Niebieskie oceny, czyli o kurze, która jest orłem

Marcin Jakimowicz

|

MGN 09/2012

publikacja 30.08.2012 10:59

Mam pytanie, czy Pan Jezus w niebie będzie nas oceniał według ocen takich jak w szkole?

Niebieskie oceny, czyli o kurze, która jest orłem

Droga Patrycjo! Uspokajam Cię: w niebie nie dostaniesz jedynki.
Z tymi jedynkami mógłby być zresztą prawdziwy kłopot. Dlaczego? Wokalistka Ewa Farna, która zdawała niedawno maturę z większości przedmiotów dostała… jedynkę. Tyle, że zdawała egzamin w szkole w Czechach, a tam jedynka jest najwyższą w skali ocen. I jak tu się potem na niebieskim egzaminie połapać, czy Jezus oceni nas według skali polskiej czy czeskiej?
To oczywiście żart. W niebie nie znajdziemy klimatów klasówek czy sprawdzianów. Nie musisz się bać oceniania. Niebo to nie konkurs Miss Polonia czy wystawienie się na zgryźliwe komentarze jurorów „Mam talent”. Niebo to bezwarunkowa miłość, przytulenie. I najwyższa ocena z możliwych.
Jeden z moich znajomych opowiadał wzruszony, że najbardziej rozczulało go to, że w chwili, gdy narozrabiał, a znajomi szerokim łukiem omijali go na ulicy, Jezus nieustannie widział w nim dobro. To niesłychane: Bóg patrząc w nasze twarze wystawia nam zawsze najwyższą ocenę. Widzi, jak bardzo jesteśmy podobni do Niego.
Święta Teresa z Lisieux zwana Małą Tereską pisała: „Bóg widzi nas już w chwale i cieszy się z naszej wiecznej szczęśliwości”. Pan Jezus patrząc na nas, widzi nas już takimi, jacy będziemy w niebie. Bez grzechu, brudu, narzekania, złośliwości i grymasów. Bóg widzi, że zasługujemy na szóstkę. Jedyny problem w tym, że nie potrafimy w to uwierzyć. Sam mam często podobnie.
– Jestem ostatnim człowiekiem, na którego Bóg chce spojrzeć, tak słabej osoby nie można kochać – tylko taka myśl kołatała w mojej głowie. Siedziałem w kuchni. Załamany. Ocena, jaką bym sobie wtedy wystawił? Jedynka. No, może dwója z minusem. Nic więcej. I właśnie wtedy usłyszałem, że przyszedł SMS. Znajomy ksiądz nie wiedząc nic o moim stanie, napisał: „Bóg bardzo cieszy się, wpatrując się teraz w twoją twarz”.
Hmmm... Co takiego zrobiłem, że Bóg się mną cieszy? Może coś dobrego powiedziałem? Pomogłem komuś? Napisałem coś? – zacząłem przeczesywać ostatnie dni. I zawstydziłem się. Bóg nie kocha mnie „za coś”. Jestem Jego dzieckiem. I to jedyna moja wartość. On zna mnie lepiej niż rodzice. On czekał na moje narodziny od początku świata.
Bóg wystawia nam najlepszą ocenę z możliwych. Podszeptuje: „Jesteś orłem”, a my wracamy na ziemię i oglądamy świat z pozycji kury. To nasz największy problem.

 

PS. Dlaczego redakcja Małego Gościa poprosiła mnie, abym odpowiadał na Wasze pytania? Może dlatego, że sam od kilku lat jestem nieustannie zasypywany przez własne dzieci wątpliwościami w stylu: „Tato, a dlaczego komunia nie ma smaku malinowego tylko taki zwykły?” „A dlaczego Pan Jezus nie rozgromił swych wrogów jak Batman?”. „I jak to w ogóle możliwe, że niebo nigdy się nie skończy”?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.