Skrzydlaty taran

Franciszek Kucharczak

|

MGN 09/2003

publikacja 10.04.2012 17:28

Husarze spoglądali spod przytwierdzonych do hełmów żelaznych osłon na stojącą na stoku wzgórza armię szwedzką. Jeden z nich próbował policzyć nieprzyjacielskie chorągwie, ale było ich zbyt wiele. Stojący obok dowódca, hetman Jan Karol Chodkiewicz machnął ręką. - Daj waść spokój. Policzymy je, gdy pobijemy - mruknął.

Skrzydlaty taran

Był 27 września 1606 roku. Szczupłe wojska polsko-litewskie stały na wzgórzu opodal wsi Kircholm. Naprzeciw, na pochyłości sąsiedniego wzniesienia, ustawiły się w szachownicę trzykrotnie liczniejsze pułki króla szwedzkiego, Karola IX. On sam dowodził. Nie miał obaw, bo ogromna przewaga liczbowa upewniała go o zwycięstwie. Nie znał jeszcze zdolności hetmana wielkiego litewskiego, z którym miał się zmierzyć. Sam hetman Chodkiewicz nie lekceważył przeciwnika. Wcześniej zarządził czterdziestogodzinne modlitwy zakończone spowiedzią.

Teraz ustawił swoje ledwo trzyipółtysięczne wojsko w „hufie granitowym", to znaczy w ściśniętym szyku, żeby z daleka sprawiać wrażenie jeszcze bardziej nielicznego. Słońce zawędrowało już wysoko, ale wrogie armie tkwiły wciąż w miejscu. Jedynie harcownicy obu stron uganiali się po polu, próbując się wzajemnie zaczepiać. Nagle na lewym skrzydle Polaków zaczął się ruch. To dziewięciuset jeźdźców z chorągwi Tomasza Dąbrowy złamało szyk. Uciekali! Wyglądało na to, że przerazili się masy Szwedów i wobec pewnej klęski chcą ocalić skórę. Karol IX uśmiechnął się szeroko. Dał znak do natarcia.

Zbrojne szeregi ruszyły w dół. Kiedy szwedzka piechota znalazła się na pochyłości zajmowanego przez Polaków i Litwinów wzgórza, udająca ucieczkę jazda błyskawicznie zmieniła front. Teraz z całym rozpędem zaatakowała przeciwnika. Odezwały się działa i strzelby, zasypując nacierających gradem pocisków. W tym samym momencie ruszyła się husaria Wincentego Wojny. Szwedzi ledwie zdążyli oddać salwę z muszkietów. Lawina skrzydlatych jeźdźców zderzyła się z piechotą z taką siłą, że jej szyki natychmiast poszły w rozsypkę. Na nic zdały się piki, którymi najeżyła się piechota. Galopujący w dół stoku, okuci w stal husarze, byli mocniejsi niż taran. Daremnie dowódcy starali się zatrzymać uciekających. Wkrótce dwaj z nich zginęli, trzeci został ranny, a najlepsze szwedzkie wojska w przerażeniu przemieszały się ze sobą.

Husaria Teodora Lackiego przeszła na wylot i uderzyła z tyłu. Zaczęła się straszna rzeź. Król szwedzki znalazł się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Ubito pod nim wierzchowca i teraz rozglądał się z rozpaczą po polu bitwy. Uratował go niejaki Henryk Wrede, który oddał mu własnego konia, żeby za chwilę zginąć pod ciosami szabel. Po pół godzinie bitwa była skończona. Teraz trwała już tylko pogoń za niedobitkami świetnej armii szwedzkiej. Kiedy zapadł zmrok, było już po wszystkim. Na kircholmskim polu, wśród potrzaskanych wozów, rozbitych armat i całej masy sprzętu leżało sześć tysięcy zabitych Szwedów. Pozostałe trzy tysiące poległo w czasie ucieczki. Zaledwie kilkuset wraz z królem znalazło schronienie na statkach. Polacy i Litwini stracili zaledwie... stu ludzi. Dzięki temu świetnemu sukcesowi sława Jana Karola Chodkiewicza rozeszła się po całej Europie, a bitwę pod Kircholmem uznano za jedno z największych zwycięstw taktycznych w dziejach świata.

Hetman Karol Chodkiewicz dotarł pod Kircholm idąc na odsiecz Rydze. Obecna stolica Łotwy była wówczas głównym miastem Inflant, te zaś znajdowały się pod panowaniem polskim. Latem 1605 roku Szwedzi wylądowali na wybrzeżu z armią liczącą ponad 9 tysięcy żołnierzy, z zamiarem zagarnięcia Inflant. Siły Rzeczypospolitej, które zastąpiły najeźdźcom drogę, miały 2400 jazdy, w tym 1450 husarii, i 1000 żołnierzy piechoty. Mimo trzykrotnie mniejszej liczebności polska armia zadała Szwedom straszliwą klęskę, o której głośno było w całej Europie.
 

Tekst ukazał się w "Małym Gościu Niedzielnym"

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.