Z piłki same korzyści

ks. Arkadiusz Nocoń

|

MGN 07-08/2003

publikacja 10.04.2012 12:45

Aldair, piłkarski mistrz świata z roku 1994, długoletni obrońca AS Roma, specjalnie dla „Małego Gościa”

Z piłki same korzyści fot. AGENCJA GAZETA

– W AS Roma grasz od trzynastu lat. Niedawno w jednej z włoskich gazet nazwano Cię najbardziej kochanym przez kibiców piłkarzem tego klubu. Jak zdobywa się miłość kibiców?
– To nie jest zbyt trudne. Jak w każdej innej dziedzinie życia, także w sporcie obowiązują pewne reguły. Jeśli ktoś ich przestrzega, sam zyskuje sympatię i szacunek u innych. Jeśli chodzi o kibiców AS Roma, to myślę, że lubią mnie również za moją wierność temu klubowi.

– Dlaczego tyle lat grałeś w jednym klubie? To rzadko spotykane. Może nie miałeś innych propozycji?
– Propozycje były, i to bardzo interesujące, ale zdecydowałem się pozostać w Rzymie ze względu na rodzinę, na dzieci. Chciałem zaoszczędzić im zmiany szkoły, kolegów. To nie zawsze dobrze wpływa na naukę.

– Czym jest dla Ciebie piłka nożna?
– Wszystkim. Przecież całe moje życie jest z nią związane. Oczywiście na początku nie wiedziałem, że zostanę piłkarzem. Traktowałem ten sport jak zabawę, rozrywkę, ale kiedy stało się jasne, w wieku około 19 lat, że piłka będzie moim zawodem, starałem się do niego przygotować najlepiej, jak tylko potrafiłem, po pierwsze dlatego, aby nie zawieść kibiców, którzy na mnie liczyli, a po drugie, przecież brałem za to pieniądze. Bardzo dokładnie spełniałem więc zalecenia moich opiekunów i trenerów, wykonywałem to, co mi mówili. Bardzo cieszę się z tego, że zostałem piłkarzem. Pomijając piękne przeżycia, które były moim udziałem, sport pozwala mi zachować dobrą kondycję, czuć się fizycznie bardzo sprawnym, jednym słowem same korzyści.

– Jaki był Twój dom rodzinny?
– Urodziłem się w niewielkiej miejscowości Ilheus w Brazylii. Moi rodzice nadal tam mieszkają. Byliśmy bardzo biedni. Było nas pięcioro rodzeństwa. Opuściłem dom mając 14 i pół roku. W mojej miejscowości mówiono mi, że jestem dobrze się zapowiadającym piłkarzem. Mój ojciec w to wierzył, pozwolił mi więc zapisać się do klubu piłkarskiego. Zawsze jednak byłem bardzo związany z moją mamą, która była osobą bardzo wymagającą, w domu musieliśmy pracować. Mama sprzeciwiała się mojej grze w piłkę, zwłaszcza kiedy dochodziły ją skargi nauczycielek, że zamiast do szkoły poszedłem na boisko. Nie była z tego zadowolona. Ojciec był inny. Może dlatego, że sam grał w piłkę, miał więcej zrozumienia.

– Tata miał rację. Zostałeś mistrzem świata. W finałach w Stanach Zjednoczonych w 1994 roku. Brazylia zdobyła pierwsze miejsce.
– Docierało to do nas powoli. Dopiero po powrocie do Brazylii, gdy w różnych miastach spotykaliśmy się z milionami kibiców, którzy na nas czekali, mieliśmy okazję ochłonąć i nacieszyć się tym zwycięstwem. Nie wiem tylko, co było bardziej męczące – udział w turnieju, czy te niekończące się spotkania…

– Co się czuje, gdy zdobywa się mistrzostwo świata, gdy patrzą na Ciebie miliony ludzi na całym świecie?
– Jestem osobą raczej spokojną. Bardziej przeżywam porażki, jak chociażby przegraną z Francją 3: 0 w finale w 1998 roku, niż zwycięstwa. Jeśli chodzi o zdobycie mistrzostwa świata, to – pamiętam – nie wyszedłem świętować ze wszystkimi zwycięstwa. Zostałem w hotelu, bo myślami byłem przy mojej żonie, która akurat spodziewała się dziecka. Nie mogłem się doczekać, kiedy już będę w domu.

– Czy to znaczy, że zdobycie mistrzostwa świata nie było dla Ciebie najszczęśliwszym dniem w życiu?
– Najszczęśliwszymi dniami były te, kiedy urodziły się moje dzieci: Stefan w 1992 roku i Julia w 1994. Mistrzostwo świata to, owszem, ogromna radość, ale szczęście to więcej niż radość…

– Chciałbym na chwilę jeszcze wrócić do Mistrzostw Świata w Ameryce, do samego finału z reprezentacją Włoch. W pewnym momencie, gdy o złotym medalu miały zadecydować rzuty karne, widziałem w telewizji, jak objęliście się ramionami i wymawialiście jakieś słowa. Wyglądało to na modlitwę…
– Bo to była modlitwa. Piłkarze Brazylii modlą się w szatni przed i po meczu.

– Każdy osobno, w ciszy?
– Modlimy się razem, choć nie wszyscy są katolikami.

– Grając w AS Roma, miałeś z pewnością okazję spotkać się z Papieżem. Jak wspominasz to spotkanie?
– Tak, to także był jeden z powodów mojego pozostania w Rzymie. Z czasem byłem jednak coraz bardziej zdenerwowany i zawiedziony, bo upływały lata, a mnie ciągle nie udało się spotkać z Ojcem Świętym. W końcu jednak miałem to szczęście. Było to parę lat temu, gdy zdobyliśmy mistrzostwo Włoch. Cała drużyna była wówczas na prywatnej audiencji u Ojca Świętego. Było to niezapomniane przeżycie, spełniło się jedno z moich największych pragnień.

– Niedługo kończysz karierę, jesteś jednym z najstarszych piłkarzy w lidze włoskiej – masz 37 lat i ponad 300 rozegranych spotkań w AS Roma! Co zamierzasz robić po przejściu na emeryturę?
– Chcę pozostać przy piłce, w Brazylii jest wiele utalentowanej młodzieży, której chciałbym się poświęcić. Ja sam wszystko zawdzięczam piłce, przeżyłem dzięki niej tyle pięknych chwil, wzruszeń. Miałem piękną karierę, doszedłem do tego, o czym nawet nie śniłem. Byłem mistrzem świata, wiele razy mistrzem kraju, a przy okazji mogłem pomóc mojej rodzinie i wielu ludziom, a kibicom dostarczyć pięknych przeżyć. Pora, by się jakoś za to odwdzięczyć.

Nascimento Santos Aldair - jeden z najlepszych obrońców świata. Trzy razy z narodową reprezentacją Brazylii grał w finałach mistrzostw świata:
* w 1990 roku we Włoszech, gdzie Brazylia odpadła w 1/8 finału;
* w 1994 roku w USA, gdzie Brazylia zdobyła tytuł mistrza świata;
* w 1998 we Francji, gdzie „canarinhos” przegrali w finale z gospodarzami 0: 3. Od przyjazdu do Europy w 1990 roku przez 13 lat grał w AS Roma. Zdobył z nią wiele tytułów, między innymi dwa lata temu mistrzostwo Włoch. W tym roku postanowił wrócić do swojej ojczyzny.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.