Dlaczego mnie to spotyka?

Gabriela Szulik

|

MGN 06/2004

publikacja 01.04.2012 14:20

Te pytania stawia sobie ciągle Jan Budziaszek. Jest perkusistą w zespole „Skaldowie” od prawie czterdziestu lat.

Dlaczego mnie to spotyka? Jan Budziaszek

Dwadzieścia lat temu przekonał się, że Jezus genialnie zaplanował jego życie i każdego człowieka na ziemi. Chce, by usłyszało o tym jak najwięcej ludzi.

* Dlaczego moja mama ofiarowała mnie Matce Bożej, a nie na przykład moją starszą siostrę czy starszego brata?
* Dlaczego moja babcia, będąc wiosną 1947 roku w Niepokalanowie, zapisała do Rycerstwa Niepokalanej mnie, a nie moje starsze rodzeństwo, czy kuzynów?
* Dlaczego w mojej legitymacji Rycerstwa Niepokalanej widnieje własnoręczny podpis Maksymiliana Kolbe?
* Dlaczego Ojciec Święty podczas audiencji na Watykanie nagle zatrzymał się przy mnie, złapał mnie za rękę, zamknął oczy i po chwili powiedział: „Matka Boża wie o tym i błogosławi Ci”?
* Dlaczego ja, który ani przez pięć minut nie chodziłem do żadnej szkoły muzycznej, grałem z najwybitniejszymi muzykami jazzowymi na wszystkich kontynentach świata?
* Dlaczego mnie, który nie studiowałem teologii, zapraszają do wygłaszania różnego rodzaju rekolekcji?

– Jeżeli masz jakiekolwiek pytania – mówi Jan Budziaszek – i nie rozumiesz, co się dzieje w twoim życiu, to jedynym miejscem, gdzie znajdziesz odpowiedź nie jest wróżka, ale czytania z Pisma Świętego przypadające na każdy dzień. To najważniejsza informacja wypowiadana codziennie na całej kuli ziemskiej.

W KOLEJCE PRZED AMBASADĄ
Na trasie koncertowej w Ameryce mieliśmy problem z wizami. Żeby z Kanady pojechać do Stanów Zjednoczonych, musieliśmy na 8.00 rano zgłosić się do ambasady amerykańskiej w Toronto. Mieszkaliśmy nad Niagarą, więc żeby dojechać na czas, trzeba było wstać o czwartej rano. Wszyscy narzekali, bo zimno, bo śnieg pada, bo bez śniadania, bo jak oni nas traktują itd. Kiedy tak marudziliśmy pod ambasadą, podszedł do mnie Piotrek Janczerski – wokalista zespołu „No to co” i zapytał: „Janek, co ty na to? Musimy tak tu stać w tym zimnie, z jakimiś podejrzanymi ludźmi”. – Wiesz co, Piotrze – odpowiedziałem – no nie jest przyjemnie tak stać, ale jedyna informacja, która do mnie teraz dociera, to ta, że Chrystus zmartwychwstał i ma dla mnie genialny plan. I wszystko co się dzieje w moim życiu, jest dla mnie dobre, bo pochodzi od Niego. A poza tym, kiedy nie wiem, jak podejść do jakiegoś problemu, otwieram czytania i zawsze jest tam o tym napisane. Ponieważ dzisiaj jeszcze tego nie zrobiłem, przeczytajmy razem. Otworzyliśmy Pismo Święte: „Przypominaj im, że powinni przyporządkować się zwierzchnim władzom, słuchać ich i okazywać gotowość do wszelkiego dobrego czynu. Nikogo nie lżyć, unikać sporów, odnosić się z uprzejmością, okazywać każdemu człowiekowi wszelką łagodność”. Takie było czytanie z Listu do Tytusa przypadające na ten dzień, 15 listopada.

ADORACJA TELEWIZORA CZY JEZUSA?
Bardzo kibicuję Adamowi Małyszowi. Rozsławił Polskę, jak mało kto. Postawiłbym go zaraz po Janie Pawle II i Wałęsie. – W sobotę po południu obejrzę sobie mistrzostwa świata w skokach, a potem na 18.30 pójdę na modlitwę – planował pan Jan. Wybuch wojny w Iraku wisiał na włosku i w tej intencji mieli się modlić z grupą przyjaciół. Rano, przeglądając program telewizyjny, oniemiałem. Jak to?! To niemożliwe! Transmisja skoków o godz. 18.00. – Przecież miała być o 14.00! Co ja, biedny, teraz zrobię – użalałem się nad sobą. Zadzwoniłem jeszcze do znajomej, czy przypadkiem nie zmieniła się godzina modlitwy. Bez zmian. Otworzyłem przeznaczone na ten dzień czytania z Pisma Świętego. – A wy, za kogo Mnie uważacie? – pytał Jezus. – Jeżeli naprawdę zależy Ci na sukcesie Adama – usłyszałem – to gdzie mu bardziej pomożesz? Przed telewizorem, czy przed Najświętszym Sakramentem? – W niedzielę też są skoki i te na pewno zobaczę – pomyślałem na pociechę.

Po kilku minutach zadzwonił znajomy kleryk, z którym gramy czasem na koncertach. – W niedzielę po południu gramy u sióstr norbertanek – powiedział. – Będzie trochę młodzieży i wszyscy czekają, że opowiesz im swoją przygodę z różańcem. – Chwileczkę, a skoki? – dotarło do mnie. – A ty, za kogo Mnie uważasz? – pytał Jezus. Trzeci raz usłyszałem to pytanie kilka dni później. W czwartek. Tego dnia krakowska Wisła grała w Rzymie mecz z Lazio o puchar UEFA. – Muszę zobaczyć ten mecz – planowałem, choć wiedziałem, że zwykle w czwartki po mszy zostawałem na adoracji do 21.30. Mecz zaczynał się o 21.00. – Czy ja muszę być dzisiaj na adoracji? – to było pierwsze pytanie, które do mnie przyszło. A po nim zaraz drugie: „A czy ja muszę oglądać pierwszą połowę meczu? Co przyniesie więcej pożytku Wiśle, adoracja telewizora, czy Najświętszego Sakramentu? W tamtą sobotę, 22 lutego 2003 r., Adam Małysz odniósł pierwsze w sezonie zwycięstwo i został mistrzem świata, a potem, w czwartek, Wisła Kraków, po bardzo dobrej grze, zremisowała w Rzymie z Lazio 3:3.

– Każdy dzień zaczynam od odmówienia dziesiątki różańca o zwiastowaniu. – mówi Jan Budziaszek. – Bardzo często przychodzi mi wtedy do głowy takie pytanie: „Czy potrafisz zrezygnować ze swoich planów, choćby nie wiem, jakie pobożne i piękne one były? Niczego nie wymyślaj, tylko daj się prowadzić Panu Bogu. On ma dla ciebie wspaniały plan. Wystarczy tylko być czujnym”. – Najlepiej widać to wtedy – dodaje – kiedy pojawiają się trudności. To zawsze znak, że Pan Bóg zaplanował coś ważnego i dobrego.

OBLANY EGZAMIN
Kiedy moja córka nie dostała się na grafikę, przyszła do domu i płakała. – Dlaczego płaczesz? – zapytałem. – Chodź, pójdziemy podziękować Panu Bogu. Myślałem, że moje dziecko mi oczy wydrapie, bo to nie było dla niej łatwe. Kiedy później dostała się na historię sztuki, po pierwszym semestrze już wiedziała, że to ten kierunek miała studiować.

ZNIENAWIDZONE KOZY
Jechałem kiedyś na rekolekcje do małej miejscowości Kozy, koło Bielska- -Białej. Jako że o tej porze jechał tylko autobus pospieszny, musiałem prosić kierowcę, żeby mi się w Kozach grzecznościowo zatrzymał. – Nienawidzę Kóz – warknął nieuprzejmy kierowca i włączył magnetofon. Odruchowo włożyłem rękę do kieszeni i natrafiłem na różaniec. Nie prosiłem Matki Bożej, żeby się modliła ze mną o to, żeby mi się kierowca w Kozach zatrzymał, ale modliłem się, żeby Pan Bóg odebrał mu trochę tej nienawiści. Proszę sobie wyobrazić, że kiedy dojeżdżaliśmy do Kóz, zajrzałem do lusterka na przedniej szybie i spotkałem się ze wzrokiem kierowcy. Wtedy stało się coś dziwnego. Kierowca porozumiewawczo mrugnął, podjechał do przystanku, usłyszałem charakterystyczne: „psssss” i drzwi autobusu otwarły się. Wiem, że Pan Bóg postawił na mojej drodze tego człowieka, żebym przekonał się, jaką siłę ma modlitwa różańcowa.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.