Jak sobie radzili bez naszkolnego miodu

MGN 09/2003

publikacja 09.04.2012 23:14

Magda Mołek * Siostra Ludmiła Świerczyna * Artur Barciś

Artur Barciś   Artur Barciś
aktor
fot. PAT
Artur Barciś

aktor

Z nauką nie miałem problemów, je­dynie z kolegami był czasem kło­pot, bo w klasie byłem najmniejszy, ważyłem o połowę mniej niż oni i zawsze byłem potrącany. Coś trzeba było z tym zrobić.

A że bardzo lubiłem śpiewać, postanowi­łem zapisać się do szkolnego chóru. Zawsze gdy razem z chórem wystę­powałem na scenie, zdawało mi się, że jestem najwyższy.

Tam czułem się bezpiecznie. Tak więc szkolne życie osładzałem sobie, wychodząc na scenę.

 

 

Magda Mołek   Magda Mołek
prezenterka telewizyjna
fot. PAT
Magda Mołek

prezenterka telewizyjna

Szkołę podstawową pamiętam średnio i raczej nie kojarzy mi się ona przyjemnie. Nie lubiłam na przykład lekcji w-f. Jak osładzałam sobie szkolne życie? Chyba świadomością, że po lekcjach pójdę do domu i nawet jeśli spotka mnie coś przykrego, za jakiś czas będę mogła wypłakać się w ramionach mamy albo taty i z nimi problem spokojnie rozwiązać.

W domu była taka normalność, ciepło. Do tego zawsze lgnęłam. W domu miałam swój kącik, swoje biurko. Pamiętam taki czas, kiedy rodzice urządzili pokoik tylko dla mnie i nie musiałam już mieszkać z bratem. To był mój azyl.

Żyliśmy skromnie, dlatego cieszyłam się nawet, kiedy dostałam nowy piórnik. Ale ta radość była krótka. Najważniejsze było to, że po zajęciach wracałam do domu. Mogłam wykonywać najgorsze prace, byle tylko w domu.

Szkoła była dla mnie po prostu smutnym obowiązkiem. Do tego stopnia, że cieszyłam się, kiedy byłam chora i nie musiałam iść do szkoły. Szkoła to coś, co trzeba przeżyć. Dobrze więc, że miałam taki dom, gdzie osładzałam sobie szkolne życie.

 

 

Siostra Ludmiła Świerczyna   Siostra Ludmiła Świerczyna
urszulanka SJK
Siostra Ludmiła Świerczyna

urszulanka SJK

Lubiłam chodzić do szkoły. Myślę, że chyba dlatego, że zarówno w podstawówce jak i w szkole średniej miałam szczęście do koleżanek i kolegów. Idąc do szkoły nie myślałam o klasówkach, ale o tym, że znowu się z nimi spotkam, a to było przyjemne. Kiedy zdarzało się na lekcjach coś stresującego, pisaliśmy do siebie listy.

Czasem były to zabawne wierszyki - niektóre do dzisiaj przechowuję - a czasem wymyślaliśmy przeróżne historie i postacie, w które się wcielaliśmy. Oczywiście listy trzeba było tak podać, żeby nauczyciel niczego nie zauważył. W liceum chodziłam do klasy humanistycznej, więc podczas lekcji języka polskiego każdy wiersz, każdy utwór był dokładnie analizowany.

Postanowiłyśmy z koleżankami spotykać się wieczorami w naszych domach. Każda przynosiła swoje ulubione wiersze i przy ognisku albo przy świecach, kolacji i muzyce odczytywała je. Już nie tak sucho jak na lekcji, ale tak jak odczuwała ich treść.

W klasie maturalnej natomiast zdecydowałyśmy, że będziemy się uczyć razem. Chodziłyśmy jedna do drugiej, a mama tej, u której było spotkanie, piekła ciasto. I to chyba stało się w końcu najważniejsze.

Nie to, czego się nauczymy, ale jakie będzie ciasto. To było dosłowne osładzanie szkolnego życia.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.