Ludzie z ikrą czyli grube ryby Europy

MGN 07-08/2003

publikacja 10.04.2012 08:25

Cesarzowa Helena * Leon Wielki * św. Benedykt z Nursji * Biskup Bonifacy * św. Dominik * św. Katarzyna Sieneńska * Ignacy Loyola * Robert Schuman * ks. Jakub Alberione * Josémaria Escrivá de Balague

Cesarzowa Helena z najważniejszym znaleziskiem swojego życia   Cesarzowa Helena z najważniejszym znaleziskiem swojego życia
SPEŁNIONE MARZENIE CESARZOWEJ

Sędziwa cesarzowa Helena miała już 80 lat, kiedy postanowiła wybrać się z Rzymu do Jerozolimy. Na miejscu chciała osobiście pokierować pracami ziemnymi na Kalwarii. Od wielu lat jej największym pragnieniem było odszukanie krzyża, na którym zawisł Pan Jezus. Dlatego zdecydowała się na tak daleką i męczącą podróż. Opłaciła robotników, którzy przekopywali kalwaryjskie wzgórze. Historycy podają, że 14 września 323 lub 324 roku, poszukiwacze natknęli się na belki trzech krzyży. Ale która pochodziła z krzyża Jezusa?

Nie było wiadomo. Wtedy Makary, biskup Jerozolimy, doradził cesarzowej, by każdej belki dotknęła umierająca kobieta. Pomysł biskupa okazał się dobry. Chora kobieta dotknęła dwóch belek, a jej stan się nie poprawił. Dopiero kiedy wniesiono trzecią belkę, tę prawdziwą, natychmiast wyzdrowiała. To krzyż, na którym umarł Pan Jezus – orzekli wszyscy zgodnie. Helena kazała podzielić drzewo krzyża Świętego na trzy części. Jedną zostawiła w Jerozolimie, drugą wysłała do swojego syna cesarza Konstantyna Wielkiego, a trzecią zabrała ze sobą do Rzymu.

W ten sposób przyczyniła się do odnalezienia najważniejszej relikwii i może być zaliczona do pierwszych grubych ryb chrześcijaństwa. Kiedy w młodości pracowała w gospodzie jako służąca – jak mówią historycy – nic nie wskazywało na to, że w przyszłości będzie jedną z najpotężniejszych kobiet. Jej jedyny syn, cesarz Konstantyn Wielki, kiedy był u szczytu władzy, nadał jej tytuł augusty – najwyższy, jaki mogła nosić kobieta w cesarstwie rzymskim. Swoją wielką władzę i bogactwo Helena wykorzystała dla rozwoju chrześcijaństwa.

Spotkanie Leona Wielkiego z Atyllą według wyobrażenia Rafaela.   Spotkanie Leona Wielkiego z Atyllą według wyobrażenia Rafaela.
NA SPOTKANIE Z BARBARZYŃCAMI

Imperium rzymskie, którego potęga sięgała od jednego krańca ziemi do drugiego, powoli chyliło się ku upadkowi. Płonęły miasta i wioski, a mieszkańcy cesarstwa wpadali w przerażenie na wieść o zbliżających się Wandalach, Hunach, czy innych barbarzyńcach. Najgorszą sławą cieszył się Atylla, wódz Hunów. Mówiono o nim, że „trawa nie rosła tam, gdzie postąpił jego koń”.

Jego hordy ślepo niszczyły wszystko, co napotkały po drodze. W roku 452 ruszył na Italię, chciał zdobyć Rzym. Papieżem był wtedy Leon I, później słusznie nazwany Wielkim. Nie przestraszył się Atylli. Kiedy hordy Hunów szły na Rzym, wielki papież wyszedł za miasto na spotkanie z Atyllą. Nad brzegami jeziora Bolesna papież jakimś sposobem zdołał go przekonać, aby wycofał się z granic Italii.

Groźny i nieokrzesany wódz Hunów był pod tak wielkim wrażeniem Leona, że swoim wojskom dał rozkaz do odwrotu. Gdy trzy lata później na Rzym napadli Wandale, papież nie dopuścił do spalenia miasta i mordów. Po tym wydarzeniu ludzie widzieli w nim bohatera i czcili go niemal jak świętego. Był prawdziwą grubą rybą, najważniejszą osobą czasów, w których żył. Kiedy zmarł w 461 roku w Rzymie, jako pierwszy papież został pochowany w przedsionku Bazyliki św. Piotra.

Relikwiarz ze szczątkami ręki św. Benedykta. Tą ręką napisał benedyktyńską regułę.   Relikwiarz ze szczątkami ręki św. Benedykta. Tą ręką napisał benedyktyńską regułę.
NAJSŁYNNIEJSZY REGULAMIN
– Czemu płaczesz? – zapytał Benedykt. Nie musiał czekać na odpowiedź. Leżący na ziemi potłuczony gliniany garnek mówił sam za siebie. Młodzieniec – Benedykt miał wtedy może 20 lat – wziął do rąk resztki naczynia i gorącą modlitwą sprawił, że powróciło ono do pierwotnego kształtu. Wiadomość o cudzie błyskawicznie rozeszła się po okolicy.

Sąsiedzi pokazywali sobie Benedykta palcami: „To ten, który ma w sobie świętą moc”. Tak rodziła się sława jednej z największych grubych ryb Europy. Tak grubych, że został nawet ogłoszony patronem naszego kontynentu. Święty Benedykt z Nursji, bo o nim mowa, nie tylko potrafił poskładać potłuczone kawałki naczynia, ale również potrafił tak dopasować do siebie ludzi, by dobrze im się ze sobą żyło.

Nieopodal miasta Cassino, na południe od Rzymu, na wyniosłym wzgórzu, założył klasztor. A potem dla zakonników, którzy mieszkali w klasztorze, napisał coś, co trochę przypomina regulamin szkoły. W regulaminie szkoły jest mowa o tym, co uczeń może, a czego nie może robić, jakie są kary, a jakie nagrody i wiele innych przepisów.

Wszystko po to, by każdy wiedział, jak trzeba się zachować w szkole. Zakonnicy w klasztorze też musieli mieć taki regulamin, by dobrze się im ze sobą mieszkało. Benedykt zabrał się do opracowania reguły, bo tak nazywany był klasztorny regulamin.

To, co napisał, było prawie doskonałe. Z tego powodu w całej Europie zaczęły powstawać klasztory benedyktyńskie. A w nich tysiące zakonników i zakonnic. Modlili się i pracowali – bez pośpiechu, ale wytrwale, dzień za dniem. Bez nich nie byłoby dzisiejszej Europy.

Ubóstwiany dąb na krótko przed upadkiem   Ubóstwiany dąb na krótko przed upadkiem
POD OSTRZEM SIEKIERY

Ogromny, prastary dąb boga pioruna od setek lat otaczany był czcią. Ludzie przychodzili w jego pobliże, by modlić się i składać ofiary. Wysokość dębu sięgająca – jak się wydawało – nieba oraz rozłożyste konary budziły lęk i przerażenie. Biskup Bonifacy postanowił to zmienić. Boska cześć należy się Chrystusowi, a nie drzewu, choćby największemu. Zdecydował się na bardzo ryzykowny krok. W pobliże dębu, a było to w miejscowości Geismar, na terenie dzisiejszych Niemiec, zwołał całą okoliczną ludność.

Przyszli wszyscy. Przywiodła ich ciekawość spotkania biskupa Bonifacego, którego sława rozchodziła się już wtedy po całej Europie. Uznanie zdobyła mu odwaga, z jaką zmagał się z pogaństwem. Uważał, że aby je zwalczyć, potrzebne są drastyczne środki. Takim miało być ścięcie dębu. Na oczach przerażonych ludzi chwycił za siekierę i zaczął uderzać w pień.

Nie wiedział, czy tłum nie rzuci się na niego w obronie ubóstwianego dębu.. Zwyciężyła jednak odwaga Bonifacego. Zmrożeni strachem ludzie nie ruszyli się z miejsca tak długo, aż potężny dąb z wielkim łoskotem nie runął na ziemię. Wedy przekonali się, że ani dąb, ani bóg pioruna nie mają żadnej mocy.

Po tym wydarzeniu tysiące ludzi uznało wyższość Boga chrześcijan i przyjęło chrzest. I tak Bonifacy szedł od miasta do miasta, głosząc Chrystusa. Sam jeden założył więcej diecezji i klasztorów niż ktokolwiek przed nim i po nim. Dlatego nazywany jest „apostołem Niemiec”. Prawdziwa gruba ryba Europy. Swoją odwagę przypłacił śmiercią męczeńską w roku 754.

Cyryl, choć młodszy od Metodego, umarł wcześniej.   Cyryl, choć młodszy od Metodego, umarł wcześniej.
STARSZY KOŃCZY ZA MŁODSZEGO

Cyryl nie nadawał się do życia na cesarskim dworze. Choć został bibliotekarzem w głównym kościele Konstantynopola, czuł się tam nieswojo. Uciekł więc do klasztoru. Odnaleziono go tam i nie dano spokoju. Został wraz z bratem Metodym wysłany na misje. I tak już było aż do jego śmierci – ciągłe podróże i ciągła nauka, bo będąc sprytną rybą – Cyryl zawsze uczył się języka ludzi, do których apostołował.

Metody – starszy brat Cyryla, jak zawsze starsi bracia, musiał kończyć to, co młodszy zaczął. Kiedy Cyryl zmarł w Rzymie w 896 roku, sam dalej zarybiał Europę. Obaj znani są jako ci, którzy wprowadzili do liturgii język słowiański, pisany literami greckimi. Dzięki temu, w odróżnieniu od świętego Franciszka, który głosił kazania do ryb będąc człowiekiem, mogli ze Słowianami rozmawiać jak ryba z rybą.

Niektórzy twierdzą, że uczniowie Cyryla I Metodego dotarli aż nad Wisłę, być może nawet do Krakowa. I przywołują list Cyryla do księcia Wiślan, w którym napomina go, by nie przeszkadzał misjonarzom. Ślady Cyryla i Metodego można znaleźć w wielu krajach Europy. Dlatego ogłoszono ich patronami naszego kontynentu.

Św. Dominik klęczy pod krzyżem.   Św. Dominik klęczy pod krzyżem.
Fragment obrazu Fra Angelico.
ŻEBRAK Z PORZĄDNEJ RODZINY

Dominik przyszedł na świat w znakomitej hiszpańskiej rodzinie Guzmanów. Rodzice zapewnili mu dobre wykształcenie. Dominik zdecydował, że zostanie księdzem. Kilka lat po święceniach razem z biskupem, a zarazem swoim przyjacielem, wybrał się w podróż misyjną po Europie. Był wiek XII.

Młody ksiądz Dominik widział we Francji skutki życia bez Boga. Wtedy postanowił, że zostanie misjonarzem. Słowem i własnym przykładem chciał opowiadać o Jezusie i Jego Kościele. Niczego nie chciał dla siebie, a każdą decyzję poprzedzał modlitwą. Ponieważ nie chciał, żeby mówiono, że naukę katolicką głoszą bogaci, dlatego z miłości do ubogich oddał wszystko. Wędrował od wsi do wsi, od miasta do miasta. Wierzył, że każdy człowiek jest dobry. Nie czekał, aż ludzie do niego przyjdą.

Sam ich szukał i opowiadał o kochającym Jezusie. Wkrótce znaleźli się tacy, którzy chcieli żyć tak jak on. Papież zgodził się, by Dominik i jego towarzysze głosili Ewangelię wśród heretyków. To był początek żebraczego i kaznodziejskiego zakonu ojców dominikanów. Po jakimś czasie Dominik zdecydował się na krok bardzo ryzykowny. Siedemnastu braci – zaledwie tylu liczyła wtedy cała wspólnota – rozesłał na cztery strony świata, by głosili Ewangelię. Nie zgubili się.

Przeciwnie, trzynastowieczny Kościół zaroił się od dominikańskich klasztorów, które powstawały jak grzyby po deszczu. I tak, dzięki grubej rybie, jaką niewątpliwie był Dominik, jego duchowi synowie – dominikanie – trwają przy Chrystusie i innych do Niego prowadzą do dnia dzisiejszego. W Polsce, w Europie i na całym świecie.

Fresk przedstawiający św. Katarzynę namalowany jeszcze za jej życia.   Fresk przedstawiający św. Katarzynę namalowany jeszcze za jej życia.
CÓRKA FARBIARZA UPOMINA PAPIEŻA

„Ta kobieta, jak również jej życie są największym cudem w historii nawet dla tych, którzy nie wierzą w cud” – tak pisał o Katarzynie ze Sieny jeden z uczonych. Nie skończyła żadnej szkoły, a została doktorem Kościoła. Zostawiła po sobie 381 listów, choć sama nigdy nie nauczyła się pisać. Dyktowała je zawodowym pisarzom. Jedynie czytać nauczyły ją siostry dominikanki. Gdy była małą dziewczynką, obiecała Panu Jezusowi, że będzie należeć tylko do Niego. Toteż, gdy w dwunastym roku życia rodzice chcieli ją wydać za mąż, zaczęły się poważne kłopoty.

Katarzyna była nieugięta. Zdenerwowana mama obcięła jej nawet włosy i zwolniła służącą. Katarzyna musiała przejąć jej obowiązki. Tymczasem w Kościele źle się działo. Papież przeniósł swą siedzibę z Rzymu do Awinionu we Francji. Katarzyna, wierna Jezusowi, czuła się upoważniona, by w Jego imieniu nawoływać do słuchania Boga, a nie ludzi.

Nieuczona córka farbiarza dyktowała listy, w których zdecydowanie wzywała, by papież wrócił do Rzymu. – Zauważyłam, Ojczulku mój miły – pisała do papieża Grzegorza XI – że wilk wynosi z owczarni twe owce, a nie ma nikogo, kto by mu przeszkodził. Gdy upomnienia nie poskutkowały, postanowiła osobiście porozmawiać z papieżem w Awinionie.

I papież ją posłuchał, i wrócił do Rzymu. Cztery lata temu Jan Paweł II ogłosił ją patronką Europy. Powiedział wtedy tak: „Katarzyna (…) przywróciła pokój we Włoszech i w Europie XIV wieku; nie szczędziła swych sił dla Kościoła, doprowadzając do powrotu Papieża z Awinionu do Rzymu”. Prawdziwa gruba ryba.


Ignacy Loyola - nawrócony z nudów   Ignacy Loyola - nawrócony z nudów
SZCZĘŚLIWA TRZYNASTKA

Trzynaste dziecko z rycerskiego rodu, Ignacy z Loyoli, był wychowany na żołnierza. Używał życia, nie przeczuwając nawet, że stanie się grubą rybą. Podczas obrony Pampeluny został postrzelony w nogę z armaty. Po dwóch operanoga była krótsza, a kawałek kości wystawał pod kolanem. Pomogła dopiero trzecia operacja. Ignacego czekała teraz długa rekonwalescencja. Jak się okazało, to był świetny sposób na rekolekcje. Książka, którą potem napisał pt. „ćwiczenia duchowne”, do tej pory jest bestsellerem, A wszystko wzięło się z nudów.

Leżący w łóżku, z nogą na wyciągu, Ignacy nie miał co robić. Postanowił czytać. Cóż, kiedy w rycerskim domu było i owszem, narzędzi mordu ile chcieć, ale książek niewiele. I w dodatku zupełnie nieciekawe: „Złota legenda” Jakuba de Voragine i „Życie Chrystusa”. Cóż było robić. Czytał, co miał pod ręką. Im więcej czytał, tym więcej myślał.

Aż wreszcie postanowił zmienić swe życie. I to radykalnie. Kiedy po rekonwalescencji udał się pieszo do hiszpańskiej Jasnej Góry – Montserrat – jego spowiedź trwała trzy dni! Rycerskie stroje rozdał potrzebującym, a sam poświęcił się nauce i działalności apostolskiej. Miał 34 lata. Potem wszystko potoczyło się szybko. Powstało nowe zgromadzenie – Towarzystwo Jezusowe. Jezuici.

Zgromadzenie świetnie wykształconych bożych szermierzy. Do tego stopnia świetnych, że budzili lęk wśród władców. Próbowali oni nawet zlikwidować Towarzystwo Jezusowe, lecz nic z tego. To jednak temat na zupełnie inną historię, dziś wystarczy tylko wspomnieć, że samych jezuickich stron internetowych jest 765. I stale ich przybywa.

Robert Schuman nie nosił sutanny, o której myślał w młodości.   Robert Schuman nie nosił sutanny, o której myślał w młodości.
WIELKI MARZYCIEL

Choć nie był gruby, raczej szczupły i skromnej postury, to na pewno jest grubą rybą Europy. Robert Schuman (czytaj: szuman), bo o nim mowa, nie został jeszcze ogłoszony świętym czy błogosławionym, ale chyba stanie się to wkrótce, może już w tym roku. Jako młodzieniec chciał zostać księdzem, ale przyjaciele odradzali mu.

Mówili do niego: – Pamiętaj, Robercie, że święci XX wieku noszą świeckie ubrania i dlatego świat potrzebuje zaangażowanych świeckich. Robert posłuchał – nie poszedł do seminarium i nie ubrał sutanny. Do końca życia, czyli do roku 1963, nosił świeckie ubranie. Zawsze elegancka marynarka, koszula i krawat. Tak jak politycy, bo Robert Schuman został politykiem. Ale nie zapomniał, że ma być świętym politykiem.

Choć był ministrem, a nawet premierem Francji, i tysiące obowiązków na głowie, prawie każdego ranka chodził w Paryżu na Mszę świętą. Inni wielcy politycy śmiali się z niego, ale Robert Schuman nie zważał na kpiny. Tylko przyjaciele mówili o nim: to święty człowiek. Miał wielkie marzenie: żeby w Europie już nigdy nie było wojny. Żeby wszystkie narody żyły ze sobą w zgodzie: Włosi z Francuzami, Francuzi z Niemcami, Niemcy z Polakami itd. Sam przeżył I i II wojnę światową.

Ponieważ na własne oczy widział zabitych żołnierzy i dzieci, zniszczone miasta i wsie, nie chciał, by kiedykolwiek powtórzyła się ta straszna rzecz. Pierwszy wielki sukces odniósł w roku 1951. Wtedy to Francuzi, Niemcy, Włosi, Belgowie i Holendrzy, jeszcze do niedawna śmiertelni wrogowie, zgodzili się ze sobą współpracować. Wielkie marzenie zaczęło się spełniać. Robert Schuman miał

Z kamerą wśród świętych   Z kamerą wśród świętych
WSZYSTKIE ANIOŁY DO DRUKARNI

Była sylwestrowa noc na przełomie wieków XIX i XX. Młody kleryk Jakub nie poszedł na zabawę, ale modlił się w kościele. Nagle poczuł się „szczególnie zobowiązany do służby Kościołowi i ludziom nowego wieku”. Postanowił skoncentrować się na prasie i wydawnictwach, według słów biskupa Kettlera: „Gdyby św. Paweł żył w naszych czasach, byłby dziennikarzem”.

Chodziło o to, by dotrzeć do jak największej ilości ludzi i głosić im dobrą nowinę. I choć, jak sam mówił, chodziło o to, by zachować świętość życia, to postanowił do tego celu wykorzystać wszystkie, jakie tylko miał, najnowocześniejsze metody. W dzisiejszych czasach zapewne byłby wielkim propagatorem ewangelizacji internetowej i SMSowej, skoro kiedyś, widząc swych uczniów pracujących w drukarni powiedział: „Jeśli Bóg pozwoliłby jakiemuś aniołowi zejść na ziemię i zdobyć jakąś zasługę, ten bez wątpienia przyszedłby tutaj. Tu można zrobić dziś najwięcej dobra”. Ksiądz Alberione założył podczas swego życia 10 zgromadzeń i instytutów.

Ludzie zrzeszeni w nich mieli naśladować świętego Pawła, zarówno w jego gorliwości, jak i świętości. I pomysł ten jest dla nich atrakcyjny, skoro w momencie beatyfikacji ks. Jakuba Alberione za tą grubą rybą apostolską poszło już ponad 8 tysięcy ludzi w 60 krajach świata. Ksiądz Alberione całkiem niedawno, bo 27 kwietnia tego roku, został ogłoszony błogosławionym. Zgodnie z jego zasadami księża pauliści, ze zgromadzenia, które założył, przygotowali stronę internetową poświęconą jego beatyfikacji. Strona ta – www.alberione.org – wykorzystuje wszystkie technologie internetowe, jakie tylko są dostępne.

Josémaria Escrivá de Balaguer y Albé   Josémaria Escrivá de Balaguer y Albé
PARSZYWY OSIOŁEK NA CZELE POTĘŻNEGO STADA

Josémaria Escrivá de Balaguer y Albés miałby dziś 101 lat. Od 6 października zeszłego roku jest świętym. W dzieciństwie nie było mu lekko. Jego rodzina popadła w tarapaty finansowe – zakład włókienniczy ojca zbankrutował. Zmarły jego trzy siostry, a sam Josémaria ciężko zachorował. Wyzdrowiał, kiedy rodzice ofiarowali go Matce Boskiej.

Pierwszy raz poczuł powołanie, gdy pewnego zimowego dnia zobaczył ślady bosych stóp na śniegu, zostawione przez przechodzącego zakonnika. Świadectwo takiej miłości Boga głęboko zapadło w serce późniejszego świętego. Został księdzem. Już wtedy rozmyślał nad organizacją, która pomagałaby ludziom zdobywać świętość w zwyczajnym życiu i codziennej pracy.

Założył organizację o nazwie Opus Dei, co znaczy Dzieło Boże. Kiedy w roku 1975 umierał, Opus Dei działało już na pięciu kontynentach i liczyło ponad 60 tysięcy członków. Wśród nich ministrowie, bankierzy, uczeni – a wszyscy służący Jezusowi. Josémaria Escrivá robił mnóstwo notatek.

Ten, kto je czytał, co chwila mógł się natknąć na skrót b.s. Wtajemniczeni wiedzą, że oznacza on „parszywego osiołka”. W ten sposób święty pisał o sobie. Choć był apostolską grubą rybą, pozostał pokornym człowiekiem, który pisze o sobie w ten sposób: „A ze swoim osiołkiem, o Boże Dzieciątko, zrób, co chcesz: (…) ciągnij mnie za uszy, chłoszcz mocno to oślisko, poganiaj je do biegu, jak Ci się podoba. Chcę być Twoim osłem cierpliwym, pracowitym, wiernym”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.