Przypadki wpadki

Damian Brodacki

publikacja 18.10.2012 11:28

Opowiada Damian Brodacki, lektor w parafii św. Mikołaja w Chrzanowie.

Przypadki wpadki Roman Koszowski/GN

Wizyta duszpasterska. Jeden z pokoi starannie przygotowany: biały obrus, woda święcona, zapalone świece, krzyż. Ksiądz zamiast do pokoju wskazanego przez panią domu, wszedł do innego. Śpiewając kolędę zapalił wielką zapachową świecę, zdjął ze ściany mały krzyżyk, dał znak ministrantom, by podali mu kropidło, a sam nalał wody święconej na ozdobny talerzyk, który znalazł na półce.
Gdy ksiądz skończył śpiewać, onieśmieleni gospodarze wytłumaczyli księdzu, że to nie w tym pokoju miała być kolęda.
Ksiądz spojrzał na przygotowany przez siebie „zestaw kolędowy” i powiedział: „To tylko taki pokaz, jak szybko można przygotować się na kolędę”. Po czym zgasił świecę i z wszystkimi przeszedł do drugiego pokoju.

Zbiórka kandydatów na ministrantów. Ksiądz omawia części Mszy świętej.
– Kto wie, co śpiewamy po prefacji? – zapytał chłopców.
– Hopsasa na wysokości!

Podczas nabożeństwa czerwcowego odbywała się tradycyjna procesja wokół kościoła. Przed rozpoczęciem nabożeństwa ministranci ustawiali przenośne nagłośnienie, a potem sprawdzali sprzęt. Któregoś razu po takiej kontroli, nie wyłączyli jednej tuby. Tymczasem jeden z lektorów zaczął śpiewać do mikrofonu jakąś popularną piosenkę. Jakież było jego zdziwienie, gdy wokół kościoła rozległo się głośne: „Ile dałbym, by zapomnieć ciebie...”.

Pewien młody ksiądz uznał, że znak pokoju przekazywany przez księdza powinien być bezdotykowy, czyli zero uścisków, ani nawet podania ręki.
Było to dziwne tym bardziej, że początkowo ksiądz przekazywał znak pokoju przez „padanie sobie w ramiona”, które spadało na służącego do Mszy z taką siłą, że aż dało się słyszeć uderzanie ramion księdza o barki ministranta.
Po nowym zaleceniu, podczas jednej z Mszy po słowach „Przekażcie sobie znak pokoju” ksiądz obrócił się do podchodzącego lektora, który według nowej instrukcji skłonił tylko głowę. I już miał odchodzić, gdy nagle ksiądz wyciągnął do niego ręce. Zakłopotany lektor zrobił więc to samo.
Ksiądz jednak przypomniał sobie o własnych zaleceniach i kurczowo przyłożył ręce do tułowia. Popatrzył na lektora, i ni stąd ni zowąd, wyciągnął do niego rękę w klasycznym geście przywitania. Niepewny lektor wyciągnął więc rękę w stronę kapłana, ale ten po chwili rękę schował. Po czym obaj obrócili się i rozeszli z trudem tłumiąc śmiech.
Wierni w pierwszych ławkach mieli niemałą zabawę oglądając tę swoistą „makarenę”. Od kolejnych Mszy do łask wrócił stary dobry znak pokoju.

Dwaj chłopcy bardzo chcieli zostać ministrantami. Poszli więc do księdza proboszcza. Ksiądz był dobrym człowiekiem, ale lubił też mówić od razu, co ma na myśli. Chłopcy zadzwonili. Ksiądz jednak nie odebrał domofonu, tylko wyjrzał przez okno.
– Coście chcieli? – zapytał.
– Chcemy być ministrantami – odpowiedzieli nieśmiało chłopcy.
– No to już nimi jesteście – odparł kapłan.
– Ale proszę księdza, to tak od razu, bez błogosławieństwa? – pytali zdumieni.
Ksiądz uchylił szerzej okno, wyprostował się i zrobił nad chłopcami znak krzyża.
– Już jesteście pobłogosławieni – powiedział i zamknął okno.

W pewnej parafii co poniedziałek odmawiano różaniec z wypominkami. A co wtorek kółko biblijne, zwane „Wtorki z Biblią”.
Pewnej niedzieli odczytano takie ogłoszenia:
– Poniedziałkowe wypominki odprawione będą we wtorek.
– „Wtorek z Biblią” wyjątkowo odbędzie się w czwartek.
– Niedzielna Msza św. tradycyjnie w sobotę o 18.30.

Podczas rorat ksiądz każdego dnia na koniec losował kilka ozdób choinkowych wykonanych przez dzieci. Ten, kto został wylosowany zabierał na jeden dzień do domu figurkę Dzieciątka Jezus.
Któregoś dnia lektorzy postanowili zrobić księdzu kawał. Między ozdoby choinkowe włożyli duże serce z papieru kolorowego i podpisali je imieniem i nazwiskiem księdza. Chyba rozmiary serca przyciągnęły wzrok księdza, że sięgnął po nie i zaczął czytać: „Figurkę do domu zabierze dziś...” (i tu odczytał własne imię i nazwisko).
– No proszę! – zawołał. – Nie dość, że mój imiennik, to jeszcze nazwisko ma takie samo... – i spojrzał znacząco w stronę parskających śmiechem ministrantów.

Pan kościelny przygotowywał kościół przed wizytacją biskupa. Kilka minut przed Mszą świętą zaznaczył w mszale formularz, zostawił go w zakrystii i wyszedł jeszcze do kościoła. W tym czasie w zakrystii pojawił się biskup. Zauważył mszał i wprowadził kilka zmian. Po chwili wrócił kościelny. Zauważył, że ktoś bez jego wiedzy przełożył wstążki w mszale.
– Który mi tu znowu coś pozamieniał? – zapytał lektorów.
– W sumie to... ja – odezwał się niepewnie biskup. – Ale jeśli sprawiłem kłopot, to przepraszam.

W pewnej parafii ministranci swoje komże zostawiali w wiekowej, mocno zniszczonej szafie. Niektórzy mówili, że szafa jest z tego samego drewna, z którego Noe zbudował arkę.
Pewnego dnia do parafii przyjechał student historii sztuki. W zakrystii rozmawiał z proboszczem o historii tego kościoła. W końcu zapytał, co jest tu najstarszym zabytkiem.
– Z pewnością nasza szafa na komże – wtrącił się ministrant.

Na plebanii przytwierdzona była lampa. Zawsze, gdy sieć była nadmiernie przeciążona, lampa energicznie mrugała, albo na jakiś czas całkowicie gasła.
Pewnej zimy, lektorzy czekali na proboszcza, by rozpocząć kolędę.
Ksiądz wyszedł i popatrzył na raz gasnącą, a raz zapalającą się lampę.
– Co się z tą lampą dzieje? – zagadnął chłopców.
– Pewnie wikary ogląda telewizję.

W Wigilię Paschalną lektor czytania fragment Księgi Wyjścia, po którym śpiewany jest psalm „Śpiewajmy Panu, który moc okazał”. Psalm jest tworzy całość z czytaniem, dlatego nie mówi się po nim „Oto słowo Boże”.
Ale lektor nieco się zapędził i zakończył czytanie tekstu:
– Oto... – tu przypomniał sobie, że nie powinien tego mówić, więc sprytnie wybrnął z niezręcznej sytuacji:
- Oto... ta pieśń.

Niedzielne nieszpory odprawiał diakon w asyście kilku ministrantów i lektorów z kadzidłem. Gdy organista zaczął „Przed tak wielkim Sakramentem”, z zakrystii wyszli lektorzy z kadzidłem.
Jeden z ministrantów miał podać diakonowi welon do błogosławieństwa monstrancją. Po błogosławieństwie ministrant welon odebrał, ale zauważył, że ciągnie się za nim spory kawałek pozłacanego materiału.
Okazało się, że razem z welonem ministrant zabrał też kapę diakona. Chłopak próbował oddzielić welon od kapy, ale diakon dał mu znak ręką, że już sobie bez niej poradzi. Do zakrystii wrócił w samej albie i stule wśród śmiechu ministrantów i lektorów.

Gdy w Środę Popielcową ksiądz posypał głowę pewnemu mężczyźnie, ten niepewnie zapytał:
– Proszę księdza, a kiedy można po tym umyć głowę?
– Dopiero na Wielkanoc.

Nowy wikary został opiekunem ministrantów. Na spotkaniu zapoznawczym przeglądali razem zdjęcia z poprzednich lat. Spoglądając na kolejnych księży opiekunów powiedział:
– No widzicie, każdy ksiądz musi być dobrym fundamentem całej budowli, jaką jest służba liturgiczna.
– Tak, proszę księdza – odpowiedział jeden z ministrantów. – Ale proszę zwrócić uwagę, że fundamenty się zmieniają, a budowla dalej stoi.