Patron kiepskich uczniów

Gabi Szulik

|

MGN 09/2004

publikacja 01.04.2012 22:10

W tak dobrym towarzystwie znalazłam się pierwszy raz w życiu. Obok mnie święty Jan Maria Vianney. Podobnie jak ja – zakuty łeb albo – pisząc bardziej elegancko – zakuta głowa. Rzeczywiście, miał starannie uodpornioną na wiedzę głowę.

Gabi Szulik Gabi Szulik

To jednak nie przeszkodziło mu zostać jednym z największych świętych w dziejach Kościoła. Kto dzisiaj nie zna świętego proboszcza z Ars? A przecież jego dzieciństwo i młodość zapowiadały tylko katastrofę. Kiedy Janek miał trzynaście lat, nie umiał jeszcze ani czytać, ani pisać. Mało tego, mimo że był Francuzem, nie znał francuskiego. Umiał tylko rozmawiać miejscową gwarą. Był jednak szczęśliwym dzieckiem. Pomagał rodzicom w gospodarstwie. Pasł owce i osła.

Ale dorastał i trzeba było nauczyć go czegoś więcej, więc mama i tata posłali syna do wuja. Tam, w sąsiedniej miejscowości, zakonnice uczyły dzieci katechizmu, a przy okazji czytania i pisania. Janek przystąpił nawet do pierwszej komunii. Wtedy chyba po raz pierwszy pomyślał, że chciałby zostać księdzem. I tu zaczął się problem, bo mały Vianney był prawie analfabetą. Ledwie znał francuski, a żeby być księdzem, musiał się jeszcze nauczyć łaciny. Na szczęście znalazł się dobry proboszcz, który chciał pomóc chłopcu.

Przez trzy lata Janek pilnie przychodził do niego na lekcje. Efekt był mizerny. Poszedł nawet sto kilometrów z pielgrzymką do grobu św. Franciszka Regisa, żeby prosić o pomoc w opanowaniu łaciny. Łacińskie słówka za nic nie chciały wchodzić do głowy, która jak zakutą była, tak zakutą pozostała. W końcu przyjęto go do seminarium, ale od razu pierwszy egzamin, który trzeba było zdać po łacinie, oblał. – Pracowitość i sprawowanie – dobre – oceniono młodego Vianneya. – Wiedza – niedostateczny. I... Janek wrócił do domu. – Zawsze ci mówiłem, że urodziłeś się, żeby być chłopem, a nie uczonym – przywitał go tata. Tylko proboszcz w niego wierzył i postanowił spróbować jeszcze raz.

Przez trzy miesiące, dzień w dzień, od rana do wieczora, Janek dalej zakuwał łacinę. Wydawało się, że tym razem egzamin zda. Gdy stanął przed komisją w Lyonie, stracił głowę i odpowiadał tak, jakby pierwszy raz mówił po łacinie. Proboszcz nie dawał jednak za wygraną. Uprosił, żeby chłopak mógł zdawać egzamin u niego. Tam, gdzie się uczył. Ale i to nie pomogło. W końcu biskup zapytał: – Czy Vianney jest pobożny ? Czy kocha Matkę Bożą ? Czy odmawia różaniec ? To wzór pobożności – zapewnił proboszcz. – Tego dzisiaj potrzebuje Francja. Przyjmuję go. Resztę zrobi Pan Bóg – zapadła decyzja. I Pan Bóg zrobił swoje. Dzięki ogromnej pracowitości i pobożności Jan Maria Vianney osiągnął szczyty mądrości. Do małej wioski Ars, gdzie w końcu został proboszczem, przyjeżdżali znakomicie wykształceni ludzie z całej Francji.

Patron kiepskich uczniów   Tylko po to, by słuchać tego mało inteligentnego i słabo wykształconego księdza. Bo święty Jan Maria Vianney miał zakutą głowę do łacińskich słówek, ale otwartą na Pana Boga. Najlepiej czuł się w Jego towarzystwie. Kiedy miał wolny czas, wszyscy myśleli, że Janek śpi, a on z Nim rozmawiał. I, mimo że miał zakutą głowę, wierzył, że ten Przyjaciel na pewno mu pomoże. Myślę, że zakuta głowa – święty Jan Maria Vianney może być patronem słabych uczniów. A może jeszcze bardziej tych, którym bardzo zależy, by dobrze się uczyć, a mimo to kiepsko im to wychodzi. Kiedy zamiast trójki lub czwórki dostaniecie jedynkę, przypomnijcie sobie o Janie Vianneyu. Nauczyciele nie byli nim zachwyceni, ale Pan Bóg bardzo. A o to przecież w życiu przede wszystkim chodzi. Pozdrawia Was Gabi Szulik w towarzystwie równie zakutej głowy, jak ona sama.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.