Do zobaczenia, Romuś!

Katarzyna Migdoł-Rogóż

|

MGN 11/2004

publikacja 02.04.2012 20:07

W Nowym Targu zatrzymał się ruch. Ludzie albo stali na ulicach, albo szli w kierunku cmentarza za trumną Pawła Gędłka – Romusia Borusiaka z „Plebanii”

Do zobaczenia, Romuś!   Paweł Gędłek ze swoim starszym synem Frankiem Oczy pełne miłości
Prawie wszyscy go tu znali. A dzięki roli Romusia w „Plebanii”, Pawła Gędłka poznała cała Polska. Uwielbiały go dzieci, dorośli i koledzy z planu. Po prostu wszyscy. Kochali nie tylko Romusia z popularnego serialu, ale przede wszystkim Pawła grającego rolę Romusia. Zawsze patrzył na innych oczyma pełnymi miłości. – Nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, kim właściwie byłeś. Twoją wyjątkowość zobaczyliśmy dopiero tutaj – mówiła podczas pogrzebu Katarzyna Łaniewska, filmowa babcia Józia. Kiedy Paweł miał 10 lat, do Nowego Targu przyjechał Ojciec Święty. Paweł witał wtedy papieża kwiatami. – Bardzo to przeżywał – wspomina mama aktora, pani Maria Gędłek. – Papież pytał go o imię i o klasę. Z tego spotkania Paweł pamiętał przede wszystkim ciepłe dłonie Ojca Świętego. W tym roku czekał na obchody Dnia Papieskiego i telemost Nowego Targu z Watykanem. – Pytał mnie o szczegóły – mówi Stanisław Jaskułka, aktor grający Walencika w „Plebanii”. – Jeszcze ich nie znałem. Teraz, kiedy już wszystko wiadomo, Pawła nie ma. Ale wierzę, że zawsze będzie z nami – dodaje wzruszony.

Będzie lepiej
– Mąż zachorował jeszcze przed naszym ślubem, dziesięć lat temu – wspomina Kinga Gędłek, żona Pawła. – To były przechodzone grypy. Wirus zjadł mu mięsień poprzeczny komory serca. Miał tak zwaną dziurę w sercu. Właściwie całą chorobę przechodził. Był silny i wysportowany. Uprawiał kolarstwo i narciarstwo alpejskie. Lubił też jazdę konną. Do szpitala trafił dopiero wtedy, kiedy zasłabł na scenie Teatru Ludowego w Krakowie. Już wtedy lekarze mówili o przeszczepie serca. – Paweł musiał zrezygnować z wielu rzeczy – opowiada żona. – Przede wszystkim ze sportu i z pracy w teatrze. Ale pojawiły się role filmowe, no i „Plebania”. Paweł stawał się popularny, a choroba postępowała. – Dwa ostatnie lata były szczególnie trudne dla niego – mówi pani Kinga Gędłek. – Niektórzy myśleli, że przesadza z tą chorobą. Tym bardziej że widzieli pogodnego i radosnego Pawła, żyjącego normalnie. A mąż po prostu odnalazł sens w chorobie. Nigdy nie pytał: „Boże, dlaczego ja?”. Do końca miał nadzieję, że będzie żył. – Będzie dobrze, a nawet lepiej – powtarzał, kiedy rozmawialiśmy o chorobie. Jedynym ratunkiem był dla niego przeszczep serca. Po operacji odzyskał przytomność, ucałował najbliższych, poprosił o Mszę św. za dawcę, pożegnał się i odszedł.

Po prostu kochany
W październiku obchodziliby dziewiątą rocznicę ślubu. Mają dwóch synów. Franek chodzi do pier wszej klasy szkoły podstawowej, a Karol ma dwa lata. Paweł dużo czasu spędzał z synami. O swojej ciężkiej chorobie rozmawiał z Franiem. – Chyba dlatego syn jest bardzo dzielny i śmierć nie kojarzy mu się ze złem – mówi pani Kinga. – Jest mu po prostu bardzo smutno. Poznali się w Krakowie, choć znali się z Nowego Targu. Paweł studiował aktorstwo, a Kinga polonistykę. – To był dżentelmen w każdym calu – wspomina żona. – Szczery, bezpośredni, opiekuńczy. Po prostu kochany – dodaje. Potrafił śmiać się z siebie. Nie przeszkadzało mu, że czasem żartowano z jego dużych oczu czy uszu. Paweł nigdy nie miał problemu, by przyznać się do wiary. – Między innymi z tego powodu musiał powtarzać rok w drugiej klasie liceum – opowiada ksiądz Krzysztof Kopeć, przyjaciel Pawła. – W pierwszej chwili bardzo to przeżył, ale szybko otrząsnął się i postanowił... nie zmieniać się.

Rola w niebieskim teatrze
Wiara pomogła Pawłowi odkryć talenty. A miał ich sporo. – Oprócz aktorskich zdolności, świetnie grał na gitarze i śpiewał – wspomina kolega, ksiądz Wojtek Mozdyniewicz. – Potrafił znaleźć drogę do każdego człowieka. Jego radość wszystkim się udzielała. Kiedy podczas pieszych pielgrzymek mieliśmy już wszystkiego dość – wspomina ksiądz – Paweł próbował nas rozruszać i rozśmieszać różnymi przyśpiewkami. Pamiętam jedną: „Boli mnie noga w biodrze, nie mogę chodzić dobrze. Ale tańcować mogę, zawiążę chustką nogę”. Był nie do zdarcia. Nikt nie przypuszczał, że tak szybko odejdzie. Miał tylko 35 lat. – Teraz gra inną rolę – mówił ksiądz podczas pogrzebu – ale w naszych sercach pozostanie jako niezapomniany Romuś. Po prostu dobry człowiek. Będzie cię nam brakowało Pawle-Romusiu. A Ty, Panie Boże, niezłą sobie w niebie ekipę szykujesz.

Katarzyna Łaniewska   Katarzyna Łaniewska
fot. PAT
Katarzyna Łaniewska

w „Plebanii” gra babcię Józefinę,
gospodynię proboszcza


Paweł był kimś tak szczególnym, że my, aktorzy z „Plebanii”, tak do końca nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy.

Był wspaniałym, niezwykle wrażliwym kolegą o wielkich oczach i wielkiej miłości do swoich dzieci, do żony i do wszystkich ludzi. W Nowym Targu uwielbiali go za to, co on w tym mieście robił.

Był bardzo wierzącym człowiekiem, mocno związany z parafią, należał do oazy. Organizował aukcje i różne zabawy dla biednych dzieci.

Był człowiekiem niesamowicie zaangażowanym, a przy tym bardzo poważnie chorym. Rzadko spotykam takich ludzi na swojej drodze.

A żyję już trochę i pracuję w tym zawodzie prawie pięćdziesiąt lat. Paweł był naprawdę KIMŚ. Będzie mi go zawsze brakowało.

 

Do zobaczenia, Romuś!   Stanisław Jaskułka fot. JUSTYNA GOŁASZEWSKA / BESTA FILM Stanisław Jaskułka
w „Plebanii” gra Walencika

Pawła znam od dawna. Obaj jesteśmy z Nowego Targu. Miał w sobie coś takiego, że wszyscy do niego lgnęli.

Szczególnie mocno kochały go dzieci. Był bardzo lubiany na planie i ceniony przez reżyserów. Szedł przez życie inaczej. Zawsze szukał nowych rozwiązań.

Nie denerwował się. Był ciekawy życia, chciał je zrozumieć. Był fantastycznym aktorem, a rola Romusia jest tego najlepszym przykładem.

Wiedzieliśmy o chorobie Pawła. Nawet scenariusz był tak pisany, żeby za bardzo nie przemęczał się na planie.

Ale i tak musieliśmy go bardzo pilnować, bo czasem zapominał, że jest poważnie chory. Martwiliśmy się jego operacją. A Paweł? Był optymistą i to się nam udzieliło.

Wierzyliśmy, że będzie dobrze. Teraz nie ma już Pawła, ale wierzę, że pozostanie w naszych sercach i wspomnieniach.

 

Do zobaczenia, Romuś!   Włodzimierz Matuszak fot. JUSTYNA GOŁASZEWSKA / BESTA FILM Włodzimierz Matuszak
w „Plebanii” gra księdza proboszcza

Pawła poznałem na spotkaniu z odtwórcami głównych ról w „Plebanii”. Nikt z nas długo nie przypuszczał, że jest aż tak poważnie chory.

Zawsze uśmiechnięty i pogodny.

Za każdym razem gdy na plan filmowy przyjeżdżał pociągiem z Krakowa, opowiadał mnóstwo dowcipów.

Mówił też, co wydarzyło się w jego życiu.

Szczególnie o swoich synkach. Pamiętam, jak bardzo przeżywał narodziny drugiego dziecka.

Kiedyś latem siedziałem na rynku w Krakowie. Nagle patrzę, idzie takich dwóch „Romusiów” i trzymają się za ręce. Jeden duży, drugi mały.

Mogłem się wtedy przekonać, jaki wspaniały kontakt miał z tym chłopakiem.

Jest mi smutno, bo odszedł młody, wspaniały człowiek, utalentowany aktor.

Dawał z siebie wszystko i nie patrzył na to, co się z nim dzieje. Ciągle szedł do przodu.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.