Mój przyjaciel lew

Adam Śliwa

|

MGN 03/2013

publikacja 02.10.2013 15:33

W Głogowie Małopolskim nad ranem mieszkańców nie budzi pianie koguta, tylko… ryk prawdziwego lwa

Mój przyjaciel lew zdjęcia Leszek Bielenda

Niedaleko Rzeszowa, w małym miasteczku, przy wejściu do jednego z domów można dojrzeć tabliczkę, jakich wiele. Ta jednak nie ostrzega przed groźnym psem. Na tabliczce umieszczony jest napis: „Uwaga lew!”. To nie żart. Z ogrodu rozlega się ryk króla zwierząt. Lew Simba woła swojego opiekuna.
 
Kropelki dla lwa
Jak to się stało, że na Podkarpaciu znalazł się lew? – Trochę przez przypadek – wspomina pan Leszek Bielenda, właściciel i opiekun zwierzęcia. – Mój przyjaciel był treserem w cyrku. Pracował z dorosłym lwem, kiedy do cyrku trafiło trzymiesięczne lwiątko. Zwierzęta nie mogły być razem, dlatego namówił mnie, żebym przechował malucha. – Strasznie baliśmy się, jak sobie poradzimy, ale zgodziłem się – dodaje pan Leszek. Simba nie był wtedy większy od dużego kota domowego, spacerował więc sobie po mieszkaniu i ogrodzie. Pan Bielenda szybko zauważył, że z lwem coś jest nie tak. Co chwila wpadał na jakieś przeszkody. Okazało się, że Simba był zupełnie ślepy. Miał wrodzoną zaćmę. Na szczęście po operacji odzyskał wzrok. – Przez te komplikacje nie mógł już wrócić do cyrku – wspomina pan Leszek. – Postanowiłem więc, że zostanie u mnie. Co trzy godziny zakraplałem mu oczy pięcioma rodzajami kropli. Właściwie przez całą dobę potrzebował opieki. Po miesiącu Simba już sam przychodził i nadstawiał głowę, żeby mu podać lekarstwo – dodaje pan Leszek. Gdy lew był mały, bawił się ze swoim właścicielem i spał... w jego łóżku. – Nawet telewizję oglądaliśmy razem – śmieje się pan Leszek. Simba jednak szybko rósł i zaczął potrzebować własnego domu.
Mimo że Simba jest już  dużym lwem, wciąż uwielbia się bawić ze swoim opiekunem   Mimo że Simba jest już dużym lwem, wciąż uwielbia się bawić ze swoim opiekunem
zdjęcia Leszek Bielenda
Grota z kaloryferem
Zbliżamy się do grubego stalowego ogrodzenia. Z daleka widać umięśnionego żółtego lwa z piękną wielką grzywą. Wstęp na jego teren ma tylko właściciel. Na widok pana Leszka Simba wesoło pomrukuje i łasi się do niego. Pozwala nawet włożyć rękę do swej paszczy. Niezwykły jest widok dzikiego zwierza kładącego się na plecy przed człowiekiem jak pies czy kot. – Przez te cztery lata nigdy nie czułem się zagrożony, lew nigdy mnie nie zaatakował i nigdy nie musiałem się bać. Ale potrzebne są zasady. Bawimy się razem tylko w części wybiegu. Reszta to wyłącznie jego terytorium – wyjaśnia pan Leszek. Wybieg robi wrażenie. Całość terenu to 10 arów, czyli jakieś 1000 metrów kwadratowych. Dookoła płot wysoki na sześć metrów i na 1,5 metra wkopany w ziemię. Na środku grota, gdzie Simba ma zawsze świeże słomiane posłanie. – Simba uwielbia śnieg i świetnie się w nim bawi – dodaje właściciel. – Ale kiedy jest bardzo zimno, dogrzewamy jego grotę kaloryferem, który zamontowaliśmy w środku. A latem przed upałem chroni się w pobliskim „prywatnym” lasku sosnowym. Wychodzimy. Pan Leszek rygluje bramę dwiema wielkimi kłódkami, zamyka dodatkowy płot i wtedy dopiero Simba, przywołany po imieniu, ze specjalnej klatki wychodzi na swój teren. Rzuca się na plastikowe pojemniki i zaczyna zabawę. Skacze i biega, a jego wielka grzywa wspaniale faluje.
 
Mięso wołowe, kury i króliki
Lew śpi 15 godzin dziennie. Resztę czasu bawi się lub odpoczywa. Jedzenie dostaje raz dziennie. Zawsze wieczorem pałaszuje sześć kg mięsa wołowego, kury z piórami i króliki z sierścią. Taka dieta oczyszcza jego jelita i dostaje wszystkie potrzebne dla siebie składniki. Dodatkowo opiekun podaje mu jeszcze witaminy. Po jedzeniu, czyli między godz. 17 a 20, można usłyszeć ryk najedzonego i wypoczętego lwa. – Jest kilka rodzajów ryku – wyjaśnia właściciel Simby. – Lew ryczy, gdy jest wypoczęty, gdy go coś boli i woła o pomoc, a gdy chce, bym do niego przyszedł, ryczy tak, jakby nawoływał drugiego lwa. Gdy włączony jest silnik w quadzie albo samochodzie, lew ryczy, jakby rozmawiał z maszyną. Kiedy sąsiedzi dowiedzieli się, że za płotem będzie mieszkał lew, początkowo byli w szoku. – Ale mają do mnie zaufanie i wiedzą, że nic złego nie może się stać. Najbliżsi sąsiedzi poprosili nawet, żebym zamiast muru zrobił kraty. I teraz, gdy grillują w ogrodzie, mogą podpatrywać Simbę – śmieje się pan Leszek. Przyjeżdża tu też mnóstwo wycieczek. Zwłaszcza dzieci z okolicznych szkół czy wypoczywające na koloniach. Wszyscy są zachwyceni. – W zeszłym roku odwiedziło mnie 5000 osób – mówi gospodarz.
 
Kalendarz z Simbą
Lew jest dumą miasteczka. Wystarczy w internecie wpisać Głogów Małopolski, żeby zobaczyć, że Simba jest świetną reklamą dla regionu. Ma nawet kalendarz ze swoimi zdjęciami, który dotarł aż do Japonii czy Peru. Simba nigdy nie był ani nie będzie tresowany. Każdy, kto tu przyjeżdża, widzi lwa zachowującego się tak, jakby był u siebie, w swoim naturalnym środowisku. U pana Leszka jest mu po prostu dobrze. Mimo to urzędnicy chcą zabrać Simbę. Pan Bielenda nawet cyrk zarejestrował, bo tylko pod takim warunkiem w Polsce można trzymać lwa. – Nie wyobrażam sobie, że może go nie być – mówi właściciel zwierzęcia. – Ten lew całkowicie mną zawładnął.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.