Niesprawiedliwy wyrok

Katarzyna Migdoł-Rogóż

|

MGN 04/2005

publikacja 22.03.2012 00:22

O włos od medalu i tytułu mistrzowskiego byli Robert Korzeniowski, Marcin Horbacz i Vanderlei de Lima. Dlaczego nie stanęli na najwyższym podium?

MISTRZ Z BRĄZOWYM MEDALEM

Niesprawiedliwy wyrok   Vanderlei de Lima AGENCJA GAZETA W roku 2004. Rozpoczyna się bieg maratoński. Pada strzał. Biegacze ruszają całą grupą. Kilkanaście kilometrów trzymają się razem, potem na czoło wysuwa się Brazylijczyk Vanderlei de Lima. Biegnie lekko, swobodnie, z uśmiechem. Wiele kilometrów samotnie przemierza ateńską trasę maratonu. Uzyskuje znaczną przewagę nad rywalami. Krótko przed metą wszystko się zmienia.

Skandal
Szalony kibic ubrany w kilt (tradycyjną szkocką spódnicę dla mężczyzn) i zielony beret przecina na ukos szosę i całym ciałem wpada na Brazylijczyka. Z całej siły popycha prowadzącego de Limę na barierki i przytrzymuje go. Obaj przewalają się na widzów. Przy pomocy kibiców zawodnikowi udaje się uwolnić się z rąk napastnika. Wraca na trasę ze łzami w oczach. Stracił sporo czasu i sił, a przede wszystkim został wybity z rytmu. Zamieszanie kosztowało de Limę utratę pozycji lidera i szansę walki o złoty medal. Ostatecznie Brazylijczyk został brązowym medalistą Igrzysk Olimpjskich. Nigdy nie dowiemy się, czy gdyby nie to dramatyczne zdarzenie, nie zostałby mistrzem olimpijskim.

Fair play
Napastnika od razu aresztowano. Okazał się nim Irlandczyk, Cornelius Horan, który w podobny sposób próbował zakłócić jeden z wyścigów Formuły 1. Ukarano go wysoką grzywną i rokiem więzienia. De Lima ze spokojem potraktował ten przykry incydent. Zyskał tym sympatię całego świata. – Dla mnie nie jest ważne, jaki mam medal. Ważne, że stanąłem na podium – powiedział po biegu Brazylijczyk. – Przez cztery lata ciężko trenowałem i udało mi się – dodał brązowy medalista olimpijski. Brazylijczyka zarówno w Atenach, jak i w swojej ojczyźnie, traktowano jak rzeczywistego zwycięzcę maratonu. Za to, że przyjął przeprosiny Irlandczyka i przebaczył mu, otrzymał specjalny medal „Fair play”, czyli medal Pierre de Coubertin’a, pierwszego organizatora nowożytnych igrzysk. Oprócz tego, Vanderlei de Lima został bohaterem narodowym Brazylii i najlepszym sportowcem roku 2004.

CHODZIARZ SCHODZIARZ

Niesprawiedliwy wyrok   Robert Korzeniowski fot. PRZEMEK WIERZCHOWSKI / PAP Chodziarz popełnia błąd, jeśli choć na ułamek sekundy oderwie jednocześnie obydwie stopy od ziemi. Sędziowie natychmiast usuwają go z trasy. Dla widza to prawie niedostrzegalne. Stąd pomyłek w werdyktach sędziowskich i związanych z tym tragedii co niemiara. Droga Roberta Korzeniowskiego na sportowy Olimp była pełna takich dramatów.

Czerwone kartki
Jest rok 1992. Igrzyska Olimpijskie w Barcelonie. Robert Korzeniowski zbliża się do stadionu. Srebrny medal na 50 kilometrów ma właściwie w kieszeni. W bramie stadionu niespodzianka. Staje przed nim sędzia i... pokazuje czerwoną kartkę. Dyskwalifikacja. – Krok Polaka jest nieprawidłowy – taka zapadła decyzja. Ta sama sytuacja powtórzyła się rok później, podczas mistrzostw świata w Stuttgarcie. Sędziowie zdyskwalifikowali go trzy kilometry przed metą. – Krytykowali mnie wtedy wszyscy – wspomina Robert Korzeniowski. – Pojawiło się nawet wtedy wredne przezwisko: „Chodziarz schodziarz”. Gdybym miał wówczas pomysł na inne życie, rzuciłbym to wszystko. Ale nie miałem.

Dobry strój
Siedem lat później, podczas mistrzostw świata w Sewilli, sędziowie podjęli identyczną decyzję. Na kolejnych zawodach dziennikarze sportowi zakładali się, na którym okrążeniu znowu zdyskwalifikują Korzeniowskiego. Pasmo sportowych nieszczęść nie złamało jednak wielkiego mistrza. – Jeżeli ktoś ponosi porażkę i ulega goryczy, znaczy, że nadal przegrywa. Nie chciałem czuć się pokonany – opowiada Robert Korzeniowski. Nie mówił o spisku, nie uważał się za pokrzywdzonego. Niesłuszne dyskwalifikacje nie zniechęciły go do pracy. Uparcie pokazywał, że warto na niego stawiać. Nawet w najgorszych chwilach nie złościł się, nie zamykał w sobie. I... coraz rzadziej dostawał czerwone kartki. Wychodził na start standardowo ubrany. – Sędziów nie można drażnić swoim wyglądem – żartował. Opłaciło się.

Na Olimp marsz
Teraz nikt nie ośmiela się zdyskwalifikować Roberta Korzeniowskiego. To jego styl jest uważany za wzorcowy. – Zawsze wierzyłem w sprawiedliwość – mówi mistrz. – Nie tylko w sporcie, ale w życiu też. Jeśli nie tu i teraz, to jej działanie jest jedynie odłożone w czasie. Ta wiara pomogła mu stawać na najwyższym podium wielokrotnie. Jest jedynym polskim lekkoatletą, któremu udało się zdobyć złote medale w trzech najważniejszych dla sportowca imprezach. Podczas Igrzysk Olimpijskich, Mistrzostw Świata i Mistrzostw Europy. Mało tego, po wszystkie trofea Robert Korzeniowski sięgał rok po roku, i to w jednej konkurencji. Swoją piękną karierę sportową zakończył złotym medalem olimpijskim podczas igrzysk w Atenach, w 2004 roku. Tak jak sobie wymarzył, obronił tytuł mistrza i zdobył wzgórze Akropolu ze złotym medalem na szyi.

Niesprawiedliwy wyrok   Marcin Horbacz KUBA ATYS / AGENCJA GAZETA KOŃ NIE CHCIAŁ MEDALU

Marcin Horbacz był liderem olimpijskich zawodów w pięcioboju nowoczesnym w Atenach. Ostatecznie zajął... ostatnie miejsce. Fatalnie wypadł w jeździe konnej, której nie ukończył. Wylosował konia, który nie chciał skakać przez przeszkody.

Słaby Alexsis
Horbacz trafił na Alexsisa II, bardzo słabego konia. Pierwszą przeszkodę pokonał bezbłędnie, ale na kolejnych rozpoczął się dramat zawodnika. Koń nie tylko strącał belki, ale co chwilę się zatrzymywał. Najwyraźniej nie miał ochoty współpracować z Horbaczem. Przed przeszkodą nr 10 (do końca zostało jeszcze kilka) reprezentant Polski zrezygnował z dalszej jazdy. Nie zdobył ani jednego punktu! Stracił szansę na medal i miejsce w czołówce. – Nie załamałem się, bo wiem, jaką pracę wykonałem i ile mnie to kosztowało. Byłem bardzo dobrze przygotowany. Niestety, pięciobój ma to do siebie, że jazda konna to jedna wielka loteria – opowiada Marcin Horbacz.

Nieszczęsna jazda
Nie można mówić, że zawinił zawodnik. W stawce 25 koni zawsze zdarzają się dwa lub trzy słabe wierzchowce. Nawet na Alexsisa nie można się zbytnio gniewać, bo w teście koni przeprowadzonym przed startem w Atenach wypadł nie najlepiej. – Kiedy koń zobaczył na zawodach taką dużą publiczność, po prostu trochę zgłupiał – tłumaczy zawodnik. – Ale taki jest sport – dodaje. – Do końca nie można przewidzieć wyniku. Przez nieszczęsną jazdę konną Marcin Horbacz stracił szansę na złoty medal i tytuł mistrza olimpijskiego. – Już się z tym pogodziłem i próbuję o wszystkim zapomnieć – mówi. Myśli o następnej olimpiadzie w Chinach. Już rozpoczął przygotowania. Wierzy, że tym razem szczęście się do niego uśmiechnie. – W końcu nie można dwa razy trafić na słabego konia –śmieje się niedoszły mistrz.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.