Bogu niech będą dźwięki

Marcin Jakimowicz

|

MGN 05/2012

publikacja 06.06.2012 08:51

Dlaczego między Odrą a Bugiem tak wielu znakomitych muzyków opowiada o spotkaniu żywego Boga?

Bogu niech będą dźwięki Henryk Przondziono/GN

Rzeszów. Boże Ciało. Pod sceną szaleje nieprzebrany, kolorowy tłum. Prawdziwe morze kilkunastu tysięcy głów. Do mikrofonu podchodzi Viola Brzezińska. Na skoczną żydowską melodię zaczyna nucić: „Chwalę Cię, błogosławię Cię…”. Nogi same rwą się do tańca…
Viola śpiewa, a ja – ukryty za sceną – przypominam sobie jej niezwykłą historię. „Chcę śpiewać o Jezusie. Jestem szczęśliwa w tym, co robię” – opowiadała mi przed laty. Jej historia pokazuje jak na dłoni: warto mieć marzenia!

Metro nad jeziorami

– Za kilka dni pojedziemy do Warszawy na musical. Grają „Skrzypka na dachu” i „Metro”. Co wybieracie? – spytała nauczycielka w liceum w Giżycku. „Metro”!!!! – krzyknęła Viola. Klasa nie miała nic do powiedzenia. Posłusznie obejrzeli słynny spektakl. Viola była zachwycona. – Od tamtej pory kombinowałam, jakby tu zobaczyć musical jeszcze kilka razy – uśmiecha się – Zaprzyjaźniłam się z giżyckim Orbisem. Rozwieszałam ogłoszenia w szkołach, organizowałam grupę, a oni udostępniali nam autokar. Pewnego razu, gdy zabrakło chętnych, by mieć na bilet… sprzedałam swoje dżinsy.
Co miesiąc z rodzinnego Giżycka Viola ruszała do Warszawy na lekcje śpiewu. Gdy kiedyś na zajęciach zaśpiewała: „Litanię”, jej nauczycielka Elżbieta Zapędowska bez wahania umówiła ją na spotkanie z twórcami musicalu, a ci z miejsca przyjęli Violę do teatru. Przez kilka lat grała główną rolę w ukochanym „Metrze”.
Niedługo potem wygrała popularną telewizyjną „Szansę na sukces” i koncert debiutów w Opolu. Muzyczna scena stanęła otworem. Viola mogła przebierać w propozycjach, gdy nagle ku zaskoczeniu ludzi „z branży” zaczęła odrzucać oferty. Nie przyjęła zaproszenia do grupy Ich Troje.
– Coś we mnie pękło – mówi. – Całe życie marzyłam o karierze, a gdy w końcu to się spełniało, sława zaczęła mi dokuczać – opowiadała mi wtedy. – Zawsze na początku o czymś marzysz i myślisz, że jeśli to osiągniesz, będziesz bardzo, bardzo szczęśliwy. Ale gdy w końcu to otrzymujesz, Pan Bóg podchodzi do ciebie i mówi: „masz”, a ty zdziwiony zauważasz: Kurcze, to nie tak miało wyglądać! Ilu ludzi myśli: gdybym miał dużo kasy, to byłbym szczęśliwy. Guzik prawda! Przekonałam się o tym na własnej skórze i… uciekłam. Pan Bóg otworzył mi serce w taki sposób, że śpiewanie w „Metrze” było przy tym tylko malutką niespodzianką. Otworzył przede mną całe niebo. Chcę o tym opowiedzieć. Piosenkami.

On nie buja

Na rzeszowskiej scenie w blasku reflektorów wiruje dyrygująca ogromnym chórem Lidka Pospieszalska. Jej piosenka, w której śpiewa, że „Bóg nie buja” dotarła do pierwszego miejsca listy przebojów Trójki. – Mówili Ci czasem ludzie po koncercie, że poczuli dotyk Boga? – pytam – Wiele razy – odpowiada Lidka – Sama też czułam dotyk Boga przez piękno muzyki, kiedy aż ciarki chodziły mi po plecach. Po takim koncercie wracałam do domu i przez kilka dni chodziłam jak na skrzydłach. Naprawdę, chciało się żyć.
Obok Lidki jej mąż, Marcin Pospieszalski. Gra na basie. – Dlaczego nie wstydzę się śpiewać o Bogu? Człowiek musi na coś się zdecydować – mówi znakomity muzyk, zdobywca wielu Fryderyków – I najważniejsza jest decyzja, czy będzie żył z Bogiem, czy obok Niego.
Dźwięki towarzyszyły mu od dzieciństwa. Wraz z liczną rodzinką wychował się tuż przy kościele św. Barbary w Częstochowie. – Przez okna nieustannie wpadały do pokoju dźwięki organów, śpiewy pielgrzymek, które obowiązkowo maszerowały obok naszego domu – wspomina. – Na pamięć znaliśmy wszystkie pieśni adwentowe czy wielkopostne. Do dziś potrafię zaśpiewać po kilka zwrotek każdej z nich.

Na linii ognia

Toruń. W fosie krzyżackiego zamku rozkręca się festiwal Song of Songs. Ostro gra śląska Katolika Front. – Gdyby nie różaniec, zwariowałbym już dawno – rzuca do mikrofonu Grzegorz Bociański. Mieszkańcy Torunia spacerujący nad Wisłą przecierają oczy i uszy. Muzyk rockowy mówi takie rzeczy?
A Bociański na własnej skórze przekonał się, że muzyka może zwabić, ale nie zbawić. Kilkanaście lat temu otwierano usta ze zdumienia, gdy znani muzycy: Tomek Budzyński (lider punkowej Siekiery i Armii), Darek Malejonek (HOUK, Izrael. Maleo Reggae Rockers) czy Robert Friedrich (gitarzysta Acid Drinkers, Flapjacka, a ostatnio niezwykle popularnej Luxtorpedy) zaczęli opowiadać, że spotkali żywego Boga. Duch Święty powiał ze strony, z której niewielu spodziewało się tego. Muzycy coraz częściej przyznawali się do swoich słabości i opowiadali o miłości Boga. Tomek Budzyński – rockowy idol, któremu już za samo wejście na scenę w Jarocinie tysiące gardeł wykrzykiwało „Sto lat” w jednej z piosenek śpiewał: „On jest tu. On żyje”. Gdy ten kawałek kapela wykonywała na festiwalu w Opolu, ludzie otwierali usta ze zdumienia.

Hip–hopowa ewangelia

To, na co przed laty zdobyli się rockmani, robią teraz młodzi hip–hopowcy. Ich rymowane teksty często poruszają historią nawrócenia chłopaków w szerokich spodniach i bluzach. „Niech nie powtórzy się historia pisana przez lata, Miłość jest lekarstwem na zło tego świata! – rymuje Full Power Spirit. Słuchają ich tysiące w gimnazjach, do których często są zapraszani. Uczniowie baranieją: przyszli na hip–hopowy koncert, a za sceny padają słowa o miłości do Jezusa.
Na scenie chorzowskiego Festiwalu Stróżów Poranka rozstawia się TGD (Trzecia Godzina Dnia) – kilkudziesięcioosobowy chór młodych chrześcijan z różnych zakątków Polski. Podchodzą do mikrofonu i wykrzykują: „Wiara czyni cuda!”. A potem już przebój za przebojem. Ludzie wstają z miejsc. Tańczą. Piosenki zamieniają się w uwielbienie Boga. Gdyby nie to, że utwory chóru opowiadają, że „każde westchnienie do nieba ma sens”, z miejsca oblegałyby listy muzycznych list przebojów.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.