Martwa woda

Krzysztof Błażyca

|

MGN 05/2012

publikacja 27.04.2012 15:23

Bomadi mogłoby być rajską krainą, nawadnianą przez rzekę Niger pełną ryb. Niestety, w Bomadi rzeka wyrzuca na brzeg martwe ryby, a ludziom niesie śmierć i choroby.

Martwa woda Archiwum br. Damiana Lenckowskiego

Nigeria to najliczniejszy kraj w Afryce. Mieszka tam ponad 167 mln osób. To ponad 4 razy więcej niż w Polsce. Na południu, na granicy z Oceanem Atlantyckim leży Bomadi. To miasto, dystrykt i diecezja. Ludzie żyją tu na wyspach. To najbiedniejszy region Nigerii.  Nie ma elektryczności a domy budowane są z mułu, albo starych blach. Tu umiera najwięcej dzieci. Zabijają je choroby, które niesie woda skażona ropą i innymi brudami.

Skażona krew

Brat Damian Lenckowski przyjechał do Bomadi cztery lata temu. – Wystarczy, że na minutę zostawię wodę w wiadrze – mówi. – I od razu po ciężkim osadzie widać, jaka to trucizna. A ludzie piją taką wodę i myją się w niej. Gdy choremu dziecku potrzebne jest przetoczenie krwi, rodzice przychodzą do nas, bo ich krew jest skażona chorobami.
Na wilgotnym obszarze Bomadi komary roznoszą malarię. Ludzie chorują na tyfus i cholerę. Nie ma dnia, żeby nie zmarło tu jakieś dziecko. – Pamiętam kobietę – wspomina brat. – Złapała mnie za rękę i mówi: „Bracie przyjdź. Moje dziecko umiera". Poszedłem, pomodliłem się, pobłogosławiłem. Dziecko zmarło. Na moich rękach. Ludzie tak bardzo potrzebują wsparcia... – Byłem już w wielu krajach afrykańskich – dodaje. – W Maroko, w Togo, Tanzanii, Kenii, Beninie, ale takiej biedy, jak w Bomadi jeszcze nie widziałem.

Trucizna z rzeki

W diecezji Bomadi jest tylko jeden szpital. I trzeba płacić za leczenie. Chorzy stoją w stumetrowych kolejkach, żeby się dostać do lekarza. Jest też klinika prowadzona przez Kościół. Tańsza, ale ludzi i tak nie stać na leczenie. – Miesięcznie zarabiają jakieś 60 do 100 złotych. A pół litra czystej wody kosztuje 3 złote. Ludzie nie mają wyjścia! Piją truciznę z rzeki. Nie wszędzie są studnie. Dzieci zamiast chodzić do szkoły chodzą kilka kilometrów po wodę albo do pracy, by zarobić na wodę.
– Brak wody, to problem całej Afryki – mówi brat Damian. – Ale w Nigerii liczba cierpiących z powodu pragnienia, głodu i chorób z tym związanych, jest niewyobrażalna.
W Bomadi przy tak skażonej wodzie nie można nawet niczego uprawiać. – W rzece nawet ryb już nie ma. Ludzie uciekają do buszu i tam polują albo łowią ryby w jeziorach. Mimo, że to też nie bezpieczne, bo chorzy i opętani wypędzani są z lasów tropikalnych – mówi misjonarz. – Do tego pojawił się problem z młodzieżą. Zbuntowali, że państwo im nie pomaga i chwycili za broń. Tworzą gangi, atakują pracujących przy ropie naftowej, porywają białych dla okupu. Mnie nie ruszają. Wiedzą, że jestem biedny, jak oni.

Ze stadionu do Afryki

Droga brata Damiana do Nigerii to niezwykła historia. Miał 15 lat, gdy jako uczeń niższego seminarium czuł, że powinien jechać na misje do Afryki. Skończył szkołę i wstąpił do jednego ze zgromadzeń zakonnych. Tam usłyszał: „Pojedziesz za 10 lat". – To za późno – pomyślał brat Damian. – Teraz jestem młody, silny. Tymczasem w Warszawie poznał Nigeryjczyków handlujących butami na Stadionie X-lecia (obecnie Stadion Narodowy). – Dlaczegoo chcesz mi sprzedać podróbkę? – zapytał jednego z nich. – Muszę z czegoś żyć – odpowiedział Nigeryjczyk. Brat Damian zaczął im pomagać. Znalazł im pracę, mieszkanie itp. Zaprzyjaźnili się. Oni skontaktowali go z księdzem z Nigerii. Jednak Brat nie miał pieniędzy na bilet. „Damian, gdzie ty się pchasz?" – dziwiła się mama. I Damian zarobił na bilet. „To chyba wola Boża, jedź" – powiedziała mama.

Boży wyczynowcy

Damian wylądował w Abudży, stolicy Nigerii. Nie znał nawet angielskiego. –  Powiedziałem: „Panie, jeśli to Twoja wola, to mnie zaprowadzisz” – wspomina. – I trafiłem pod wskazany adres do trapistów. Zakonnicy żyją w odosobnieniu a ja przecież chciałem do ludzi – śmieje się. – Jeden z braci zaproponował mi, żebym dołączył do małej grupy mnichów, którzy chodzili do najbiedniejszych. To było to!
Wkrótce brat Damian poprosił miejscowego biskupa o błogosławieństwo. I tak powstało nowe zgromadzenie: Wspólnota Braci Maryi Misjonarzy Pokoju. Dziś liczy już 16 osób. Pracują w Nigerii i Tanzanii. To Boży wyczynowcy. Żyją w ekstremalnych warunkach wśród najuboższych. Nic nie mają. Wstają o piątej rano. Idą po wodę do „martwej” rzeki.
O szóstej na mszę przybiegają dzieci. – Wierzą że tylko z Panem Bogiem coś osiągną. I choć są biedne, to naprawdę szczęśliwe – mówi rozpromieniony brat Damian. I mógłby tak opowiadać o nich bez końca.

POTRZEBUJEMY CZYSTEJ WODY!
bp Hiacynt Egbebo z diecezji Bomadi w Nigerii

W Nigerii bardzo poważnym problemem jest woda skażona ropą, roznosząca choroby. Umieralność dzieci jest tu najwyższa w całej Afryce. W Europie dostęp do wody pitnej jest czymś oczywistym. Tyle jej się zużywa gotując, myjąc się, piorąc, zmywając. Wystarczy tylko kilka sekund, by odkręcić kran. Tymczasem są takie miejsca na Ziemi, gdzie ludzie 25% swojego czasu poświęcają na zdobywanie wody. Jedna ósma mieszkańców Ziemi cierpi z powodu pragnienia i chorób wywołanych piciem brudnej wody. Brak wody pitnej nie jest taki widowiskowy jak powodzie, trzęsienia ziemi czy wojny. Jego ofiary odchodzą w ciszy. To przede wszystkim noworodki i małe dzieci. Umierają z powodu cholery, duru brzusznego, czy ostrych biegunek. Na terenie Bomadi mieszka 2,6 mln ludzi. Ponad połowa to dzieci. Potrzebujemy szkoły, szpitala, lekarzy, pielęgniarek, wolontariuszy chętnych do pomocy. Ale najbardziej potrzeba czystej wody. Ludzi nie stać na wybudowanie studni głębinowej, a państwo nie pamięta o najuboższych.
 

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.