Trener na medal

Katarzyna Migdoł-Rogóż

|

MGN 10/2004

publikacja 02.04.2012 16:43

Rozmowa z Pawłem Słomińskim, trenerem Otylii Jędrzejczak

Trener na medal fot. AGENCJA GAZETA

Podobno mieszka Pan na basenie?
– To prawda. Cały dzień spędzam na basenie. Mieszkam w klubie, do pracy mam trzydzieści sekund. Zaczynam o 5 rano i wracam do domu o 20.30. Tak od poniedziałku do piątku, a w sobotę i niedzielę przeważnie są zawody, więc też nie ma mnie w domu. Praktycznie pracuję przez cały tydzień.

Co na to Pańska rodzina?
– Mam wspaniałą żonę, która rozumie, że pływanie jest moją pasją. Jeździ ze mną na zgrupowania i zawody. Prowadzimy taki trochę cygański tryb życia. Kiedyś ona sama grała w koszykówkę, więc to rozumie. Mam też dwie córki, a w drodze jest kolejna Słomka.

Otylię też Pan traktuje jak córkę? Ona nazywa Pana drugim tatą.
– (śmiech) Ja się z tego bardzo cieszę i szanuję ją bardzo za to, że mnie tak traktuje. Rzeczywiście, są takie sytuacje i sprawy, o których chyba nawet jej tata nie wie, a ja wiem. Jestem na miejscu i mogę doradzić. Rozmawiamy na różne tematy. Tak jak córce radzę i mówię, co bym zrobił w takiej sytuacji. Pomagam rozwiązać wszystkie trudne problemy. Rozumiemy się bardzo dobrze. Nawet bez słów.

Zawsze jest tak idealnie?
– Potrafimy się też pokłócić i mieć inne zdania, ale zawsze do siebie wracamy i wszystko wyjaśniamy. Otylia nie jest łatwym człowiekiem. Ma charakter. Ale ja się też czasami zdenerwuję, i to nawet bardzo.

Może to jest sposób na dobre wyniki?
– Cieszę się, że z każdym rokiem Otylia jest lepsza. Moja praca i pomysły nie przeszkadzają się jej rozwijać. Cały czas mobilizuję ją do pracy. Czasem przekonuję, innym razem tłumaczę, co i jak ma zrobić. Bywa, że nawet prowokuję, żeby się zdenerwowała. Raz mówię dobre słowo, a innym razem nawet krzyczę, żeby się obudziła. Mam tak zwanego trenerskiego nosa.

Co podpowiada ten trenerski nos?
– Nie robię nic nadzwyczajnego. Nasz trening nie jest wyjątkowy, tylko wymagający. Cenię punktualność i systematyczność. Stawiam na uczciwość i pracowitość. Na olimpiadzie udało nam się zrealizować plan w 100 procentach. Ale nie jestem zachłanny. Gdyby Otylia zdobyła tylko jeden medal, też byłbym zachwycony. Kto myślał o tym, że będzie ich aż tyle? Dziękuję Bogu, że tak się to potoczyło. To wspaniałe wiedzieć, że trud ma sens.

Chciał Pan kiedyś zostać mistrzem olimpijskim?
– Oczywiście, że tak. Jak każdy mały człowiek, który uprawia sport. Kiedy miałem sześć lat, zacząłem pływać i grać w tenisa ziemnego równolegle. Szybko jednak z tenisa zrezygnowałem. Dwa razy dziennie miałem treningi na pływalni. Pojawiły się pierwsze małe sukcesy, więc musiałem coś wybrać. Postawiłem na pływanie.

A wybrał Pan jednak trenowanie mistrzów olimpijskich?
– (śmiech) Już w młodości, kiedy byłem jeszcze zawodnikiem, marzyłem, żeby być trenerem pływaków. Bardziej zależało mi na tym, żeby być dobrym trenerem, niż dobrym zawodnikiem. Po ukończeniu studiów zostałem asystentem trenera, a później głównym trenerem w klubie, w którym pracuję do dzisiaj – AZS-AWF Warszawa.

Jak Pan przyjął decyzję Otylii o zlicytowaniu złotego medalu?
– Byłem przy tym, kiedy Otylia na zawodach przedolimpijskich przeczytała książkę pod tytułem: „Oskar i Pani Róża”. W czerwcu, kiedy przepłynęła dystans 200 metrów motylkiem z niezłym rezultatem powiedziała, że jak zdobędzie złoty medal, to odda go dzieciom chorym na białaczkę. Wtedy pomyślałem, że rzuca słowa na wiatr, bo o złotym medalu olimpijskim marzy każdy sportowiec. Kiedy jednak zdobyła złoto, powiedziała mi: „Muszę się nim szybko nacieszyć. Oddaję go dla tych dzieci”. Wtedy mnie naprawdę zatkało.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.