Kardynał zasypany listami

MGN 12/2004

publikacja 02.04.2012 22:57

– Dzieci nie potrafią utrzymać języka za zębami i rozpowiadają, że na misji jest dojna i, dzięki Bogu, nie za mądra krowa. Wydoili ją do sucha – mówi o sobie ks. Adam kardynał Kozłowiecki.

Gdybyście kiedyś wybrali się z wizytą do parafii Mpunde (w Kabwe trzeba skręcić w lewo), wówczas po przejechaniu kilkunastu kilometrów drogą przez busz być może spotkałaby Was niecodzienna przygoda. Stojąc pod bramą i dając znak klaksonem o Waszym przybyciu, skrzydła bramy mogłyby się uchylić popchnięte dziarskim ramieniem niewysokiego staruszka, który z ogromną serdecznością i figlarnym błyskiem w oku otoczyłby Was natychmiast życzliwą gościnnością. A postać to pod wielu względami niecodzienna. Po pierwsze, ze względu na swój wiek – w tym roku obchodził swoje 93. urodziny. Po drugie, dlatego że jest wciąż aktywnym misjonarzem.

A po trzecie, ponieważ to jedyny na świecie ksiądz wikary, który jest... kardynałem! – Skąd kardynał w buszu? – zapytacie. – I czy słyszał kiedykolwiek o czytelnikach „Małego Gościa”? Nie tylko słyszał! Pozdrawia Was i nazywa swymi Małymi Przyjaciółmi! Wielu z Was zapewne już wie, o kim mówię. To ksiądz Adam kardynał Kozłowiecki, polski jezuita od 1947 roku pracujący na misjach w afrykańskiej Zambii. Miałem szczęście odwiedzić go w sierpniu tego roku. Kiedy tylko powiedziałem mu, że jestem z Katowic, westchnął: „Aha, »Mały Gość«” i ... zaraz wziął mnie do swego malutkiego biura i pokazał stos listów, które otrzymał od czytelników „Małego Gościa” i uczestników ubiegłorocznych rorat. – Oto mój słodki ciężar – westchnął po raz drugi – i wyrzut sumienia, że na wszystkie jeszcze nie odpowiedziałem. Ale ostro się staram! Na każdy chcę odpowiedzieć”.

– Czy Ksiądz Kardynał nie podpadł przypadkiem zambijskiej poczcie z powodu takiej ilości listów?
– Ależ skąd! Zarobiła na t ym Poczta Polska, więc chyba mnie i dzieciom powinna być wdzięczna. (Mówiąc to, kardynał szczerze się roześmiał). Zdziwiłem się tylko, że jest ich aż tyle. Większość przyszła pocztą lotniczą. Mówią mi: „Zrób, co możesz, a resztą się nie przejmuj”. Ale ja nie potrafię! Bardzo się cieszę, że dzieciaki do mnie napisały. Niektóre mają po pięć lat! O, zobacz, na przykład ten list! Gdybym nie odpisał, wyglądałoby, że zrobił swoje, powiedział coś dzieciom i koniec. A ja myślę, że taki list może być początkiem niejednego powołania.

– Ilu listów Ksiądz Kardynał się doliczył?
– Lot niczą pocztą prz yszło ponad 500, a wciąż napływają te, które doręczono pocztą zwyczajną, tą leniwszą. Mam ich ponad 700.

– I na każdy Kardynał chce odpowiedzieć?
– Na każdy odpowiem. Troszkę z opóźnieniem, ale odpowiem. Bo ja mam wciąż inne listy czekające w kolejce. Dawniej nie miałem nikogo do pomocy, nawet chłopaka, który umiałby przynajmniej znaczek dobrze przykleić na kopertę i wysłać na pocztę. Teraz przyuczyłem dwóch chłopaków, którzy mi pomagają. Skończyli szkołę podstawową. Wysłałem ich na kursy – komputerowy i prawa jazdy. Obaj mi pomagają, ale najwyżej mogą przepisywać, bo po polsku nie potrafią. Jeszcze. A po angielsku niewiele potrafią napisać, bo na razie to jest zambijska angielszczyzna, nie zawsze zrozumiała. Może by to wystarczyło, ale nie chcę sobie narobić kłopotu, gdyby ktoś otrzymał taki list pisany przez nich, a podpisany przeze mnie.

– Urodzi ł się Kardynał w prima aprilis 1911 roku. Czy stąd to poczucie humoru?
– Kto wie?

– Co robi Kardynał jako wikary?
– Ksiądz Jan Krzysztoń pochodzący z Lublina jest moim proboszczem, a ja jestem jego wikarym. Ale cóż to za pożytek z 93 letniego, zgrzybiałego wikarego?! Taki wikary jest już do luftu! Prawda, robię, co mogę, ale mogę mało. Nie mogę już prowadzić samochodu, bo widzę podwójnie. Zdarzało się, że samochody nadjeżdżające z przeciwka zbiegały mi się w jeden. Jak jest okazja, zawożą mnie do którejś ze stacji misyjnych, żebym pospowiadał, mszę odprawił, jak trzeba, to i ochrzcił czy wybierzmował i ludzi zbyt długim kazaniem zanudził. Poza tym pomagam, jak mogę, miejscowej misji w Mpunde. Opiekuję się tutejszymi siostrami i mam jeszcze na głowie naszych ministrantów.

– Jak to się stało, że Ksiądz Kardynał wylądował w Zambii?
– Mieszkam w Zambii nieco ponad połowę mego życia. Wyjdzie tego jakieś 58 lat. Trafiłem tu po uwolnieniu z „wakacji”, na które zaprosił mnie niejaki pan Adolf Hitler. Najpierw „zaprosił” mnie do hotelu Montelupich w Krakowie, potem w Wiśniczu, potem w Oświęcimiu. No, a potem trzeba było pomóc w Afryce. Naturalnie, nie bardzo mnie ciągnęło do tej Afryki, bo przecież przez pięć i pół roku tylko marzyłem i śniłem o powrocie do Polski. Mój przełożony nie dał mi rozkazu, ale powiedział: „Życzeniem moim jest, żebyś pojechał”. Cóż, jestem jezuitą, więc wtedy powiedziałem: „No, to pojadę”. I jestem tu już jakiś czas. Ale nie sam. Czasem to aż za dużo tego pukania do drzwi. Często przychodzą dzieci i proszą o jakiś grosz. A ja im powiadam, że nie zawsze znajdą kogoś, kto będzie im dawał, że powinni sami zapracować.

– Pomaga im Ksiądz Kardynał?
– Zazwyczaj daję jednemu lub dwóm. A wtedy oni, co jest najgorsze, nie potrafią utrzymać języka za zębami i zaraz o tym rozpowiadają, że na misji jest dojna i, dzięki Bogu, nie za mądra krowa. Wydoili ją do sucha. Wyciągnęli ze mnie w ostatnim czasie już ponad 4 miliony zambijskich kwacha, to jest około 1250 dolarów. Zgrzytam zębami, ale czy można powiedzieć: „Mnie to nie obchodzi?”. Ludzie tu są ubodzy, dzieci bardzo biedne, bez opłaty nie są przyjmowane ani do szkoły, ani nawet do kliniki w razie choroby. Dlatego na listy odpowiem! Bo odpowiedzieć muszę! Gdybym w ogóle nie odpowiedział, to tak, jakbym zdradził tych, którz y do mnie napisali! Przy tych listach zapominam o swoim dziadostwie. Chłopaki i dziewczęta przychodzą do mnie ze swymi ranami i biedą, a ja im pokazuję te listy i oni cieszą się razem ze mną.

– O czym najczęściej pisały dzieci z Polski?
– Wszyscy obiecywali modlitwę. A to jest najważniejsze. Niektórzy pytają, czego potrzeba na misjach. Wtedy mówię, że przede wszystkim łaski Bożej, modlitwy, a potem dopiero pieniędzy. Ja wierzę, że do wszystkiego, co robię, potrzeba Jego łaski. Cieszę się zatem, gdy czytam, że ktoś mi obiecuje, że będzie odmawiać „Ojcze nasz” albo „Zdrowaś Maryjo” za misje. I to codziennie! A inni to nawet dziesiątkę różańca! Przynajmniej raz na tydzień.

– Czy dostrzega już Ksiądz Kardynał owoce tej modlitwy?
– Dzięki modlitwie mam na przykład wielu przyjaciół, nawet wśród niemieckich komunistów. Zrobili mnie wręcz honorowym przewodniczącym swego związku byłych więźniów obozów koncentracyjnych! Teraz dzięki nim wyciągam pieniądze od różnych instytucji albo od państwa niemieckiego. Przeznaczam część na edukację zambijskich dzieci, a część na misje. Muszę za to co roku stawiać się w ambasadzie niemieckiej, by potwierdzić, że jeszcze żyję. A oni mi mówią, żebym za rok znowu przyszedł. No, to przychodzę!

– Czy Europa mogłaby się czegoś nauczyć od Afryki?
– Myślę, że przede wszystkim zwyczaju rozmawiania z wieloma ludźmi, radzenia się wszystkich dookoła przed podjęciem decyzji. Poza tym docenienia wartości rodziny. Wierzę, że Jezus nas potrzebuje, chce mieć nas za swoich przyjaciół. Z Marii Magdaleny wyrzucił siedem złych duchów, myślę, że ja mam ich ze trzy, a jednak wierzę, że Jezus mnie kocha. Ważne też, by nie być za mądrym. Kiedyś ktoś mi powiedział: „Głupi jesteś”. A ja mu odpowiedziałem: Tak, jestem głupi, ale nie aż taki głupi, jak ty myślisz. Najgorzej, gdy ludzie myślą, że są mądrzejsi od innych. Są mądrzy, ale nie tak mądrzy, jak myślą. Są przemądrzali. Ważną sprawą i zdrową jest, by umieć się też z samego siebie pośmiać. Mieć dystans. W powiązaniu z prostą wiarą daje to owoc w postaci chrześcijańskiej radości. Tę prostą wiarę trzeba dziś ratować w Polsce.

– Na koniec proszę powiedzieć, co Ksiądz Kardynał chciałby przekazać czytelnikom „Małego Gościa”? O co powinni się starać?
– O prostą wiarę! Pan Jezus powiedział, że z nami będzie do końca świata. Powiedziałbym, żeby ufali Kościołowi, bo wtedy słucha się Jezusa. Przecież to On powiedział: „Kto was słucha, mnie słucha”. W Polsce brzydkie jest to, że ludzie lubią dogryźć księżom. Tak dla zasady. Ważne też, żeby nie dać się wodzić za nos swoim zachciankom. Trzeba zawsze pytać: „Jaka jest wola Boża? Czego oczekuje ode mnie Bóg?”. Żeby wola panowała nad zachciankami. Nie wolno tego jednak czynić w sposób zimny, bezduszny. Trzeba serca i ludzkiego oblicza. Być człowiekiem odpowiedzialnym, ale człowiekiem. Nie wolno obrażać ludzi! Trzeba ich szanować!

– A szkoła? Warto się uczyć, chodzić do szkoły?
– Prawdziwą mądrością jest to, byś nie uważał, że wszystko najlepiej wiesz. Licz się z innymi. Słuchaj innych. Pytaj. Ucz się rozmawiać. Słuchaj też tego, co mówi Kościół. Warto dobrze przemyśleć, co to znaczy rządzić. Chodzi nie o władzę, ale o służbę.

– W innym wypadku staną się przemądrzali...
– Właśnie, a to jest niebezpieczne.

Rozmawiał ksiądz Grzegorz Wita

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.