Jeśli zginę, pójdę do nieba

Gabriela Szulik

|

MGN 12/2003

publikacja 12.04.2012 01:56

Po obiedzie w parafii pojawiło się kilku mężczyzn. Po chwili przyszła druga grupa. Byli brudni i agresywni. Żądali broni. Przeszukali dom. Jeden z bandytów strzelił. Ksiądz Jan upadł. Strzały były śmiertelne.

Ksiądz Jan Czuba, lat 39 Ksiądz Jan Czuba, lat 39
ZAMORDOWANY NA MISJACH 27 października 1998 r. Loulombo Republika Kongo

Ksiądz Jan Czuba
lat 39

ZAMORDOWANY NA MISJACH
27 października 1998 r. Loulombo Republika Kongo

Tajemnice Janka
Kiedy Janina wyszła za mąż, któregoś dnia mama powiedziała: „No to większych uroczystości w naszej rodzinie już nie będzie”. – Mamo, a może jednak będziesz przygotowywać przyjęcie? – odezwał się najmłodszy, Janek. Był wtedy uczniem szkoły średniej. – Chyba że prymicje, ale na to się jeszcze nie zanosi – odpowiedziała mama. Janek uśmiechnął się i wyszedł na podwórko. Kilka lat później, w czerwcowy poniedziałek rodzice Janka przygotowywali się właśnie do wyjazdu w pole, kiedy syn powiedział, że jedzie prosić o przyjęcie do seminarium w Tarnowie. Zrozumieli, że nie spełnią się ich marzenia. Janek nie będzie prowadził gospodarstwa. – Już w seminarium był prezesem Kółka Misyjnego – opowiada brat misjonarza, Stanisław. – O misjach w Afryce marzył od dawna. Przed wyjazdem powstrzymywała go tylko prośba ciężko chorej mamy. Dwa tygodnie po jej śmierci zgłosił się do biskupa. – Jesteś za młody – tłumaczył biskup. – Musisz jeszcze tu popracować. – Jaki był szczęśliwy – wspomina brat – kiedy wreszcie dostał zgodę. – Od razu przyszedł do mnie, do zakładu, by powiedzieć, że wyjeżdża na misje. Nawet strażnika w bramie nie zauważył.

Afrykański miód
Nikt nie przypuszczał, że po wakacjach w 1998 roku ksiądz Jan wyjedzie z Polski na wieczne wakacje. W Republice Konga, gdzie pracował, trwały niepokoje po niedawnej wojnie domowej. – Co mnie ma spotkać, to mnie spotka, czy tu, czy tam – tłumaczył, kiedy odradzano mu wyjazd. – Jeśli zginę, pójdę prosto do nieba. Wiedział, że parafianie czekają. „Zgotowali mi gorące przyjęcie – pisał do brata. – Nie wiem dlaczego, ale bali się, że nie wrócę. Kiedy mnie zobaczyli i usłyszeli, to radości nie było końca”. Ksiądz Jan kochał tych ludzi i oni o tym wiedzieli. Chciał im dać wszystko. Nawet pszczoły z Polski przywiózł, by mieli miód. Założył sto uli. Cieszył się, gdy udało mu się utrzepać aż 100 litrów miodu. – Proszę się poczęstować – wzruszony pan Stanisław przynosi słoik ciemnego miodu afrykańskiego. – To na specjalne okazje – dodaje cicho. Martwił się ksiądz Jan, że dzieci są tam niedożywione. – Kozy z Polski by się przydały – pisał do brata – bo afrykańskie mleka nie dają. Marzył o pokoju dla nich i dla siebie. Chyba przeczuwał śmierć, ale chciał być z nimi do końca. Dwie godziny przed wtargnięciem bandy powiedział siostrom: „Gdy umrę tutaj, nie odsyłajcie mojego ciała do Polski, ale pochowajcie je obok groty, w trumnie z białych desek”.

Wierny do końca
Już od jakiegoś czasu bandy Nindża dawały znać o sobie. Szukali broni. W poniedziałek włamali się do budynku policji. Ucieczka policjanta chrześcijanina była dla nich informacją, że broń może być ukryta na plebanii. We wtorek, 27 października po obiedzie w parafii pojawiła się pierwsza grupa bandytów. Przeszukali cały dom. Broni oczywiście nie znaleźli. Poprosili o jedzenie. I wtedy pojawiła się druga grupa, o wiele bardziej agresywna. – Nie jestem tu po to, żeby zachęcać do wojny, ale do pokoju – tłumaczył im ksiądz Jan. To ich nie przekonało. – Dawaj broń, bo będziemy strzelać – zagroził jeden. – Możesz strzelać, ale ja nic nie wiem o broni – powiedział misjonarz. Bandyta strzelił dwa razy. Pierwsza kula przeszyła nogę, druga trafiła w brzuch. Ksiądz Jan martwy upadł na trawnik. Przestraszeni bandyci ukradli samochód i uciekli. Starszemu ministrantowi kazali przeszukać kieszenie zabitego księdza. Znaleźli kluczyki. W drugiej kieszeni był różaniec. – Taki z zielonych perełek. Mam go – pan Stanisław ma łzy w oczach. Ludzie, szczególnie chrześcijanie, poczuli się zagrożeni. W pośpiechu już następnego dnia pogrzebali ciało i uciekli z wioski. Nie wiedzieli, co teraz z nimi będzie. Gabriela Szulik

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.