Aria dla sąsiada

Piotr Sacha

|

MGN 01/2013

publikacja 03.10.2013 12:12

Niebo miało kolor oceanu. Pachniało imbirem i piernikami. A drzewka przy drodze to już nie były takie zwykłe drzewka. Wyprostowały poskręcane gałęzie, lekko je opuściły i nastroszyły się zielonymi igłami. Nawet Beczka jakoś inaczej merdała ogonem.

– Beczka, idź sobie! – mruknęła Daria, ściągając ze swojej głowy ciężką psią łapę. – Daj mi jeszcze pospać. Miałam taaaki… smaczny sen. Czy ty w ogóle śnisz? Wiesz, co to sen? – spojrzała prosto w oczy kudłatemu intruzowi. Ten tylko cicho zapiszczał, po czym podbiegł do łóżka Lidki.

Z kuchni dolatywał zapach wypieków. Oprócz imbiru i piernika, co bardziej czuły nos mógł w powietrzu odnaleźć jeszcze wanilię, mak, migdały, orzechy i cynamon. Lidka nic nie czuła. Zakopała się głęboko pod kołdrą, czekając aż Beczka odpuści i pójdzie budzić kogoś innego.

– Lili, ogon ci wystaje – zarechotała Daria.

Rzeczywiście, spod kołdry Lidki wystawał kawałek kolorowej skarpetki.

– Może ty masz ogon! – dobiegł z końca pokoju stłumiony pościelą krzyk. – Didi? – Lidka uniosła głowę znad poduszki. – Myślisz, że to dziś?

– Co dziś?

– No dziś będziemy miały braciszka…

– Zwariowałaś!? Dziś jest Wigilia – przypomniała młodszej siostrze Daria. – Karp, barszczyk, pierwsza gwiazdka, prezenty, „Przybieżeli do Betlejem”, i te sprawy…

– To może jutro? – ciągnęła Lidka.

– Jutro jest Boże Narodzenie.

– To dzieci nie rodzą się w Boże Narodzenie?...

– W Boże Narodzenie rodzi się Dzieciątko Jezus! Skończmy już temat – Daria zmarszczyła czoło. Nie wiedziała, jak wytłumaczyć siedmiolatce sytuację w ich domu. Jak wyjaśnić, że mama przed tygodniem wróciła ze szpitala z braciszkiem w brzuchu, podczas gdy wszyscy spodziewali się zobaczyć maleństwo w nosidełku. A podobno był to już „ten czas” – tak mówili rodzice. W każdym razie mama mogła urodzić w każdej chwili. Była już „po terminie”. Tu znów cytat z rodziców. Dlatego w domu było, delikatnie mówiąc, nerwowo. A to zdenerwowanie udzieliło się nawet Beczce, która rzeczywiście jakoś inaczej merdała ogonem.

 

II

 

Daria i Lidka miały jeszcze jedną, najmłodszą siostrę Lucynę, od niedawna przedszkolaka z grupy „Biedronek”. Gdy któregoś dnia dowiedziały się, że mama nosi pod sercem ich kolejną siostrzyczkę lub pierwszego braciszka, spojrzały na siebie porozumiewawczo. Zaraz potem odbyło się walne zebranie w pokoju Darii i Lidki. A trzeba podkreślić, że walne zebrania sióstr nie były czymś, co zdarzało się często. Musiał być ku temu naprawdę ważny powód. Taki powód przez wielkie P. Tego dnia, gdy usłyszały o „ciąży” (dlaczego dorośli tak często używają takich urzędniczych słów?...), zrobiły herbatkę owocową i wyłożyły na talerzyk ciastka miodowe. Herbatka owocowa i ciastka miodowe dla rodziców były jak znak: „Nie wchodzić, trwa narada”. Tamta narada była wyjątkowo krótka. Bo siostry były wyjątkowo zgodne. „Będzie brat” – zabrzmiał najważniejszy wniosek. Zdając sobie sprawę z rangi wydarzenia, Lidka podniosła jeszcze prawą rękę w górę, tak jak podnoszą ręce na przykład posłowie, gdy chcą coś ważnego powiedzieć.

– Od dzisiaj musimy zmienić swoje imiona i nazwisko – stwierdziła. – Co???... – parsknęła śmiechem starsza siostra, ale zaraz wróciła do poważnej miny, bo tylko taka przystoi poważnym obradom. – Nie śmiej się Daria, od dziś będziemy „Siostrami, które czekają na braciszka” – Lidka dla odmiany nie miała problemu z zachowaniem doniosłości chwili.

– „Siostry, które czekają na braciszka”, trochę za długie jak na nazwisko – stwierdziła Daria, ale pomysł podchwyciła.

– No, to może... „Które czekają na braciszka” – skróciła swoją propozycję Lidka.

– Już wiem... – Daria sięgnęła wzrokiem tak daleko, jakby chciały wypatrzyć coś za siedmioma górami, za siedmioma lasami. – Lucynka odtąd nazywa się Lulu Która czeka na braciszka. Lidka to Lili Która czeka na braciszka… – A ty jesteś Didi Która czeka na braciszka – weszła jej w słowo środkowa siostra, czyli Lili.

 

III

 

Jakieś osiem miesięcy później, o godzinie 7.30 w poranek wigilijny do pokoju Didi i Lili przydreptała Lulu. – Didi! Tata woła! Coś się stało – powiedziała Lulu, po czym rozsiadła się wygodnie na dywaniku ze swoimi lalkami.  

 Daria ujrzała w przedpokoju mamę wygiętą z bólu i tatę biegającego od kuchni do łazienki, od spiżarni do pokoju, od pokoju do sypialni i z powrotem do łazienki. Naraz wszystkie te świąteczne zapachy, na czele z imbirem i piernikami, opadły na podłogę i znikły. Tak przynajmniej zdawało się Didi, która dowiedziała się, że mama właśnie zaczęła rodzić. Tata starał się uspokajać wszystkich, jak mógł. – Nie, mama nie urodzi w przedpokoju – uśmiechnął się do najstarszej córki. – Zdążymy dojechać do szpitala. Wszyscy znają plan? Będziecie chwilkę same, niedługo przyjedzie babcia. Dziewczynki, pamiętacie? Na stole ma stać dwanaście potraw, czyli każda ma przyrządzić cztery. Miłego gotowania – tata próbował rozładować napiętą jak struna atmosferę. Ale tego dnia żarty nie były jego mocną stroną. Lulu Która czeka na braciszka, Lili Która czeka na braciszka i Didi Która czeka na braciszka stały teraz obok siebie w przedpokoju i myślały o tym, że wraz z pierwszą gwiazdką stracą ważność ich imiona.

Drzwi zatrzasnęły się. Klamka lekko się poruszyła. – No to klamka zapadła... – westchnęła żartobliwie Didi. Pomyślała, że jako najstarsza w domu powinna dbać o dobre samopoczucie sióstr. Zdziwiła się, że Lulu po jej słowach zrobiła typową dla siebie podkówkę, po czym wypuściła z oczu kilka łez. Lili zaś pobiegła do pokoju i wskoczyła do łóżka.

Od jakiegoś czasu wiedziały, że czekają na Wojtusia. Imię dla braciszka wybrała Lili, ale nikomu nie wyjawiła, skąd wzięła pomysł. Zgodzili się wszyscy. Tata co prawda, myślał, że po swoim dziadku nazwie syna Tadeusz. – Pomysł dobry, ale na drugie imię – spojrzała na niego figlarnie Lili. Wojciech Tadeusz lada moment miał pierwszy raz spojrzeć na świat. Tymczasem wygląd jego domu daleki był od świątecznego ideału. Na szczęście choinka migała już światełkami, a gwiazda betlejemska czerwieniła się na stole. Przydałoby się jeszcze „posprzątać z grubsza” (tym razem ulubione powiedzonko mamy), czyli tak troszkę, z wierzchu, pościelić łóżka, pozmywać, wyjść z Beczką, pozamiatać… Lista wcale nie była krótka. Didi szybko się ubrała i zarządziła akcję o nazwie „Dzisiejsze porządki dedykujemy mamie”. – Pomoże nam Adele – dodała, wrzucając do odtwarzacza ulubioną płytkę wszystkich sióstr.

Gdy Adele śpiewała piątą piosenkę, „Set Fire to the Rain”, zadzwonił telefon. Odebrała Didi. Po chwili świąteczne zapachy imbiru, wanilii, które na krótko stały się znów wyczuwalne, opadły jak wtedy, przed wyjściem rodziców.

– Babcia nie przyjedzie. Pośliznęła się przed domem i skręciła nogę – smutno powtórzyła za tatą Didi. – Mamy iść pod jedynkę, do tej starszej pani. Tata już z nią rozmawiał. Tam poczekamy na ciocię Kingę. Albo na tatę, jeśli Wojtek się pospieszy z wychodzeniem na świat – przedstawiła nowy plan siostrom.

Lulu znów się rozpłakała. – Ta pani jest jakaś dziwna – skwitowała Lili.

– Jest stara – odparła Didi.

– Stara i dziwna – Lili obstawała przy swoim. – Pobawmy się w coś jeszcze. Potem do niej pójdziemy.

I zaczął się spór – pójść czy nie. Pójść! Ale nie od razu. – Mam! – podskoczyła Lili. – Dziś Wigilia. A jaka Wigilia, taki cały rok. Tak słyszałam. My mieszkamy pod dziewiątką. Zejdziemy pod jedynkę, ale powoli. Bo po drodze zrobimy wszystkim sąsiadom jakąś niespodziankę. Żeby nikt dziś nie był smutny! – skończyła podskakując po raz drugi. – Zgoda, ale nikt nie może się dowiedzieć, że to nasza sprawka – przytaknęła starsza siostra.

  

IV

 

            Dzwonek do mieszkania pod ósemką naśladował śpiew ptaka. Wyjątkowo głośnego, bo słychać go było nawet z pokoju Lulu. Gdy drzwi się uchyliły, na korytarzu kamienicy nie było żywego ducha. A na wycieraczce leżało pudełko po butach. Pierwsze zadanie sióstr było proste. Bo droga ucieczki była krótka – niecałe trzy metry. Naprzeciwko mieszkało młode, ale bardzo biedne małżeństwo. Siostry postanowiły, że podarują sąsiadom coś, na czym im zależy. Bo jaka może być radość z obdarowania tym, co zbędne. Do pudełka po sandałach Didi wpadła płyta Adele i kilka pierników, żeby muzyce dodać jeszcze smaku.

            Pod siódemką od roku nikt nie mieszkał, a student spod szóstki na święta wyjechał do rodziców w góry. O następnych sąsiadach Didi, Lili i Lulu nie wiedziały zupełnie nic. Może są w domu, a może ich nie ma, może są starzy, a może młodzi, bogaci lub biedni, zdrowi albo chorzy, dobrzy albo źli. Pod ich drzwiami więc mogło się zdarzyć wszystko, co budziło dodatkowy dreszczyk emocji. Najpierw należało pójść na zwiady.

Na klatce schodowej cisza. Udało się już ustalić, że ktoś jest w domu. Ale to za mało. Wreszcie Didi odważyła się:

– Pójdę do nich. Spróbuję czegoś się dowiedzieć.

Ubrała buty, kurtkę i wełnianą czapkę pilotkę z indiańskim wzorem. Zapięła Beczkę na smycz i zbiegła piętro niżej. Drzwi otworzył tęgawy mężczyzna z wąsem. Przypominał sierżanta Garcię ze starego filmu o Zorro. – Dzień dobry. Beczka zgubiła wczoraj swoją gumową piłkę. Może pan gdzieś ją widział, przecież... pan też... ma psa – zaczęła Didi trochę się jąkając. Musiała coś wymyślić, choć sekundę później już wiedziała, że to było bardzo głupie. Z psem strzelała. I... nie trafiła.

– Kto ci powiedział, że mam psa? – spytał poważnie mężczyzna w drzwiach. – Nie mam psa.

– To trudno, przepraszam – Didi chciała uciec.

– Poczekaj! – zatrzymał ją sąsiad. – To dla twojej suczki – sięgnął za siebie i wyciągnął na dłoni piłeczkę do tenisa. Teraz Didi zauważyła rakietę opartą o ścianę przedpokoju.

– Pan gra w tenisa?

– Dziwisz się? Kocham tenis, chociaż jestem gruby…

– A co pan jeszcze kocha?... To znaczy, co pan lubi robić? – Didi nie wierzyła, że zadała to pytanie. A co ci do tego, smarkulo, pomyślała myślami rozmówcy.

– Kocham jeszcze poezję – uśmiechnął się życzliwie sąsiad. – A teraz muszę już iść, bo całkowicie rozgotują mi się uszka.

Beczka bawiła się nową piłką, a siostry Które Czekają Na Braciszka układały wiersz o tenisie. Kartka z krótką rymowanką – to byłoby zbyt oczywiste, pomyślały. W notesie rodziców z różnymi telefonami jakimś cudem znalazły komórkę do sierżanta Garcii, jak już zaczęły nazywać pana spod piątki. Szybko zamówiły dla niego głosowe życzenia świąteczne na telefon. A właściwie życzenia zastąpił ich wierszyk.

Poważny prezenter w poważnej audycji radiowej prezentował poważny utwór, w którym poważną arię śpiewała poważna sopranistka.

– O czym śpiewa pani Aria? – zagadnęła cichutko Lulu.

– Pani nie nazywa się Aria, głuptasku, tylko śpiewa arię – zaśmiała się Didi.

– Śpiewa wierszyki?

– Tak, wierszyki – Didi śmiała się jeszcze głośniej.

– My też robimy taką arię dla sąsiada! – skwitowała najmłodsza siostra.

– Aria dla sąsiadów! Idziemy pod czwórkę! – zawołała Lili.

Rodzina spod czwórki znalazła pod drzwiami kruche ciasteczka z migdałami. Lili pomagała mamie lepić te słodkości, dlatego uważała, że ma pełne prawo rozporządzać nimi.

 Mieszkania pod trójką i dwójką – to miał być prawdziwy wyczyn, zasługujący na Nobla z dobroczynności. Wszyscy wokół wiedzieli, że te dwie rodziny łączy uczucie silnej niechęci do siebie. Lub prościej: jedni na drugich po prostu nie mogli już patrzeć. Nie mówiąc o tym, że dawno przestali się sobie kłaniać. – Musimy ich pogodzić – postanowiły siostry.   

Akcja przebiegła bezbłędnie. Gdy Lili wciskała palcem dzwonek pod trójką, Didi robiła to samo pod dwójką. Pomysł był ryzykowny. Jego powodzenie zależało od tego, czy sąsiedzi otworzą drzwi w tym samym momencie. I może jeszcze od kilku innych rzeczy. W każdym razie udało się. Dwie panie spojrzały na siebie. A każda myślała, że to ta druga zadzwoniła. Stały tak i dziwiły się. I tak stałyby i dziwiłyby się chyba w nieskończoność, gdyby nie iskry wystrzelone spod dwójki.

– Mój piekarnik! – jęknęła pani w fartuchu.

– Mąż jest elektrykiem – cicho powiedziała pani bez fartucha. I niewiele myśląc, zawołała kogoś po imieniu. – Przecież jest Wigilia, raz możesz pomóc – ciągnęła mężczyznę, jak dziecko ciągnie czasem za rękaw mamę. Wszyscy weszli do mieszkania numer dwa. Co było później? Niewiadomo. Ale Didi, Lili i Lulu wiedziały, że było dobrze.

W końcu dotarły pod jedynkę. Starsza pani była zmartwiona, że są tak późno. – Już prawie szłam po was – uśmiechnęła się delikatnie, co rozpromieniło jej pomarszczoną, chudą twarz. Didi pierwsza pomyślała, że tylko dla niej nie przygotowały żadnej niespodzianki. I powiedziała to głośno. Sąsiadka poruszała się bardzo powoli. Zaparzyła herbatę owocową (skąd wiedziała, że to ulubiony napój sióstr?) i poprosiła, żeby opowiedzieć jej wszystko od początku.

– Wszyscy weszli do mieszkania numer dwa. Co było później, niewiadomo. Ale my wiemy, że było dobrze. Ten piekarnik na pewno już działa… A może nawet jedni drugich zaproszą na wieczerzę wigilijną?... – ostatnie słowa swojej długiej opowieści Didi wypowiadała z błyskiem w oczach. W tym czasie ze stołu zniknęły wszystkie ciastka miodowe (skąd sąsiadka wiedziała, że to ulubione ciastka sióstr?).

– Chyba ktoś puka – starsza pani wstała z fotela. Siostry też wstały. Do środka wszedł tata. Wyciągnął z kieszeni komórkę i wyświetlił zdjęcie mamy z zawiniętym w becik aż po same uszka Wojtusiem.

–  Tak wcześnie?! Przecież jeszcze nie świeci pierwsza gwiazdka! – zażartowała Didi. – Widzi pani, nasz Wojtuś urodził się wcześniej niż Jezusek – powiedziała do staruszki. – Za parę godzin do pani też przyjdzie Dzieciątko – uśmiechnęła się Lili.

– Już przyszło... – odpowiedziała nieoczekiwanie sąsiadka. – Wasza wizyta to była tak miła niespodzianka... – dodała. – Mieszkam sama i właściwie już nie wychodzę z domu. Na szczęście wasz tata pomaga mi w zakupach. Przyznam, że już od dawna chciałam was bliżej poznać. Zwłaszcza, gdy dowiedziałam się, że łączy nas zamiłowanie do miodowych ciasteczek – głośno zaśmiała się starsza pani i podniosła z ziemi lalkę. – Nie zapomnij o niej, Lulu – pogłaskała dziewczynkę.

– To nie Lulu, teraz to znów Lucynka – zaśmiały się siostry.

– A ja wreszcie nazywam się Daria. A ty? – zapytały najmłodszą.

– A ja... zostanę chyba Lili – powiedziała Lidka przytulając ekran telefonu taty, z którego wciąż mrugało zdjęcie braciszka.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.