Tak umierają dżentelmeni

Franciszek Kucharczak

|

MGN 03/2003

publikacja 06.04.2012 22:19

Wiał porywisty wiatr, niosąc tumany śniegu. Bezlitośnie znęcał się nad namiotem zagubionym w bezkresnej przestrzeni Antarktydy. Już ponad tydzień śnieżyca trzymała nieszczęsnych badaczy w miejscu.

  Tak umierają dżentelmeni   Ten śnieżny kurhan wyznacza miejsce pochówku trzech polarników. Za późno dotarli do bieguna. Nie zdążyli wrócić przed zapadnięciem polarnej nocy. Na domiar złego temperatura na zewnątrz spadła poniżej minus 50 stopni Celsjusza, osiągając któregoś dnia nawet minus 60 stopni. Żywność się skończyła. Kapitan Robert Falcon Scott siedział oparty o słup namiotu i pisał listy pożegnalne do żony, matki oraz do żon swoich towarzyszy – doktora Wilsona i porucznika Bowersa. Oni obaj leżeli obok w swoich futrzanych worach noclegowych. Od dłuższego już czasu nie dawali znaku życia. Scott wiedział, że teraz jego kolej. Po napisaniu listów, z zimną krwią dalej notował w swoim dzienniku relację z przebiegu wyprawy: „Czwartek, 29 marca 1912 r. Od 21 marca szaleje nieustannie burza.

Mieliśmy paliwa na dwie filiżanki herbaty na każdego i żywności zaledwie na 2 dni. Codziennie byliśmy gotowi wyruszyć do naszego składu odległego o 11 mil, lecz poza progiem namiotu szalała wściekła zadymka. Nie sądzę, byśmy mogli mieć jeszcze nadzieję na popraw ę naszego położenia. Wytrwamy do końca, lecz oczywiście stajemy się coraz słabsi i koniec nie może być daleki”. Tak umierają dżentelmeni   Robert Falcon Scott (1868-1912) Chciał umrzeć jak na dżentelmena przystało – w prawdziwie angielskim stylu. Nieco niżej widać słowa: „Szkoda, nie myślę jednak, bym mógł jeszcze pisać”. Zdobył się jeszcze na jedno zdanie: „Na litość Boską, zatroszczcie się o naszych bliskich”. Resztką sił włożył zeszyt za głowę i zmarł. Kiedy po kilku miesiącach wyprawa ratunkowa znalazła zasypany do połowy namiot, jej członkowie zastali w środku zamarznięte zwłok i trzech ludzi. Z dziennika dowiedzieli się o szczegółach dramatycznej walki o zdobycie po raz pierwszy bieguna południowego.

Robert Falcon Scott (1868-1912) był oficerem brytyjskiej marynarki i badaczem Antarktyki. Miał już na swoim koncie wyprawę w latach 1901-1904, która zaowocowała odkryciem Ziemi Króla Edwarda VII i dokładniejszym zbadaniem Morza Rossa. Wyprawa rozpoczęta w roku 1910 miała za cel zdobycie bieguna południowego. Nikt dotąd tego nie dokonał, ale uczestnicy ekspedycji, dotarłszy do Antarktydy, spotkali ekipę norweskich polarników pod przewodnictwem Roalda Amundsena. Oni tak- że przybyli na biały kontynent z zamiarem zdobycia bieguna. Scott zdał więc sobie sprawę z tego, że ma rywala w walce o dotarcie do bieguna. Niestety popełnił błąd, licząc na sanie motorowe. Ich silniki szybko odmówiły posłuszeństwa. Nie sprawdziły się także kuce polarne, które wziął zamiast psów.

Żaden z koników nie wytrzymał ciężkich warunków wyprawy. Ostatecznie więc polarnicy musieli sami ciągnąć sanie. Scott stopniowo odsyłał kolejnych członków ekspedycji. Do bieguna dotarł 18 stycznia 1912 roku wraz z czterema towarzyszami po to tylko, żeby przekonać się, że uprzedził ich Amundsen. 33 dni wcześniej Norwegowie zatknęli na biegunie flagę swojego państwa. Scott i jego ludzie w drodze powrotnej natrafili na ciężkie warunki pogodowe. Dwaj polarnicy zmarli na trasie. Pozostała trójka, wyczerpana do granic możliwości, utknęła w odległości zaledwie 20 kilometrów od głównego składu żywności. Pozostali tam na zawsze. Była to najtragiczniejsza wyprawa w dziejach podboju Antarktydy.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.