Discovery wylądował

Kamil Szczurski

|

MGN 09/2005

publikacja 24.03.2012 17:04

Silniki manewrowe błysnęły ogniem 9 sierpnia o godzinie 12:06. Prom kosmiczny Discovery rozpoczął lądowanie. Świat wstrzymał oddech.

Discovery wylądował Astronauta Stephen K. Robinson na specjalnym wysięgniku podczas trzeciego spaceru kosmicznego. W tle Ziemia. fot. NASA

Spód wahadłowca rozgrzewał się coraz bardziej w miarę wchodzenia w atmosferę. Osiągnął temperaturę niemal tysiąca stopni. Naukowcy w centrum dowodzenia z niepokojem śledzili wskaźniki instrumentów. Zaczynał się krytyczny moment misji promu kosmicznego Discovery.

Szczęśliwszy statek
Kiedy na lądowisku w bazie sił powietrznych Edwards w Kalifornii opadł kurz, a astronauci wyszli z wnętrza pojazdu, uczucie ulgi malowało się na wszystkich twarzach. Udało się. Wahadłowiec wytrzymał. Wykonano wszystkie zamierzone zadania. Jednak komunikat NASA nie pozostawiał złudzeń. To koniec wahadłowców takich, jakie znamy. Następna misja będzie korzystać z ra kiet albo innych konstrukcji. A przecież celem STS-114 – czyli 114. misji wahadłowca, w tym wypadku Discovery, było sprawdzenie, czy dwa lata poprawek, remontów i unowocześnień zdało egzamin.

Nowy kokpit, specjalne ramię manipulatora, przebudowane zbiorniki paliwa to tylko kilka z długiej listy zmian. Niestety, okazało się, że wydarzyło się to samo, co dwa lata temu w wypadku Columbii. Podczas obu startów obrywał się kawałek izolacji zewnętrznego zbiornika paliwa i uderzał w pojazd. W wypadku Columbii osłabiona powłoka termiczna nie wytrzymała ogromnej temperatury wywołanej oporem powietrza i prom podczas schodzenia do lądowania eksplodował. Discovery miał więcej szczęścia.

Warsztat w przestrzeni
Problemy z zewnętrznym zbiornikiem paliwa nie były jedyne. W kosmosie okazało się, że spomiędzy ceramicznych płytek tworzących powłokę termiczną na „brzuchu” wahadłowca wystają fragmenty pianki izolacyjnej. Podczas lądowania mogło to doprowadzić najpierw do przegrzania statku, a potem do jego rozpadu. Astronauta Steve Robinson wyszedł w przestrzeń kosmiczną i specjalnymi szczypcami usunął wystające kawałki. Nie do końca było wiadomo, czy taka naprawa wystarczy, dlatego rozważano, czy nie zostawić astronautów na ISS, czyli międzynarodowej stacji kosmicznej, by czekali na inny transport na Ziemię. Dyrekcja NASA podjęła jednak decyzję o samodzielnym powrocie Discovery. Aby wrócić na Ziemię, wahadłowiec musi wykonać szereg procedur. Wszystko dzieje się w ściśle określonym czasie i kolejności. Nie może być mowy o pomyłce. Drugiej próby już nie będzie.

Kierunek Ziemia
Pierwszy termin lądowania nie wypalił. Nad planowanym miejscem lądowania zawisły chmury i zaczął padać deszcz. Postanowiono więc przesunąć manewr o jeden dzień. W tym czasie prom obleciał Ziemię jeszcze raz. Kolejny termin też okazał się niewypałem. Znowu padał deszcz. Wybrano więc lądowisko awaryjne. Zamiast na Florydzie, wahadłowiec wylądował w Kalifornii. Wszystko poszło gładko jak po sznurku. A to skomplikowana operacja. Raz uruchomionej procedury lądowania nie da się zatrzymać. Wahadłowiec wraca na Ziemię tak, jak szybowce. Nie ma już paliwa, aby uruchomić główne silniki. Pozostają tylko małe silniki manewrowe pozwalające zmieniać kierunek lotu, ale nie mogą służyć jako napęd.

Sonda zamiast wahadłowca
Choć wszystko skończyło się dobrze, przyszłość wahadłowców stoi pod wielkim znakiem zapytania. Po prostu są już przestarzałe – budowano je w latach 70. i 80., a dwadzieścia lat – to parę epok w dziedzinie technologii kosmicznych. Z pięciu wybudowanych, pozostały do tej pory trzy. Challenger eksplodował podczas startu. Columbia podczas lądowania. Czy powstaną nowe konstrukcje? Okaże się za jakiś czas.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.