Premier to święty człowiek

Franciszek Kucharczak

|

MGN 05/2004

publikacja 01.04.2012 02:12

Był wieczór któregoś dnia 1942 roku. Za stołem w domu państwa Fauvel siedział niemłody, łysy mężczyzna, uciekinier z niemieckiej niewoli. – Europa musi się zjednoczyć. Dla pokoju. I dla dobrobytu – powtarzał.

Premier to święty człowiek Robert Schuman

Gospodarze nie rozumieli, jak można mówić takie rzeczy w samym środku wojny. – Uważaliśmy go za niespełna rozumu – powie potem pani Fauvel. Ten człowiek to Robert Schuman. Już przed wojną był znanym politykiem chrześcijańskim. W młodości jednak myślał o tym, żeby zostać księdzem. W rozterce napisał list do swojego przyjaciela Henriego Eschbacha. Ten odpisał: „Religia i ojczyzna potrzebują Cię jako człowieka odważnego. Nie potrafię sobie wyobrazić lepszego apostoła od Ciebie... Pozostaniesz w stanie świeckim. Mam wrażenie, że święci przyszłych czasów będą świętymi w cywilnym garniturze”.

TYLKO NIE KOMUNIŚCI
Schuman posłuchał tej rady. Dwa lata po wojnie został premierem Francji. Kraj dźwigał się dopiero z wojennej nędzy. Komuniści próbowali zdobyć władzę, jak zwykle oszukując i podburzając prostych ludzi. „Kiedy my będziemy rządzić, damy wam dużo pieniędzy i zaraz będzie dobrobyt” – obiecywali. Zastrajkowali górnicy, potem stanęły huty. Nasłani ludzie wykoleili pociąg. Zaczęły się rozruchy. Wydawało się, że następnego dnia Francja padnie łupem komunistów. Niektórzy ministrowie ulegli panice. – Trzeba z nimi rozmawiać – mówili przerażeni. Premier siedział w fotelu nieporuszony, jakby drzemał. Nagle wstał. – Wykluczone. Rząd nie ustąpi wichrzycielom – powiedział.

Natychmiast wydał rozkaz mobilizacji 80 tysięcy rezerwistów i nakazał sformować jednostki rezerwy policji. Komuniści, zaskoczeni taką stanowczością, ustąpili. Kraj był uratowany, a wkrótce udało się uzdrowić finanse. Francuzi byli zdumieni: – Ten spokojny Schuman potrafi tak ostro działać? Rzeczywiście, Robert Schuman był spokojnym człowiekiem. Wielu sądziło nawet, że to strasznie nudny prawnik. Pewien niemiecki dziennikarz tak o nim napisał: „Schuman jest naprawdę tak brzydki, jak go przedstawiają karykatury i ubiera się rzeczywiście tak źle, jak się o nim twierdzi. Ale zapomina się zupełnie o jego brzydocie, kiedy zaczyna mówić”.

TO SIĘ WAM OPŁACI A
Schuman miał wiele do powiedzenia. Od dawna rodził się w jego głowie pomysł zjednoczenia narodów, ale nie tak, jak to kłamliwie mówili komuniści. On wiedział, że ludzie nie są aniołami i nie chciał ich zmuszać, żeby się takimi stali. Chciał powiedzieć: musimy się zjednoczyć, bo to się nam wszystkim opłaci. Widział to trochę tak, jak małżeństwo. Kiedy dwoje ludzi się pobiera, oboje coś tracą. Muszą się wyrzec takiej swobody, jaką dotąd mieli, muszą razem podejmować decyzje, mają wspólne pieniądze i tak dalej. Ale o wiele więcej zyskują. I o to chodziło. Schuman wymyślił, żeby na początek zjednoczyły się gospodarki Francji i Niemiec, krajów, które od dawna ze sobą walczyły.

A walczyły właśnie o te bogactwa, które teraz miały się stać wspólne. – W ten sposób uniemożliwimy wojny między państwami, które przyłączą się do takiej wspólnoty – tłumaczył Schuman. Miał nadzieję, że kiedyś do tej wspólnoty przyłączą się inne państwa, również te, które wtedy – jak Polska – jęczały pod butem Rosji Radzieckiej. A nowa wojna wisiała w powietrzu. Komunistyczna Rosja miała broń atomową i apetyt na władzę nad całym światem. Wolny świat musiał się więc zjednoczyć. Robert Schuman postanowił swój plan ogłosić 9 maja 1950 roku. Był wtedy ministrem spraw zagranicznych Francji.

RYZYKUJEMY?
W wielkiej sali wypełnionej politykami i dziennikarzami rozległ się pełen wzruszenia głos ministra. – Światu nie można zapewnić pokoju bez twórczego wysiłku, odpowiedniego do skali zagrożeń – zaczął. Po kilku zdaniach zebrani zrozumieli, że są świadkami niezwykłej, historycznej chwili. – Francuski rząd proponuje, żeby cały francuski i niemiecki przemysł wydobywczy i hutniczy podporządkować jednej wspólnej Wysokiej Władzy, organizacji otwartej dla innych europejskich krajów – rozlegało się w absolutnej ciszy. Wielu nie dowierzało swoim uszom.

Kiedy ten najważniejszy dzień życia Roberta Schumana dobiegał końca, kraje wolnej Europy stały przed niezwykłym pytaniem: – Czy zaryzykować jedność? Większość zaryzykowała. Powstała Rada Europy, a potem kraje należące do wspólnoty stawały się coraz zamożniejsze. Kiedy Schuman 13 lat później umierał, Unia Europejska nabierała kształtów. Nie zawsze takich, jakich życzyłby sobie jej założyciel, ale on nigdy nie tracił nadziei, że chrześcijaństwo, z którego wyrosła Europa, w końcu ocali jej obywateli. We wrześniu tego roku Papież zamierza odwiedzić Strassburg. Ogłosi tam Roberta Schumana błogosławionym.

Robert Schuman był nietypowym politykiem. Jeździł autobusami i pociągami drugiej klasy, również wtedy, gdy był ministrem spraw zagranicznych. Kiedy stał w kolejce po bilet, zdarzało się, że ktoś go rozpoznał. Wtedy Schuman uśmiechał się do zdziwionych gapiów. – Pewnie widzieli państwo tę głowę na jakiejś karykaturze w gazecie? – pytał figlarnie. Był bardzo wierzący. Na mszę chodził, kiedy tylko mógł, często codziennie. Modlił się z brewiarza, zawsze miał przy sobie różaniec. Nie obnosił się jednak ze swoją religijnością. Nie było powodu – on po prostu żył z Chrystusem i niczego nie robił inaczej, niż On by chciał.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.