Zachwycona PODróżami

Gabi Szulik

|

MGN 07-08/2005

publikacja 23.03.2012 13:08

Gdyby zapytano mnie o podróż życia, miałabym problem. Dlaczego? Bo do głowy przychodzą mi dwie. Nie wiem, czy podróże życia, ale bardzo dobrze je pamiętam. Opowiem o jednej i o drugiej. Zacznę od tej, na której zdarzyło się więcej przygód.

Gabi Szulik Gabi Szulik

Pewnego lata postanowiłam pojechać w Tatry. Zabrałam przewodnik, mapę, wygodne buty, zapakowałam plecak i ruszyłam. Każdego wieczora wyznaczałam sobie szlak, który chciałam przejść. Któregoś dnia ze schroniska na Hali Gąsienicowej postanowiłam dojść do Przełęczy Krzyżne, a stamtąd przez Granaty zejść z powrotem. Słońce zapowiadało piękny dzień. Nagle, na bezchmurnym niebie, pojawiła się jedna chmurka, potem druga, a potem pociemniało i z oddali słychać było coraz groźniejsze grzmoty. Co tu robić? Byłam dokładnie w połowie drogi. Na szczęście zauważyłam jakiś lichy, ledwie trzymający się kupy szałas. Z kilkoma osobami przeczekaliśmy tam deszcz, a kiedy ucichły grzmoty, ruszyłam dalej. Warto było.

Z Przełęczy Krzyżne rozciągnęła się przede mną przepiękna Dolina Pięciu Stawów. Kiedy tak stałam i podziwiałam, ktoś obok o coś zapytał. Wyciągnęłam rękę i wtedy pierścionek na palcu przyciągnął chyba jakiś zabłąkany piorun, a właściwie piorunik, który delikatnie mnie połaskotał. Zrobiło się groźnie. – Trzeba iść dalej – pomyślałam – bo jeszcze mnie tu burza zastanie. Poza tym było coraz bardziej zimno. Nie wiedziałam, co mnie jeszcze czeka. Granaty były tak śliskie po niedawnym deszczu, że nawet łańcuchy, które mają ułatwiać przejście, na niewiele się zdały. I znowu spotkałam jakiegoś dobrego Anioła Stróża, który podał mi rękę i bezpiecznie przeprowadził na stały grunt, bo to kołysanie na łańcuchu wcale nie było przyjemne. Ale to jeszcze nie koniec. Tuż przed schroniskiem, na mostku, na śliskich deskach obsunęła mi się noga i... wylądowałam po łydki w lodowatej wodzie.

Zachwycona PODróżami   Wszystko to zdarzyło się jednego dnia i wcale mnie nie zniechęciło do gór. Podczas drugiej podróży zdarzyła mi się tylko jedna przygoda, ale za to jaka! Wcale jej nie planowałam, choć bardzo chciałam tam pojechać. Któregoś dnia w mojej parafii ogłoszono, że siostra Faustyna, ta która widziała Jezusa Miłosiernego, będzie ogłoszona błogosławioną i jest organizowany wyjazd do Rzymu. Serce piknęło mi od razu. Już wiecie, gdzie chciałam pojechać? Tak, do Wiecznego Miasta. I udało się. Byłam nie tylko w Rzymie, nie tylko na beatyfikacji siostry Faustyny, ale przeżyłam też niezwykłe spotkanie. W środę, jak zwykle, na Placu św. Piotra Jan Paweł II spotykał się z pielgrzymami. Stałam z koleżanką w tłumie. Odsunęłyśmy się nawet na koniec sektora, bo taki był tłok.

Papieża prawie wcale nie widziałam. Na zakończenie audiencji niespodziewane ogłoszenie: „Papież będzie przejeżdżał między sektorami”. – Tu na pewno nie pojedzie. To za daleko – ktoś zgasił naszą radość. I nagle stała się rzecz niezwykła. Papamobile skręcił tuż obok naszego sektora i przejeżdżał przy samej barierce, gdzie stałam. Wyciągnęłam rękę, a Papież jej delikatnie dotknął i poczułam coś o wiele mocniejszego niż tam, na Przełęczy w Tatrach. Dobre spojrzenie Ojca Świętego i ciepły dotyk jego ręki przeniknęły mnie tak głęboko, że zostały we mnie do dziś. Potem jeszcze kilka razy spotykałam się z Papieżem i za każdym razem było to niezwykłe. Jednak to pierwsze, nie zaplanowane spotkanie, zostało we mnie najbardziej.

Pozdrawia Was Gabi Szulik,
która tak jest zachwycona,
że znikła pod różami.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.