Kraina wiecznych wakacji?

ks. Mirosław Woźnica

|

MGN 09/2003

publikacja 09.04.2012 23:27

Rozmowa z Michael'em McBride'm - amerykańskim studentem, który nie musiał chodzić do szkoły

Kraina wiecznych wakacji? Michael (trzeci z prawej) z przyjaciółmi fot. McBride

-  Podobno wcale nie chodziłeś do szkoły podstawowej i średniej, a dzisiaj jesteś studentem. Jak to możliwe?
- Trochę chodziłem, ale rzeczywiście niewiele. Byłem w I klasie szkoły podstawowej, miałem wtedy 7 lat, kiedy rodzice zdecydowali, że już więcej tam nie pójdę.

- Nie chcieli, żebyś się uczył?
- Przeciwnie. Chcieli, żebym był dobrze wykształcony i dobrze wychowany i dlatego zabrali mnie ze szkoły ...

- Dlaczego?
- Postanowili uczyć mnie w domu.

- Jak to w domu? Nie rozumiem!
- Normalnie. Codziennie rano około 8.30 zaczynałem naukę pod kierunkiem mamy. Zamiast chodzić do szkoły w domu zabierałem się za czytanie, pisanie, liczenie i inne przedmioty. Wszystko pod okiem mamy. Potem była przerwa na lunch i dalsza nauka. W latach szkoły podstawowej uczyłem się 3-4 godziny dziennie, później -w latach szkoły średniej - więcej, bo 7-8 godzin dziennie. W sumie w domu uczyłem się przez 11 lat, od siódmego do osiemnastego roku życia.

- I przez cały czas uczyła Cię mama?
- Początkowo tak, ale z biegiem czasu stawałem się coraz bardziej samodzielny i odpowiedzialny za swoje wykształcenie. Uczyłem się z podręczników, kaset wideo i innych pomocy naukowych przygotowanych specjalnie dla domowych uczniów.

- Czy to znaczy, że nie jesteś kimś wyjątkowym, że nie jesteś jedynym domowym uczniem? W Ameryce jest więcej dzieci i młodzieży, którzy nie
chodzą do normalnej szkoły?

- Oczywiście. Nie należę do wyjątków. W Ameryce jest wiele rodzin, których dzieci uczą się w domu.

- Czy mama była wymagającym nauczycielem?
- Jeżeli z czymś nie potrafiłem sobie poradzić, musiałem siedzieć nad tym tak długo, aż wszystko zrozumiałem. Rozwiązywałem testy, ąuizy, krzyżówki, czy inne zadania aż do skutku. Mama oceniała mnie tak, jak na to zasługiwałem.

- Skąd wiedziałeś, że umiesz wystarczająco dużo, by przejść z klasy do klasy?
- Każdego roku zdawałem dwa egzaminy przygotowywane przez organizację, która zajmuje się domowym uczeniem. Jeden egzamin był trudniejszy, drugi łatwiejszy. Zawsze zdawałem obydwa. Żeby dostać się na uniwersytet Northwestern w Evanston, koło Chicago, gdzie obecnie studiuję kompozycję na wydziale muzycznym, musiałem zdać dodatkowy egzamin.

- A co z kolegami i koleżankami? Nie brakowało Ci ich?
- Nie. W latach szkoły podstawowej razem ze mną uczyli się moi bracia. Później, gdy byłem starszy, dołączałem do grup 10-20 osobowych uczniów, którzy, podobnie jak ja, zdobywali wiedzę nie w szkole, ale w domu. Przede wszystkim jednak byłem mocno związany różnymi grupami, które istniały blisko naszego domu: sportowymi, muzycznymi, przykościelnymi. Muszę przyznać, że nie zawsze było to łatwe. Nie każda grupa chce cię przyjąć. Ja byłem szczęściarzem, bo bardziej lubiłem muzykę niż sport.

- Na koniec powiedz jeszcze, dlaczego mama i tata nie chcieli, żebyś chodził do normalnej szkoły.
-  Moja rodzina jest chrześcijańska. Mamie i tacie nie wszystko podobało się w programie nauczania. Teraz, kiedy mam 22 lata, wiem, że w szkole można się nauczyć wielu złych rzeczy. Rodzice chcieli mi tego zaoszczędzić. Poza tym chcieli być jak najwięcej ze swoimi dziećmi - rozmawiać z nimi, cieszyć się nimi. Młodzi i tak najwięcej uczą się od rodziców. Ja miałem to szczęście, że mogłem się od nich uczyć i przed południem, i po południu.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.