Ten Pan na krzyżu to kto?

Franciszek Kucharczak

|

MGN 12/2003

publikacja 12.04.2012 02:18

Ksiądz Stanisław Góra siedział na podłodze i płakał. Przyjechał z Polski do Pragi przedwczoraj w nocy i wyglądało na to, że nikt go tu nie chce. Mieszkanie wyglądało strasznie – zimne, odrapane, zapuszczone. Zresztą co to za mieszkanie, gdzie nie ma żadnego sprzętu.

Ten Pan na krzyżu to kto? Ksiądz Stanisław Góra ma 41 lat. Jest kapłanem archidiecezji katowickiej. Od jedenastu lat pracuje w Czechach.

 Na dodatek właśnie dzisiaj mijały jego trzydzieste urodziny. – Dobri den! – rozległo się nagle od drzwi. To starosta z żoną przyszli na plebanię odwiedzić pierwszego od wielu lat „pana fararza”, czyli proboszcza. – Co się stało? – zaczęli się dopytywać, widząc jego zaczerwienione oczy. Wysłuchali, rozejrzeli się po go łych ścianach, a potem kupili mu łóż ko i lodówkę. Nie byli wierzący, wtedy jeszcze nie byli.

MSZA Z POPRAWKAMI
W Czechach jest bardzo wielu niewierzących – najwięcej na świecie. Ksiądz Stanisław przekonał się o tym w niedziel ę, kiedy do kościoła przyszło 70 ludzi. To po jednym na każdy tysiąc mieszkańców parafii. Ale kiedy ludzie się dowiedzieli, że mają swojego księ dza, coś się zaczęło dziać. – Przyjdź do nas na mszę. Zobaczysz, że warto – opowiadali jeden drugiemu. A msze były trochę dziwne, bo ksiądz Stanisław słabo znał czeski i w czasie kazania co chwilę się mylił. Słuchacze poprawiali go, podpowiadali właściwe słowa, ale przez to zrobiło się bardzo miło. Parafianie szybko polubili swojego „fararza”. Po mszy podchodzili do niego. – Wiesz, to kazanie dzisiaj chyba nie było z twojego serca, ty to gdzieś przeczytałeś – mówili czasami. Ale częściej dziękowali. Dzisiaj dostaje smsy w rodzaju: „Niech cię Bóg błogosławi za to kazanie”. Któregoś dnia przyszła na plebanię młoda kobieta. Od pewnego czasu córka, która chodziła do przyparafialnego przedszkola, zamęczała ją pytaniami w stylu: „Mamo, a dlaczego tam taki człowiek wisi na krzyżu?”

Mama nie wiedziała, co powiedzieć. Wreszcie mała zaczęła domagać się chrztu. – Co powinnam zrobić, żeby moja córka mogła być ochrzczona? – zapytała więc proboszcza. – A czy pani jest ochrzczona? – Nie. – A może by pani chciała się czegoś dowiedzieć o Jezusie? Chciała. Zaczęła więc chodzić na spotkania dla bierzmowańców, bo takie właśnie były. To trochę nie ten temat, ale ksiądz zauważył, że słucha najuważniej ze wszystkich i że zawzięcie robi notatki. – Boże, to by był najszczęśliwszy dzień mojego życia, gdyby ona zechciała przyjąć chrzest – pomyślał. I rzeczywiście, niedługo później zjawiła się na probostwie. – Ja nie wiem, czy jestem godna, żeby o to prosić... – zacz ęła nieśmiało – ale... bardzo chciałabym przyjąć chrzest. Ksiądz poczuł, jak wzruszenie ściska mu gardło. – Przepraszam na chwilę – powiedział zduszonym głosem i wybiegł do sąsiedniego pokoju. – Płakałem i dziękowałem Bogu – wspomina dzisiaj tamto zdarzenie. Kobieta przyjęła chrzest razem z dwiema swoimi córkami, a mąż, który był w dzieciństwie ochrzczony, odnalazł swoją wiarę. Potem oboje wzięli ślub przed ołtarzem. To było dziesięć lat temu. Dzisiaj ta kobieta jest dyrektorką największego w kraju Centrum Spotkań Chrześcijańskich.

SZUKAJCIE, A JA WAM ZNAJDĘ
Po kilku latach liczba obecnych w kościele wzrosła do 450. Ksiądz Stanisław poczuł, że powinien odejść gdzieś poza stolicę. Praski kardynał z żalem zgodził się na to i przydzielił mu pięć opuszczonych parafii 40 kilometrów na południe od Pragi. Cztery z nich by ły na wsiach. W jednej do kościoła chodziło tylko 13 kobiet. – Najmłodsza miała 65 lat – śmieje się ksiądz Stanisław. Jego siedzibą miało być niewielkie miasto Dobfií (czyta się „dobrzisz”), znane w Czechach z zabytkowego, wspaniałego pałacu. Odzyskał go nieco wcześniej dawny właściciel, książę ColloredoMansfeld. Kościół w mieście był, ale probostwo kompletnie nie nadawało się do zamieszkania. Ksiądz zaczął więc pytać i wydzwaniać gdzie się dało, żeby znaleźć jakiś kąt dla siebie. Bez skutku.

Wreszcie usiadł zrezygnowany. – Miałem pretensje do Pana Boga. Myślałem: „Chciałeś, żebym tu przyszedł, a teraz mieszkania mi nie chcesz załatwić?” – przypomina sobie. Wtedy ktoś poradził mu, żeby zadzwonił „na zamek”. On pomyślał, że to zupełne wariactwo, ale nie miał innego wyjścia. Wykręcił numer. – My czekamy na księdza. Kiedy ksiądz przyjdzie zobaczyć swoje mieszkanie? – usłyszał w słuchawce. Z wrażenia o mało jej nie upuścił. Otrzymał pokoje z widokiem na doskonale utrzymany angielski ogród. Wszystko zaczynało rozkwitać, bo nadchodziła wiosna. Było cudownie. Książę pomyślał także o pomieszczeniach dla parafian, żeby mieli się gdzie spotykać. Wszystko za darmo. – Jak mi by ło wstyd za te pretensje do Pana Boga! Szukałem mieszkania, a zamieszkałem w prawdziwym pałacu! – opowiada ksiądz Stanisław.

HERBATA Z RELIGIĄ
Po czterech latach udało się wybudować przy kościele dom parafialny z mieszkaniem dla proboszcza. Parafianie spotykają się tu na modlitwie i czytaniu Biblii. Prowadzą też w tym budynku herbaciarnię otwartą dla wszystkich mieszkańców miasta. Przychodzą wierzący i niewierzący, a każ dy może dowiedzieć się czegoś o tym, co dla niego naprawdę najważniejsze. – Ludzie z czeskich miast zaczynają tego szukać – mówi ksiądz Stanisław. Dobrze, że są ludzie, którzy chcą im to pokazać.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.