Śmierć w pudle

Mędrzec Dyżurny

|

MGN 11/2003

publikacja 11.04.2012 23:41

Mam 14 lat. Bardzo boję się śmierci. Boję się, że już nigdy po śmierci nie zobaczę bliskich mi osób. Ciągle słyszę, że w niebie będzie lepiej, ale nie mogę w to uwierzyć. Robert

Śmierć w pudle

Drogi Robercie.
Kiedy zamkniesz oczy i pomyślisz: „śmierć”, co widzisz? Prawdopodobnie jakieś kościotrupy, czaszki, może groby. Kolorów za bardzo nie dostrzegasz, raczej szarość albo po prostu ciemność. Czujesz chłód. Ogólnie mówiąc nic przyjemnego. Skąd się to bierze? Ano, z obserwacji. „Jak cię widzą, tak cię piszą” – mawiają ludziska. No właśnie, a nieboszczyka widzą nie najlepiej. Nieboszczyk nie wygląda tak, jak byśmy sobie tego życzyli. Nikt żywy nie życzy sobie tak wyglądać, podobnie jak nikt żywy nie chciałby przebywać na stałe w ciasnym i nieogrzewanym lokalu poniżej poziomu ziemi. No i nieoświetlonym. Słyszałem kiedyś powiedzonko: „Jan Kowalski mieszkał naprzeciw cmentarza. Wiesz, gdzie mieszka teraz? – Naprzeciw swojego domu”. Cha cha cha, nawet zabawne, tyle że nieprawdziwe.

Proponuję taki obrazek: Tata przyniósł do domu nowiutki komputer. Ładnie zapakowany w kolorowy karton. Domownicy rzucili się z ciekawością i w dwie minuty komputer stał już na biurku. – A co z opakowaniem? – pyta nagle ojciec. – No... wynieśliśmy je do piwnicy – odpowiada zaskoczona rodzina. Tata zbiega po schodach i dostrzega skrzynię w ciemnej komórce. – Nie, co oni zrobili, takie ładne opakowanie, tak je otwarli, pocięli nożycami, łeee... – płacze, głaszcząc pudło. Powiemy, że coś tu z tatą nie w porządku. Nikt normalny nie przejmuje się opakowaniem, tylko zawartością. Każ dy wie, że trzeba naruszyć pudło, jeśli się chce wyciągnąć to, co jest w środku. Trzeba przeciąć taśmy mocujące, jakieś zabezpieczenia itd. Opakowanie już nie będzie takie ładne jak wcześniej, ale prawie nikt nad tym nie leje łez, bo normalny człowiek cieszy się z nabytku, którego dokonał. Śmierć jest trochę jak otwarcie opakowania.

W ten sposób Bóg jakby wydobywa z ludzkiego ciała duszę. Niezupełnie tak samo, bo ciało to jednak nie jest opakowanie. Wymaga szacunku, bo było świątynią Ducha Świętego, a w końcu zmartwychwstanie i połączy się z duszą. Chodzi mi jednak o porównanie z tym, co dzieje się z ciałem w chwili śmierci. To tylko ono staje się martwe, gdy opuszcza je dusza. Ale ludzka wyobraźnia powoduje, że na nim się skupiamy, bo tylko je widzimy. Duszy nie widać, więc mamy wrażenie, jakby śmierć by ła otwarciem pudła, w którym niczego nie było. W tych warunkach trudno się dziwić, że człowiek rozpacza głównie nad tym, co zostało. No i tu jest miejsce dla wiary. Wiara nakłada człowiekowi takie okulary, przez które on zaczyna dostrzegać kontury duszy opuszczającej ludzkie ciało. Dlatego chrześcijanie nie kładą zmarłym do grobu jedzenia lub „sprzętu gospodarstwa domowego”, jak się to zdarzało poganom.

Oni wiedzą, że Jan Kowalski nie mieszka naprzeciw swojego domu, bo jego domem jest niebo. Nie ma tam nic z ciemności, ciasnoty i chłodu grobu. Nie ma tam nic ze smutku pogrzebu i nic z udręk rozłąki. To normalne, że czujemy lęk przed operacją rozcinania naszego „opakowania”. Nie jest natomiast normalne, że człowiek dał sobie wmówić, że Bóg go nie kocha i po otwarciu zdemoluje zawartość. To jest największe oszustwo diabła. W efekcie niejeden umierający myśli: „Idę w zimną i samotną ciemność, nikt się po mnie nie zgłosi”. Nieprawda: idziesz w najlepsze, kochające ręce Boga. Właściwie nawet dobrze, że nie wiesz, jak to będzie, bo byś tu nie wytrzymał nawet chwili. „Moja siostra śmierć” – mówił z czułością święty Franciszek. No właśnie. Ona nie kosi, tylko wprowadza.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.