Zapora na zubrze

Adam Śliwa

|

MGN 05/2012

publikacja 06.06.2012 08:54

Chroni przed powodzią, produkuje prąd, a do tego stworzyła „bieszczadzkie morze” dla żeglarzy i turystów.

Zapora na zubrze Roman Koszowski/GN

Na krańcu Polski w pięknych Bieszczadach wznosi się największa w kraju zapora wodna tworząca ogromne, też największe w Polsce, sztuczne jezioro. Pod nim pozostały stare domy, nie do końca wycięte drzewa i inne ślady historii tego miejsca.
Z betonu użytego do budowy zapory można by ułożyć mur wysoki na 1 metr, ciągnący się od Bieszczad po Bałtyk. Specjalnie dla czytelników „Małego Gościa” o sekretach zapory od samej góry aż do dna jeziora, a nawet jeszcze głębiej.

Jezioro jak akumulator

Już z daleka widać wyrastający wśród drzew szary ogromny mur. Im bliżej, tym bardziej jest imponujący. W bramie stoją uzbrojeni strażnicy. U stóp betonowej ściany duży budynek, a w środku serce elektrowni: turbiny i generatory. – Generatory są pod nami, więc właściwie po nich chodzimy – wyjaśnia Ariusz Wasylewicz, nasz przewodnik po tajemnicach zapory.
W elektrowni w Solinie zamontowano 4 hydrozespoły, czyli zestawy produkujące prąd. Każdy składa się z turbiny i generatora. Dwa zestawy zwykłe produkują prąd a dwa rewersyjne mogą też pompować wodę z dolnego zbiornika. – Gdybyśmy przepompowali całą wodę z dołu na górę poziom zbiornika podniósłby się tylko o 1 cm – mówi pan Ariusz. Po co więc pompować wodę do góry?
Elektrownia w Solinie pracuje wtedy, gdy zużywamy najwięcej dużo prądu, a więc w ciągu dnia i wieczorem. Gdy wyprodukuje prądu zbyt wiele, trzeba coś z nim zrobić. W zwykłej elektrowni te nadwyżki się marnują, natomiast w wodnej elektrowni, nadmiar prądu napędza pompy i woda wraca do góry, żeby wykorzystać ją wtedy gdy prąd będzie potrzebny. – Jezioro jest jak wielki akumulator – śmieje się nasz przewodnik. Żeby w zwykłej elektrowni w ciągu roku wyprodukować tyle energii, ile powstaje w elektrowni wodnej trzeba by zużyć ponad 74 tyś. ton węgla.

Beton na 100 lat

Przed wojną tereny nad brzegami Sanu każdego roku zalewał topniejący śnieg spływający z Bieszczad. Problemem zajęli się profesorowie Politechniki Lwowskiej pod kierunkiem prof. Karola Pomianowskiego. – Właśnie w tym miejscu profesorowie opracowali projekt tamy – wyjaśnia Józef Folcik, dyrektor zapory. – Przedsięwzięcie było ogromne, i nie udało się go zakończyć do wybuchu wojny. Do prac powrócono dopiero w 1960 roku. Osiem lat później największa zapora w Polsce była gotowa, ale zbiornik napełniano jeszcze ponad dwa lata.
Beton, z którego powstała tama powinien wytrzymać sto lat. Jednak wszystkie urządzenia, jak i wilgotność, i temperatura betonu są na bieżąco kontrolowane.  Może się wydawać, że zapora to cienka ścianka dla takich mas wody. Okazuje się jednak, że masa konstrukcji to około 2 mln ton, czyli więcej niż napór wody. Dzięki temu tama nie musi być nawet wygięta w łuk i nie ma ryzyka jej zniszczenia.

Zapora na wodzie mineralnej

Z hali turbin krętymi schodami schodzimy do wnętrza zapory. Czuć zapach wilgoci i siarki. Na dole wchodzimy do korytarza, czyli galerii technicznej. Jesteśmy 6 metrów pod dnem jeziora, czyli w fundamencie zapory. Panuje tu stała temperatura – 6 stopni Celsjusza. W całej zaporze takich korytarzy służących do kontroli sztucznego brzegu jeziora jest 2,5 km. Na podłodze co kilka metrów widać otwory wypełnione wodą. – Tędy odprowadzana jest woda spod skały, na której zbudowana jest tama – tłumaczy Ariusz Wasylewicz. – A co by się stało, gdyby tych otworów nie było? – pytam. – Łatwo to sobie wyobrazić. Wystarczy nacisnąć ręką wodę w misce. Pod naporem, woda ucieka bokami. Przy tak wielkiej budowli, woda zbierająca się pod skałami mogłaby naruszyć całą konstrukcji – dodaje przewodnik. A skąd ten zapach siarki? – Bo siarka jest w wodzie. Stąd i zapach, i smak, tak niedobry jak woda mineralna Zuber.

Cieknąca zapora

Wilgotnymi korytarzami wspinamy się na poziom, skąd widać pochyłość tamy. Co pewien czas odsuwać się, bo woda cieknie ciurkiem na głowę. Jednak to nie oznacza awarii zapory. Po lewej stronie widać ogromną szparę, a na dole sporo wody. – Konstrukcja ma 28 sekcji, czyli odcinków – tłumaczy pan Ariusz. – Między nimi są szczeliny i uszczelki z gumy. Te szczeliny to dylatacje, a guma to fuga oszczędnościowa. Jeżeli guma źle przylega, wtedy woda cieknie. Ale, spokojnie. Nie ma to żadnego wpływu na funkcjonowanie zapory i nie oznacza, że dzieje się coś złego. A po co te szczeliny? – W zimie kable elektryczne są naprężone, a w lecie zwisają szerokim łukiem ze słupów – odpowiada przewodnik. – Podobnie beton. W zimie się kurczy, a w lecie rozpręża. A żeby miał na to miejsce, muszą być szczeliny.
Po wyjściu z wnętrza tamy idziemy na górę, czyli na koronę. Z jednej strony widać ogromne jezioro, a z drugiej przepaść. Na środku ciężkie stalowe wrota. Przez nie zrzuca się wodę. To znaczy, że gdy wody jest za dużo, na przykład podczas powodzi, wtedy jakiejś jej części można się pozbyć. W historii zapory zdarzyło się to na razie tylko dwa razy. Jednak wrota, co pewien czas, są otwierane. Po to, żeby sprawdzić jak działają. To zawsze duża atrakcja dla turystów. A w wakacje nad zaporę w Solinie przyjeżdżają prawdziwe tłumy.
Energia produkowana w Solinie jest czysta. O tym, że produkuje się tu prąd zamiast dymiących kominów informuje tylko ciche mruczenie i delikatne bulgotanie wody w pobliżu turbin.

Elektrownia wodna w Solinie
razem z mniejszą zaporą i elektrownią w Myczkowicach tworzą jeden system.
Zapora i elektrownia wodna w Solinie
Typ elektrowni – szczytowo-pompowa z 4 turbozespołami
Moc elektrowni – 200MW
Długość zapory – 664 m
Wysokość zapory – 82 m
Masa zapory ok. 2 mln ton
Powierzchnia jeziora – 2200 h
Głebokość – 60 m
Pojemność zbiornika – 500 000 000 m³

 

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.