Rodzice z trzeciej klasy

Katarzyna Migdoł-Rogóż

|

MGN 04/2004

publikacja 28.03.2012 14:54

Alinka z trzeciej klasy pierwsza oświadczyła katechetce: „Moja mama zgodziła się, żebym należała do „Adopcji serca”. Ona i jej szkolni koledzy i koleżanki zostali najmłodszymi rodzicami adopcyjnymi Polsce.

Consolee Gahindo ma 14 lat. Mieszka w Gikondo, w Rwandzie. Ukończyła na razie cztery klasy szkoły podstawowej. Dzięki dzieciom z Larysza może się dalej uczyć. Consolee jest starsza od swoich „rodziców”. – Traktujemy ją jak siostrę, a nie córkę – śmieją się dzieci. – O „Adopcji Serca” dowiedzieliśmy się od naszej katechetki, pani Oli Szwajcok. To właśnie ona w Szkole Podstawowej nr 11 w Mysłowicach Laryszu założyła Koło Misyjne. Pani Ola wyciąga z torebki małą, różową skarbonkę w kształcie serca. – Od dwudziestu lat noszę ją zawsze przy sobie – opowiada katechetka. – Zbieram do niej ofiary na misje, na biedne dzieci. Moi uczniowie chętnie wrzucają do niej swój „wdowi grosz”. Kiedy w ubiegłym roku przygotowywała dzieci do Pierwszej Komunii świętej, zachęcała, aby wspierały misje. – Modliliśmy się za Boliwię – wspominają dzisiejsi trzecioklasiści.

– Zbieraliśmy do skarbonki na biedne dzieci z tamtych terenów. Alina była pierwsza Pewnego dnia katechetka przeczytała w misyjnej gazetce o „Adopcji Serca”. – Chciałam sama zaadoptować dziecko – mówi pani Ola. – Pomyślałam jednak, że skoro dzieci tak chętnie zaangażowały się w dzieło misyjne, to może i teraz zechcą pomóc jakiemuś dziecku. W Tygodniu Misyjnym opowiedziała dzieciom o całej akcji. Rozpoczęła Alina, a za nią pojawiły się kolejne dzieci. Wywiesili kartę na drzwiach sali, w której mają religię. – Zgłosiło się 26 osób. Są to dzieci z różnych klas, jednak trzecioklasiści stanowią trzon – chwali swoich uczniów katechetka. Dzieci o wszystkim musiały najpierw powiedzieć rodzicom. One przecież nie zarabiają pieniędzy. Rodzice zgodzili się przyjąć do rodziny jeszcze jedno dziecko. Urodziła się dziewczynka Wszyscy z niecierpliwością czekali na list z Pallotyńskiego Sekretariatu Misyjnego. – To tak jakbyśmy czekali na urodzenie dziecka – mówi pani Aleksandra.

– Nie znaliśmy ani płci, ani wieku. Obiecaliśmy pomagać przez cztery lata, do ukończenia szkoły. Chłopcy chcieli mieć braciszka, dziewczynki siostrzyczkę. Czekali i modlili się. Kiedy otworzyli list, dziewczynki były bardzo szczęśliwe. – My też się cieszymy – śmieją się chłopcy. Tak naprawdę to nieważne czy dziewczyna, czy chłopak. Martwią się o Consoleę i jej rodzinę. Dziewczynka po śmierci mamy opiekuje się młodszym rodzeństwem. Razem z Consolee jest ich siedmioro. Tata dziewczynki jest kaleką, nie ma nogi. – To najbiedniejsza rodzina w Gikondo. Nie mają niczego, jedzenia, ubrań, nawet domu – opowiadają dzieci. Z listu misjonarzy dowiedzieli się, że dziewczynka codziennie ciężko pracuje w domu. Marzenia o spotkaniu Powiesili jej zdjęcie w centralnym miejscu na gazetce. Wysłali do Consolee pierwszy list. Teraz czekają na odpowiedź. Może sama coś napisze. – Gdyby było nas więcej, uzbieraliśmy więcej pieniędzy – mówi katechetka. Chcą pomóc rodzeństwu Consolee. Może się uda. – Nie tylko wysyłamy pieniądze. Codziennie się za nią modlimy – opowiadają dzieci. Każdy daje tyle pieniędzy, ile może w danym miesiącu. Dzielą się przede wszystkim kieszonkowym. Chcieliby ją poznać osobiście. Marzą o tym, aby ich siostra mogła przyjechać na wakacje do Polski. Mieszkałaby u każdego po trochu. Najchętniej same pojechałyby do Rwandy. I to natychmiast. Mówią: – Zrobimy wszystko, żeby przyjechała. Już pani Ola coś wymyśli.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.