Szczęk mieczy w Grodźcu

Krzysztof Kwaśniewicz

|

MGN 07-08/2003

publikacja 10.04.2012 10:55

Zgrzytnęło. Trzasnęło. Mocno zdziwiony facet w blaszanym wdzianku nerwowo szukał miecza. Co u licha? Stojący po przeciwnej stronie przyłbicy osobnik zarechotał. I co teraz?

Szczęk mieczy w Grodźcu

 Kurz wzniesiony przez walczących rycerzy opadł. Nieszczęśnik pozbawiony broni usiłował cały wepchnąć się za tarczę. Niestety, to ta, to inna część ustrojona w przerośniętą puszkę od konserw wystawała dołem lub górą. Byle tylko nie dać się trafić! Przeciwnik na szczęście okazał się rycerzem. Pozwolił podnieść miecz i walka potoczyła się dalej. Jednak nie do pierwszej krwi, a tylko do trzeciego trafienia.

Kiedy dwóch rycerzy spotyka się na udeptanej ziemi, to pewnie jest średniowiecze. Nieprawda. Wystarczy udać się na najbliższy turniej rycerski, by naocznie się przekonać. A turnieje co rusz odbywają się na rozmaitych zamkach, ot choćby jak ten w Grodźcu, już siódmy. Spotykają się na nich członkowie bractw rycerskich, grupki zapaleńców, którzy starają się odtworzyć ubiory, zachowanie i sposób życia naszych przodków. Oczywiście z umiarem. Nie idzie przecież o to, by nie używać wszelkich udogodnień, ale o to, by świetnie się bawić. Stąd spora ilość rycerzy nosi okulary, a niektóre stroje bojowe podejrzanie przypominają dżinsy.

Nie przeszkadza im to w okładaniu się mieczami, zwłaszcza że zbroje wyścielone gąbką skutecznie chronią przed urazami. Pecha mają Szkoci, którzy nie noszą zbroi. Dlatego raczej nie stają do pojedynków, za to w zawodach łuczniczych są częstymi gośćmi. Całe szczęście, że nie uczestniczą w walce – wzorem swych historycznych poprzedników – nago. Co do ubiorów panuje zupełna dowolność, byle przypominały średniowieczne. Trzeba jednak przyznać, że wiele z nich zostało odtworzonych z dużą starannością. Każdy turniej prowadzony jest według ustalonych wcześniej reguł, a tłumy, hm... pospólstwa przyglądające się zza barierki dowodzą, że w wielu z nas tkwi tęsknota za rycerskim światem. A rycerze nie tylko sami się bawią, ale także stanowią przykład. I wśród najbliższych, i wśród innych ludzi. I o to właśnie chodzi. 

Mieszkanie na wulkanie
Zamek jest stary. Przynajmniej pod spodem. Najpierw stał w tym miejscu gród obronny Bobrzan. Później Piastowie mieli tu jeden ze swoich zamków. Już w 1155 roku można o nim przeczytać. Książęta śląscy podejmowali tu swoich gości. Przez jakiś czas mieszkał w nim raubritter Bożywój. Potem znowu książęta legniccy. W końcu trafił w ręce cesarskie. Tu stacjonował podczas wojny trzydziestoletniej Albrecht Wallenstein, wódz wojsk cesarskich. Zamek został wtedy prawie całkiem zniszczony. Próbowali go odbudowywać książęta brzescy, lecz nie doprowadzili prac do końca. Tak było przez ponad 200 lat.

Na początku XX wieku zamek odbudowano w stylu romantycznym – to znaczy zbudowano go od nowa tak, by przypominał średniowieczne zamczysko. Nie miał jednak szczęścia. W 1945 roku został częściowo spalony, a potem stała się rzecz jeszcze gorsza: przekazano go w użytkowanie miejscowemu PGRowi. To doprowadziło zamek do prawie całkowitej ruiny. Teraz budowla pozostaje pod opieką gminy Zagrodno. Działa tam Towarzystwo Przyjaciół Grodźca „Kasztelania”, które między innymi organizuje turnieje rycerskie. Takie jak ten, który odbył się 17 i 18 maja, i z którego zdjęcia możecie zobaczyć obok. Ale i wtedy, gdy nie ma turnieju, warto wyskoczyć ze Złotoryi na krótką wizytę do Grodźca. To niedaleko. A jest co zobaczyć. Począwszy od malowniczego położenia na wygasłym wulkanie (zdjęcie u góry), a skończywszy na pięknych kamiennych murach i tajemniczych, mrocznych korytarzach.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.