Dlaczego odchodzą?

Mędrzec Dyżurny

|

MGN 07-08/2003

publikacja 10.04.2012 12:37

Często odchodzą od nas nasi najbliżsi. Każdy mi mówi, że Bóg zabiera ich do siebie, bo nas bardzo kocha. Sześć lat temu zginął w wypadku samochodowym mój tato. Rok temu zmarła moja babcia. Odeszły ode mnie dwie bliskie osoby. Nie umiem tego zrozumieć. Czy mógłbyś mi to wytłumaczyć? Ania

Dlaczego odchodzą?

Droga Aniu.
Szpital, jak wiadomo, nie służy do tego, żeby w nim po wiek wieków siedzieć, ale żeby z niego wyjść. Jako osoba wyleczona, oczywiście. Wyobraź sobie, że leżysz w takim szpitalu. Zaznajomiłaś się z innymi pacjentami, a że leżycie dość długo, zaczęłaś się przyzwyczajać do tej sytuacji. Może nawet zapomniałaś, że Twój właściwy stan to życie w pełni sił, a nie ciągłe zażywanie tabletek, łażenie na zabiegi albo badania. Aż tu nagle patrzysz któregoś ranka, a łóżko obok, zajmowane dotąd przez ulubioną koleżankę, jest puste. – Gdzie ona jest? – pytasz zdziwiona. – Wreszcie wyzdrowiała, więc wypisaliśmy ją do domu – odpowiada lekarz. – No nie, a co ze mną? Jak tak można? Nie wiedziałam, że pan doktor jest taki okrutny – awanturujesz się. Następnego dnia szpital opuszcza druga twoja przyjaciółka. Ty wpadasz w czarną rozpacz i jeszcze obficiej wylewasz na lekarza swoje żale. I tak dalej, a za każdym razem masz do niego coraz większe pretensje. Czasem mówiło się na nasze ziemskie życie „padół płaczu”. Może to trochę przesada, bo ja jeszcze nie widziałem takiego, który by bez przerwy beczał, ale coś w tym jednak jest. Nie jest to życie takie sympatyczne, jak byśmy chcieli, prawda?

Ciągle jakieś kłopoty, choroby, a jak nic nie dolega, to za gorąco albo za zimno, za nudno albo za ponuro. Jak by się chciało pobiegać, to deszcz pada, a jak słońce zaświeci i chcesz popływać, to rolnicy modlą się o deszcz. Nawet gdy wyjedziesz gdzieś na rajskie wyspy, to Ci znowu grożą jakieś skorpiony czy inne tałatajstwo. Kupisz komputer, to Ci się tam wirus zagnieździ, a kiedy go usuną, to monitor wysiądzie. Nauczysz się do szkoły, ale na klasówce Ci wiedza z głowy nagle wycieknie. Dzisiaj podziwiasz przyrodę i krzyczysz „Życie jest piękne”, a jutro pomstujesz na cały świat, bo ci chomik zdechł. Można tak bez koƒca. Nasza ziemia to jest taki szpital, Aniu. Wygląda na to, że Pan Bóg nas w nim umieścił, żebyśmy wyzdrowieli. Wcale się do tego nie palił, ale choroba pod nazwą „grzech pierworodny” była zbyt poważna. Nie tak miało być, ale skoro już się stało, Bóg dla naszego uleczenia zastosował metodę transfuzji.

Chce przetoczyć nam krew swojego Syna. Tylko tak możemy wyzdrowieć i żadne tam domowe sposoby nie pomogą. My siedzimy w takim szpitalu od urodzenia i dlatego nie bardzo możemy sobie wyobrazić, jak to jest poza jego murami. A będzie dużo lepiej, niż potrafi to objąć nasz umysł. Żeby tam jednak być, trzeba wyzdrowieć. Szkoda, że nie wszyscy chcą podpisać zgodę na właściwe leczenie. Wtedy sprawa się przeciąga. Pacjent jest utrzymywany przy życiu, bo lekarz nie chce, żeby wyszedł ze szpitala „nogami do przodu”. Wiesz już, o co mi chodzi. Ci, którzy od nas odchodzą, po prostu opuścili szpital i tak naprawdę teraz dopiero zacznie się dla nich życie. Niektórzy muszą jeszcze nabrać pełni sił w ośrodku rehabilitacyjnym „Czyściec”, ale to tylko kwestia krótkiego czasu. Wiem, Aniu, że to bardzo boli, kiedy ktoś bliski odchodzi. Ale zadaj sobie pytanie, czemu to boli, skoro ten, kto odszedł, teraz dopiero zaczyna żyć. Teraz dopiero jest szczęśliwy, bo to, co my tu nazywamy szczęściem, ma się do szczęścia niebian jak kałuża do oceanu. Więc czemu boli? Myślę, że człowiek w takich wypadkach płacze nad sobą, a nie nad tym, który odszedł. Bo to JA zostałem sam, bo to JA teraz jestem bezradny, pozbawiony bliskiego serca. 

Nie zamierzam się wymądrzać i gadać o radości z okazji pogrzebu. To by było nawet dziwne, a przecież naturalne jest, że ludzie z trudem znoszą rozłąkę – zwłaszcza długą. Nie chodzi o to, żeby ludzie nie płakali po śmierci bliskich, tylko żeby widzieli przez łzy, że Pan Bóg naprawdę jest dobry. Żeby wiedzieli, że skoro zabrał nam kogoś, to nie dlatego, żeby nas osierocić, tylko żeby ten ktoś wreszcie wyszedł ze „szpitala”. Dobrze Ci ludzie mówią, że Pan Bóg nas kocha. Jest doskonałym, troskliwym lekarzem, więc nie dziw się, że przede wszystkim zależy mu na tym, żeby wszyscy doszli do zdrowia. A leczenie wymaga czasem bólu. Jeśli w cierpieniu nie stracisz wiary, że Bóg Cię kocha, to wylane łzy Cię oczyszczą. Nie wytłumaczę Ci, jak się to dzieje, bo to widać dopiero z tamtej strony. Twój tata i twoja babcia z pewnością to dobrze rozumieją. I na pewno teraz dużo lepiej Cię kochają, niż byli to w stanie robić na ziemi. Moi kochani Czytelnicy  i Korespondenci. Bardzo przepraszam tych, którzy nie mogą doczekać się odpowiedzi. Staram się jak mogę, często odpisuję od razu indywidualnie, najczęściej na e-maile, ale nie nadążam, więc proszę o cierpliwość. Mam też prośbę o podpisywanie listów nazwiskiem i adresem. Proszę się nie obawiać, ja ich nie ujawniam.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.