Fenomenalne życie Faustina

Gabriela Szulik

|

MGN 01/2004

publikacja 26.03.2012 09:37

– Jestem dobrze przygotowany? – Tak, Faustino. W oczach chłopca pojawiły się łzy. – Wie ojciec, tu nie chodzi o mnie. Ale kiedy pomyślę o smutku taty i mamy…

Fenomenalne życie Faustina Faustino z mamą i z siostrą

Koszule z przeceny Taki już był. Najpierw myślał o innych. Cieszył się nawet wtedy, gdy mama dała prezent służącej albo podwyższyła jej pensję. – Brawo, mamusiu – mówił – jesteś wspaniała. Któregoś dnia w szkole dowiedział się o czternastoletnim chłopcu, który mieszkał na poddaszu. Nie miał co jeść, a zamiast chodzić do szkoły musiał pracować. Kilka dni później Faustino zapisał: „W Lanas Aragon kupiliśmy z przeceny dwie koszule”. My, to znaczy Faustino i jego przyjaciel Ernest. Obydwaj odwiedzali chłopca, rozmawiali z nim i szukali dla niego lepszej pracy, bo do późnych godzin nocnych pomagał w barze. Rok później w kieszonkowym kalendarzu Faustino zanotował: – Poniedziałek, 14 stycznia: Kampania na rzecz tego chłopca; – Wtorek, 15 stycznia: Paczka z odzieżą; – Czwartek, 17 stycznia: Obiad, odzież, kilka paczek i trochę leków. Faustino nie zapomniał o chłopcu nawet wtedy, gdy ten był już bardzo chory i nie mógł go odwiedzać.

Codziennie odmawiał za niego dziesiątkę różańca. Szef bandy Faustino był pierwszym, upragnionym dzieckiem Faustina i Encarny. Kiedy się urodził, rodzice chcieli powiadomić cały świat. Na kartce z kalendarza pod datą 4sierpnia 1946 roku zapisali: „O godzinie 14 urodził się w Walencji Faustino Perez-Manglano Magro”. Tata był tak szczęśliwy, że nawet swoje imię mu podarował. Mieszkali w pięknym domu, w hiszpańskim portowym mieście Walencja nad Morzem Śródziemnym. Na wakacje Faustino razem z siostrami i bratem wyjeżdżali do dziadków na wieś. Oprócz nich zjeżdżało tam ponad tuzin kuzynów i kuzynek. Dzieci mogły szaleć do woli. Stary młyn, wielki sad, kurnik, pusty gołębnik – to idealne miejsca do zabawy. Szukali skarbów, bawili się w Indian, grali w piłkę nożną, budowali szałasy i rozbijali obozy. Najważniejsze, żeby było głośno i wesoło.

Faustino został „szefem bandy”. – Wybraliśmy go ze względu na wiek – wspomina jeden z kuzynów. – Wtedy właśnie poznaliśmy go lepiej. My, kuzyni, odtąd bardziej tworzyliśmy grupę. Razem chodziliśmy do kina, razem spacerowaliśmy. Faustino był naszym bohaterem i bożyszczem. Świetnie grał wpiłkę. Każda okazja i miejsce były dobre do gry. W szkole, podczas przerw, wystarczył nawet drewniany klocek. Był zagorzałym kibicem CF Valencia. Nie przepuszczał żadnego meczu. O piłce nożnej rozmawiał nawet z Chrystusem. Dziennik Pokładowy Już na dwa lata przed śmiercią Faustino wiedział, że powoli umiera. Najbardziej martwił się, że tacie i mamie będzie smutno, kiedy odejdzie. Choroba zaczęła się dziwnymi bólami, podwyższoną temperaturą.

Nikt nie spodziewał się, że to początek poważnej choroby Hodgkina*. Nawet tata-lekarz niczego nie podejrzewał. „Obudziłem się z dotkliwym bólem” – zapisał Faustino 14 września 1960 r. „Przeszło mi. Skończyłem czytać Mario Gaitn: piękna powieść. Trochę pomogłem Faustowi w podlewaniu. Za piętnaście dziewiąta odmówiłem różaniec”. Faustino od miesiąca prowadził swój „Dziennik Pokładowy”. Każdego dnia zapisywał kilka zdań: „Będę mówił »Tak« wszystkiemu, co dobre” – zapisał któregoś dnia. Jakiś czas potem chciał zniszczyć dziennik. – Piszę tylko same głupstwa – mówił. – Nie potrzebuję już tej dziecinady. Na szczęście zaprzyjaźniony ksiądz nie pozwolił mu na to. Faustino coraz częściej opuszczał lekcje. Pod koniec lutego rodzice koniecznie chcieli się spotkać z księdzem, przyjacielem domu. – To bardzo ważne – mówili przez telefon. – Pamiętam doskonale ten dzień – wspomina ksiądz. – Przybyli oboje, byli przerażeni. Jego ojciec pokazywał wyniki badań. Były niepokojące: ziarnica złośliwa – choroba Hodgkina.

Nie można było nic zrobić. Jedynie liczyć na pomyłkę w badaniach albo cud. Pocieszenie z nieba Dla Faustina wszystko było „fenomenalne” – bardzo lubił to słowo. W szkole długo nikt nie domyślał się, że jest śmiertelnie chory. – Cierpiał z uśmiechem – wspomina kolega z klasy. – Ukrywał je tak dobrze, że nie było widoczne. Kiedy tylko mógł, przychodził do szkoły. Nawet w góry udało mu się pojechać z klasą. Kilka dni przed śmiercią nie mógł wstać z łóżka. Miał opuchnięte nogi. – Jak się czujesz? – zapytał ksiądz. – Dobrze. – Ale powiedz mi, czujesz ból? – Nie wiem… To zależy od punktu widzenia. –? – Widzi ojciec, myślę, że w tym momencie wielu innych cierpi bardziej niż ja. Nie mogę się użalać nad sobą. W niedzielę 3 marca Faustino nie mógł się już poruszać. Nawet oddychanie go męczyło. Był bardzo słaby. Znajomy ksiądz przyniósł mu Komunię Świętą. Zauważył, że w zamkniętej dłoni chłopiec trzyma medalik Matki Bożej. – Pomaga mi bardzo – powiedział słabym głosem. – Wie ojciec, czy w telewizji pokażą mecz z Walencji? – ożywił się trochę. – Jaki jestem niepoważny – sam sobie odpowiedział. – Nie będę mógł go zobaczyć. Taki jestem zmęczony. – Faustino, Twój stan jest ciężki. Wkrótce pójdziesz do nieba. – Wiem. Jestem bardzo słaby. – Denerwujesz się? Ręce ci drżą. – Nie, to tylko ciało. W środku jestem spokojny. – Mam do Ciebie kilka spraw – prosił ksiądz. – Gdy przyjdziesz do nieba, powiedz Matce Bożej, że ją bardzo kocham. Módl się o powołania kapłańskie i nie zapomnij pocieszać mamy i taty. Faustino umarł późnym wieczorem, 20 minut po 23 w objęciach swojej mamy. Nie miał nawet siedemnastu lat. W roku 1990 rozpoczął się jego proces beatyfikacyjny.

Fragmenty Dziennika Pokładowego Faustina:
17 X 1960 r. Odmówiłem różaniec. Podczas przerwy przystąpiłem do Komunii Świętej. Byłem pytany z nauki o przyrodzie i poszło mi dobrze. Rozmawiałem z Chrystusem o spotkaniu Saragossa - Walencja i o misjach.
26 X 1960 r. Przyjąłem Komunię Świętą na pierwszej przerwie. Co za wspaniałe uczucie. Jaka szkoda! Hiszpania została pokonana w Londynie przez Anglię 4:2. Hiszpańskie gole: Surez i Del Sol. Z chemii dostałem cztery plus. Dwója z matematyki! Szkoda! Zbliża się kwadrans po jedenastej, gaszę światło.
9 II 1961 r. Uczyłem się do 17.30. Na sali operacyjnej zrobiono mi mały zabieg pod pachą. Trwał pół godziny. Usunęli mi gruczoł i zrobili cztery punkcje. Dość mocno mnie bolało. Nie mogłem się modlić.
21 I1961 r. Ustąpił ten wczorajszy ból, który spowodował 38° gorączki. Popołudnie spędziłem ucząc się i myśląc o głupstwach. Mam bardzo zły charakter. Nie potrafię opanować złośliwości w stosunku do moich sióstr, a zwłaszcza do Eugenii. Muszę zrobić gruntowny rachunek sumienia, bo już tak dawno się nie spowiadałem.
21 II 1961 r. Obudziłem się obolały o dziesiątej. Do dwunastej pisałem. Potem coś zjadłem i wstałem. Dalej mnie bolało. O drugiej poszliśmy na lotnisko zaczerpnąć świeżego powietrza. Po powrocie chwycił mnie straszliwy ból, a o godzinie siódmej Pura mnie znowu kłuł. Już 55 zastrzyków.
25 I 1963 r. Dostałem 14 zastrzyków. Muszę odpocząć. Mama jest dla mnie jak życie. Nie wiem, co byłoby ze mną bez niej.
Ostatni zapis:
11 II 1963 r. Dzisiaj jest dzień Matki Bożej z Lourdes. Nasza cudowna Niebieska Matka musi pomóc wszystkim, żeby stali się lepsi. Pomóż mi dalej ofiarowywać moje małe dolegliwości za potrzeby świata.

* Choroba Hodgkina, inaczej ziarnica złośliwa to choroba nowotworowa. Dotyka szczególnie młodych ludzi. Komórki nowotworowe rozrastają się najpierw w węzłach chłonnych, potem w wątrobie, śledzionie, płucach, nerkach, w kościach, a nawet wskórze. Pierwszym objawem są powiększone węzły chłonne, gorączka, osłabienie i chudnięcie. W latach sześćdziesiątych, kiedy żył Faustino, choroba Hodgkina była właściwie nieuleczalna

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.