piotra w Rzymie, w kaplicy św. Weroniki, że prowadzono go w procesji rzymskimi ulicami. Tyle że potem, gdy w XVI wieku budowano nową bazylikę św. Piotra, relikwię wystawiano już bardzo rzadko. Naukowcy nie mają dziś wątpliwości, że Chusta z Manoppello jest płótnem pogrzebowym Jezusa, że znajdowała się pod całunem na twarzy umęczonego Zbawiciela, że rany na całunie i na chuście pokrywają się. Jedyną różnicą jest to, że na Całunie Turyńskim rany były świeże i krwawiące, oczy przykryte monetami, a na Chuście z Manoppello rany były zabliźnione, a oczy otwarte. Świadczy to o tym, że na całunie odcisnął się obraz człowieka martwego, a na chuście – żywego (zmartwychwstałego). Dziś właścicielami płótna są kapucyni z Manoppello.
 
 
To musiało boleć   Janusz Rosikoń Święty Gwoźdź
 
Ciało umęczonego Jezusa z Nazaretu przybito do krzyża za pomocą trzech czworokątnych gwoździ długości ok. 16 cm.
 
W różnych kościołach świata przechowywanych są dziesiątki świętych gwoździ. Które z nich naprawdę przybijały ręce i nogi Jezusa do krzyża?
 
Ślad w grobowcu
Być może gwoździ było więcej. Na przykład te, które tkwiły w belkach złoczyńców albo te, które łączyły belkę pionową z belką poziomą, czy te, którymi przybito titulus. Jednak dla chrześcijan najważniejsze były trzy gwoździe, które przebiły ciało Zbawiciela. W drugiej połowie XX wieku w dawnej osadzie Giv’at ha-Mivtar, w północnej części Jerozolimy, izraelscy archeolodzy odkopali cztery grobowce. A w jednym z nich ciało młodego mężczyzny ukrzyżowanego między 6 a 65 rokiem. Stopy miał ułożone jedna na drugiej i przebite gwoździem. Dzięki temu niezwykłemu odkryciu naukowcy mieli wzór gwoździa, jakiego Rzymianie używali podczas krzyżowania: gwoździe, którymi Jezusa przybito do krzyża były czworokątne, miały długość około 16 cm i były grube w najszerszym miejscu na niecały 1 cm.
 
Trzy gwoździe
Jeden gwóźdź (Santo Chiodo), który dzięki cesarzowej Helenie trafił do Rzymu, od IV wieku aż do dzisiaj przechowywany jest w bazylice Świętego Krzyża w Jerozolimie i niemal na pewno jest gwoździem z krzyża Chrystusowego. Ma wprawdzie tylko 11,5 cm długości, ale to dlatego, że nie ma oryginalnej główki. Prawdopodobnie została odłamana, gdy obcęgami wyciągano gwóźdź z belki. Okazało się, że nie ma też szpica, ale są ślady piłowania. Przypuszczalnie odcinano od gwoździa kawałki i umieszczano w niektórych kopiach. Dwa gwoździe trafiły do Konstantynopola. Jeden przez stulecia był własnością domu cesarskiego. Ale gdy zaczęto pozbywać się relikwii ze skarbca, gwóźdź w zamian za inny cenny przedmiot, dostał rektor bogatego szpitala w Sienie. Gdy Święty Gwóźdź w uroczystej procesji wniesiono do miasta, relikwia stała się celem pielgrzymek. Do dnia dzisiejszego relikwia w Sienie otaczana jest wielką czcią. Trzeci gwóźdź prawdopodobnie podzielono na części. W Polsce znajduje się tylko jedna taka relikwia, w skarbcu katedry na Wawelu. Przekazał ją papież Marcin V królowi Władysławowi Jagielle.
 
 
To musiało boleć   Janusz Rosikoń Sudarion
 
Jeszcze zanim zdjęto z krzyża ciało Jezusa, jego głowę owinięto chustą tak, żeby razem ze zmarłym pochować wszystkie krople Jego krwi.
 
Przez wieki w hiszpańskim Oviedo przechowywano tajemniczą relikwię nazywaną Sudarionem. Przez chrześcijan uznawaną za jedno z płócien pogrzebowych Chrystusa. Wybitni hiszpańscy specjaliści, naukowcy z różnych dziedzin, prawie 50 lat temu postanowili zbadać chustę i odpowiedzieć na pytanie, czym ona jest naprawdę.
 
Schowany w skrzyni
Kronikarze podają, że pierwszym właścicielem i strażnikiem Sudarionu był św. Piotr, potem ukrywano go w Ziemi Świętej. W 614 roku, gdy Persowie najechali na Jerozolimę, chrześcijanie wywieźli cenną chustę do Hiszpanii. Początkowo do Sewilli, potem do Toledo, gdzie w obawie przed muzułmanami zakopano skrzynię z Sudarionem na zboczu Monsacro w Asturii. Gdy w VIII w. lnianą chustę wydobyto, przekazano ją do katedry w Oviedo. Od tamtej pory Sudarion nie opuścił tego miejsca. Pielgrzymi często tu przychodzili, bo Oviedo leżało na szlaku do grobu św. Jakuba w Santiago de Compostela. Nie mogli jednak oglądać świętej chusty. Dotykali jedynie kufra i całowali go. Skrzynię otwierano niezwykle rzadko. Wiadomo, że zrobiono to 13 marca 1075 roku na rozkaz króla Alfonsa VI. Na następne otwarcie skrzyni czekano 640 lat. Otwarto ją na prośbę króla Filipa V. Z czasem Sudarion wyciągano coraz częściej. Tradycją stało się pokazywanie Sudarionu trzy razy w roku: 14 września – w święto Podwyższenia Krzyża, 21 września – w dniu wspomnienia św. Mateusza Apostoła i w Wielki Piątek.
 
Pyłki na płótnie
Gdy naukowcy porównali ślady krwi na Sudarionie z plamami na Całunie Turyńskim i na Chuście z Oviedo okazało się, że Sudarion jest jedną z chust z grobu Jezusa. Plamy na Sudarionie są śladami krwi z twarzy człowieka. Wszystko wskazuje na to, że nagły wyciek krwi z nosa i ust skazańca spowodował, że jeszcze na krzyżu owinięto jego głowę chustą. Uczeni dokładnie zlokalizowali plamę, która powstała, gdy ktoś zacisnął dłonią nos zmarłego, by zatamować krwotok. Pogrzebowy zwyczaj żydowski mówił, że żadna kropla krwi nie mogła się zmarnować. Inne ślady krwi na głowie wskazują miejsca ran kłutych spowodowanych powstałych w wyniku nacisku kolców korony cierniowej. Najbardziej zaskoczyły naukowców pyłki roślin na płótnie: terebint, tamaryndowiec i dąb „batha” rosną wyłącznie na terenie Palestyny. Na dodatek wszystkie kwitną na wiosnę, co zgadza się z datą ukrzyżowania Chrystusa – 3 kwietnia 33 roku. Naukowcy są dziś pewni, że pogniecione i poplamione płótno z widocznymi śladami krwi, zwane Sudarionem z Oviedo, o wymiarach 85,5 na 52,6 cm, to prawdziwa chusta pogrzebowa Jezusa.
 
 
To musiało boleć   Janusz Rosikoń Tunika
 
Gdy żołnierze ukrzyżowali Jezusa, wzięli Jego tunikę. A że nie była ona szyta, tylko tkana od góry do dołu, nie rozdzierali jej. Losowali, do kogo ma należeć.
 
Suknia z Argenteuil (czyt. Arżentej) to tylna część tuniki Jezusa, którą miał na sobie podczas Drogi Krzyżowej. Zaledwie dziewięć lat temu francuscy naukowcy zaczęli znów badać relikwię przechowywaną od wieków w bazylice św. Dionizego, w niewielkim miasteczku Argenteuil niedaleko Paryża. Chodziło o suknię, która według tradycji chrześcijańskiej była tuniką należącą do samego Jezusa.
 
Skrytka w ścianie
W czasach Jezusa Żydzi mieszkający w Palestynie ubierali się najczęściej tak: bielizna, tunika zakładana bezpośrednio na ciało (krótsza, kończąca się na wysokości kolan), tunika wierzchnia (pofałdowana, szersza, dłuższa, sięgająca aż do pięt) albo suknia i płaszcz. To właśnie krótsza tunika był utkana w całości z jednego materiału, bez szwu. Po śmierci Jezusa tunikę prawdopodobnie odkupili od katów bliscy Jezusa. Była to dla nich bezcenną pamiątka po Mesjaszu. Jak znalazła się ona w małym francuskim miasteczku Argenteuil? Podczas prac remontowych w klasztorze benedyktynów odkryto w XII wieku dziwne znalezisko. W ściennej skrytce zamurowana była bardzo stara szata, a do niej dołączone dwa listy. Jeden pisany po łacinie, drugi po francusku. Listy informowały, że szata jest tuniką Chrystusa, o którą kaci rzucali losy na Golgocie. Sam król Ludwik VII przyjechał z Paryża, by uczcić odnalezioną relikwię. Z listów wynika też, że tunikę ze swojej koronacji w Rzymie przywiózł w roku 800 Karol Wielki, a przed śmiercią podarował benedyktynkom w Argenteuil. Przeoryszą była wtedy jego córka Teodrada i to ona, zanim Normanowie zniszczyli klasztor, zamurowała tunikę w ścianie. Po jej śmierci o tunice zapomniano.
 
Pocięta szata
Szatę odnaleziono trzysta lat później. Znów do Argenteuil pielgrzymowali wierni i królowie. Podczas rewolucji francuskiej proboszcz zdecydował, by pociąć szatę i ukryć w różnych miejscach. Pociętej Tuniki z Argenteuil nie udało się już przywrócić do pierwotnego stanu. Na szczęście została niemal cała tylna część długości 122 cm i szerokości 110 cm. 26 kwietnia 1892 roku tunikę zszyto ponownie z 20 fragmentów. Okazało się, że wykonana została z owczej wełny i rzeczywiście nie ma ani jednego szwu. Współcześni naukowcy odkryli, że Tunika z Argenteuil dosłownie w całości pokryta była krwią. Krwią tego samego mężczyzny poplamiony jest Całun Turyński. Ustalono nawet, że człowiek, który nosił tę szatę, miał grupę krwi AB. Taką samą krew odkryto na Całunie Turyńskim i Sudarionie z Oviedo. Genetycy natomiast ustalili, że krew należała do osoby płci męskiej. Wszystkie wyniki naukowców uznają, że Tunika z Argenteuil to prawdziwa szata Jezusa z Nazaretu.
 
 
To musiało boleć   Janusz Rosikoń Włócznia
 
Gdy żołnierze podeszli do krzyża i zobaczyli, że Jezus nie żyje, jeden z nich włócznią przebił Jego bok. Od razu wypłynęła krew i woda.
 
Włócznia, którą rzymski legionista miał przebić bok Chrystusa też należy do przedmiotów szczególnie związanych z męką, śmiercią i pogrzebem Jezusa. Broń żołnierza nazywana jest Włócznią Longinusa, bo takie imię – według najstarszych chrześcijańskich podań – nosił ów żołnierz. Zgodnie z przekazami cierpiał on na zaćmę, którą podobno uzdrowiły krew i woda, wypływające z przebitego boku Zbawiciela. Longinus przyjął potem chrzest, a nawet oddał życie jako męczennik za wiarę.
 
Ostrze i trzon
Od początku włócznia była własnością chrześcijan jerozolimskich. Wspominają o niej pielgrzymi, którzy odwiedzali Ziemię Świętą, m.in. św. Grzegorz z Tours. Z ich zapisów wynika, że broń podzielona była na dwie części: trzon i ostrze. Później od VIII wieku włócznia pojawia się w spisie relikwii w Konstantynopolu. Ale w XIII cesarz Baldwin II, ten który królowi Francji Ludwiko- wi IX sprzedał Koronę Cierniową i inne relikwie Jezusa, oddał też królowi trzon włóczni. Niestety relikwia zaginęła podczas rewolucji francuskiej. Ostrze włóczni pozostało w Konstantynopolu aż do XV wieku. Gdy Turcy zdobyli miasto, wielką świątynię Hagia Sophia zamienili na meczet. W ręce muzułmanów wpadła tez Włócznia Longinusa. Na szczęście sułtan przekazał papieżowi Innocentemu VIII ostrze rzymskiej broni. Dziś relikwia przechowywana jest w kaplicy św. Weroniki w bazylice św. Piotra w Watykanie. Co roku w Wielką Sobotę z balkonu tej kaplicy wierni błogosławieni są Włócznią Longinusa. Nie wiadomo, czy to broń, którą przebito ciało Jezusa na krzyżu, bo nigdy dokładnie nie badali jej naukowcy. Wiadomo tylko, że to włócznia typu hasta, czyli taka, jakiej używali legioniści rzymscy w I wieku.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.