Osiem dni pokoju

Kamil Szczurski

|

MGN 10/2003

publikacja 11.04.2012 13:35

– Niemożliwe, by Papież mógł tam pojechać – orzekli specjaliści od bezpieczeństwa. To zbyt niebezpieczne

ŚMIERĆ I CIERPIENIE
W Ugandzie od lat trwała wyniszczająca i krwawa wojna domowa. Szczególnie niebezpiecznie było na północy kraju. – Ludzie ginęli tam jak muchy – wspomina pani doktor Wanda Błeńska, polska świecka misjonarka, która w Ugandzie spędziła 40 lat. Zgromadziły się tam resztki wojsk byłego prezydenta Miltona Obote i generała Idi Amina. Prawdziwe bandy żołdaków bez sumienia i litości. Na domiar złego ten obszar zamieszkuje bardzo wojownicze plemię Karamojongów. – Chyba przez półtora roku – mówi dalej pani doktor – nie można tam było pojechać bez obawy napadu. Aż do pielgrzymki Ojca Świętego.

Osiem dni pokoju   fot. ARTURO MARI UPARTY BISKUP
Tamtejszy biskup bardzo chciał, by Papież odwiedził również jego diecezję. Najbardziej niespokojną, najbardziej umęczoną walkami i śmiercią wielu ludzi. Urzędnicy watykańscy odpowiedzialni za organizację pielgrzymki nie chcieli o tym słyszeć. – Tam trwa wojna – mówili. Nie sposób zapewnić Ojcu Świętemu bezpieczeństwa. Tego się nie da zrobić. Biskup nie poddał się jednak tak łatwo. Skoro nie udało mu się drogą urzędową, spróbował inaczej. Napisał list bezpośrednio do Ojca Świętego z prośbą, by przyjechał do jego diecezji. Ku utrapieniu pracowników Kurii Rzymskiej Papież odpowiedział: „Przyjadę”. Na nic się zdało zwracanie uwagi, że przez ostatnie półtora roku kontakty z diecezją były bardzo utrudnione i że nikt tam nie mógł dojechać z powodu bezustannych walk i napadów. Papieskie „przyjadę” było zdecydowane.

STRACH
Pani Wanda wraz ze współpracownikami chciała oczywiście spotkać się z Ojcem Świętym. Jednak Bulubę, gdzie pracowała, od miejsca spotkania dzieliło ponad 400 kilometrów. W dodatku nikt tamtędy od półtora roku nie jeździł. Ci, którzy próbowali, często już nie wracali. Na podróżnych nieustannie napadali żołnierze. – Nie można było tej drogi, jakieś 400 kilometrów, czy więcej, obsadzić ochroną – wspomina pani Wanda. – O tym po prostu mowy nie było. Kto zdoła opanować grasujące przy drogach bandy dawnych żołnierzy? Mimo to zdecydowali się pojechać. Z duszą na ramieniu, mając tylko nadzieję, że się uda. Jak się później okazało, niepokoili się zupełnie bez potrzeby. Dojechali bezpiecznie, tak samo jak Papież.

PROSTA RECEPTA
– Papieża przywitał ogromny transparent z napisem: „Powiedz mam, co mamy czynić?”. Ojciec Święty spojrzał na napis i odpowiedział: „No to Wam powiem to, co Jan Chrzciciel powiedział: »Nawróćcie się i wierzcie w Ewangelię«; a nawrócić się to znaczy więcej nie grzeszyć”. I koniec. I nic więcej. Każdy wiedział, o co chodzi – wspomina pani Wanda. Wizyta Papieża w Ugandzie trwała 8 dni. Przez ten czas nie było ani jednego napadu, nic nie zagroziło pielgrzymom. Ojciec Święty przywiózł ze sobą dar największy, jaki można sobie wyobrazić. Ponad tydzień pokoju. Nikomu nic się nie stało. – A Ojca Świętego to chyba sama Matka Boska broniła – mówi doktor Błeńska. Większość mieszkańców Ugandy to ludzie bardzo młodzi. Wielu z nich nigdy nie doświadczyło pokoju. Przez te 8 dni znaleźli się w innym świecie. Słuchacze chyba przejęli się słowami Papieża, bo proces pokojowy w Ugandzie powoli, lecz stale postępuje. – Są ludzie, którzy niosą pokój – kończy doktor Błeńska. – I to działa.

Doktor Wanda Błeńska   Doktor Wanda Błeńska
Doktor Wanda Błeńska ma dziś ponad 90 lat. Ponad 41 spędziła w Afryce, w Bulubie, niewielkiej miejscowości w Ugandzie. O Afryce zawsze mówi z wielką miłością. W Bulubie prowadziła szpital dla trędowatych. Niewielką lecznicę zamieniła w słynny na cały świat ośrodek walki z trądem. Przyjeżdżali tam lekarze ze wszystkich stron, by uczyć się od Dokty – jak pacjenci nazywali doktor Wandę – o trądzie. Dziś trąd jest już chorobą uleczalną, jednak kiedy dr Błeńska zaczynała pracę z chorymi w 1951 roku, nikt jeszcze o tym nie wiedział. Wystarczy przeczytać opisy w Piśmie Świętym, jak traktowani byli trędowaci, jak wielki lęk budziła ta choroba (kto ciekawy, niech zaglądnie np. do Księgi Powtórzonego Prawa). W Ugandzie przetrwała zmiany rządów i wojnę domową cały czas pracując i lecząc trędowatych. Odkąd wróciła do kraju, nie przestała pracować. Bardzo trudno zastać ją w domu. Ciągle w rozjazdach, wszędzie niesie świadectwo lekarza misyjnego, człowieka, który w imię miłości poświęcił się innym.

Uganda leży w Afryce Wschodniej, między Jeziorami Wiktorii i Alberta. To kraj o mniej więcej jedną trzecią mniejszy od Polski i ludzi też tam mieszka o jedną trzecią mniej. Co ciekawe, ponad połowa mieszkańców ma poniżej 15 lat; w Polsce to niecałe 18 procent. Krajobraz Ugandy tworzą równiny z wystającymi łańcuchami górskimi. Najwyższy szczyt, Mount Stanley, sięga 5110 m n. p. m., czyli dwa razy tyle, co nasze Rysy. Najnowsza historia Ugandy jest bardzo dramatyczna. W 1962 roku kraj ten uzyskał pełną niezależność od Wielkiej Brytanii. Od 1966 r. rządzili na przemian premier Milton Obote i dowódca armii generał Idi Amin. I jeden, i drugi byli krwawymi władcami. Trwała wojna domowa. Uganda została też wplątana w konflikty z sąsiednimi państwami. Oblicza się, że Amin odpowiedzialny jest za śmierć 300 000 ludzi, a Obote za śmierć 100 000. Dziesięć lat temu nowy prezydent Museveni zapowiedział zmiany na lepsze. To był początek przemian, jednak w kraju do dzisiaj działają zwalczające się ugrupowania. Giną żołnierze oraz przypadkowi świadkowie. Obowiązuje bowiem zasada: „Najpierw strzelaj, a potem pytaj, kto idzie”. Efektem tego jest głód i powszechny chaos. Przed Ugandą jest jeszcze bardzo długa droga do pełnego pokoju.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.