Kochany szpitalek

Katarzyna Migdoł-Rogóż

|

MGN 06/2005

publikacja 23.03.2012 09:24

– Kiedy pójdziemy do mojego kochanego szpitalka? – pyta trzyletnia Kasia. Rok temu wykryto u niej nowotwór złośliwy. Teraz co jakiś czas wraca do szpitala na badania i wciąż tęskni za tym miejscem

Kochany szpitalek Kasia dzwoni do mamy fot. Henryk Przondziono

Kasia jest roześmiana i roztańczona. Do niedawna w jej małym ciele rozwijała się straszna choroba, neuroblastoma. – To nowotwór złośliwy, bardzo rzadko spotykany – tłumaczy mama Kasi, pani Danuta. – Początkowo był szok, strach i łzy. Szpitalne marzenia Na szpitalnym korytarzu słychać śmiech. – Tu każdy żyje chorobą innego dziecka. Tak łatwiej znosić ból i pogodzić się z cierpieniem – mówi pani Halina, mama Damiana z czwartej klasy. Już pół roku oboje przebywają w chorzowskim szpitalu na oddziale onkologii i hematologii. Postanowili, że chorobą podzielą się na pół. – Żeby Damianowi było lżej – mówi pani Halina. – Mamy białaczkę i dużo o niej wiemy – dodaje. Damian wie, jak poważnie jest chory, ale ma nadzieję. – Będzie dobrze, wyzdrowieję – mówi uśmiechając się. Najbardziej brakuje mu treningów i meczy. Jest bramkarzem hokejowej drużyny „Złote Jastrzębie”. Zdobył sześć medali. Marzy o karierze sportowej. Wie, że teraz musi odłożyć marzenia. Choroba nie wybiera. Przyszła znikąd i nagle. Na razie, żeby wypełnić czas, oprócz nauki wyszywa, plecie z żyłek breloczki. – Obdarował nimi cały personel – śmieje się mama. Marcelinka w lipcu skończy cztery lata. Leży w sali naprzeciw sali Damiana. W szpi-

talu jest od kilku dni. Na razie tylko na badaniach kontrolnych. Wszystko jej się podoba w szpitalu. Nawet pobieranie krwi i kłucie. – Zostanę gwiazdą – śmieje się dziewczynka i pozuje do zdjęć. Nie myśli o chorobie. Szpitalna rodzina Rodzina Kasi wie, że skierowanie na oddział onkologii i hematologii nie musi być wyrokiem. U Kasi zaczęło się od zwykłego zapalenia górnych dróg oddechowych. Dziewczynka ciągle była osłabiona, dużo spała, traciła na wadze. Lekarstwa nie pomagały. – Nie wiedziałam, co robić – opowiada mama Kasi. – Dostałam numer telefonu do sióstr kamedułek. Zadzwoniłam z drżącym sercem i poprosiłam o modlitwę – dodaje pani Danuta. Następnego dnia okazało się, że dziewczynka ma guza. – Jego rozmiary były niewiarygodne. – Wszystko miała zajęte, szpik, krew – wspomina pani Danuta. – Kiedy Kasia trafiła do szpitala, bała się nawet białego fartucha i plastra. A przed igłą uciekała na drugi koniec sali. Teraz jest zupełnie inaczej. Tak przyzwyczaiła się do szpitala, do lekarzy i pielęgniarek, że czuje się w nim jak w domu. Wraca jej radość życia. – To dzięki Bogu – zamyśla się mama. – Opatrzność nad nami czuwa. Wiele osób modliło się za Kasię. – Z cierpienia rodzą się wielkie rzeczy – dodaje z przekonaniem pani Danuta, która teraz stara się pomagać innym rodzicom w tej nierównej walce z chorobą.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.